Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2011, 14:27   #13
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To był ciężki wieczór dla Marjolaine. Musiała wszak się zmagać z drapieżną napastliwością swego narzeczonego i reakcjami własnego ciała. A teraz przyszło jej znosić lubieżne zaloty szkarłatnej damy. Na szczęście Béatrice nie była w swych awansach równie bezpośrednia co Maur.
Być uwielbianym, był przyjemnym uczuciem, ale... jak się przekonała hrabianka, uwielbienie powinno mieć swoje granice. Oczywistym problemem, był fakt że znajomość z Béatrice, nie będzie procentować, bez pewnych ustępstw ze strony hrabianki D’Niort. Ustępstw, na które młoda arystokratka nie była gotowa.
Cóż... jednego nie mogła odmówić temu wieczorowi. Na pewno nie było nudno.
Gdy obie kobiety, znów znalazły się wśród zgromadzonych gości, oczy Marjolaine zaczęły szukać jej narzeczonego.
Wkrótce zresztą go wypatrzyły. Trzymał kielich wina dla niej i...



był osaczony przez trzy powabne panienki w sukniach o wyjątkowo krzykliwych barwach. Uśmiechały się do niego, flirtowały z nim, chichotały i subtelnie podsuwały pod twarz swe dekolty. Zapewne przy dwuznacznych uwagach, na temat swej gotowości do pozbycia się swych sukni.
Marjolaine znała takie typy kobiet aż za dobrze. Wielokrotnie przyglądała się z boku jak “polują”.
Łowczynie narzeczonych. Interesowały je tylko mężczyźni zaręczeni i świeżo poślubieni. Ekscytowało je odbijanie innym kobietom ich mężczyzn, zdobywanie uczucia i udowadnianie, że nie ma mężczyzny, który oparłby się ich wdziękom. A skoro Maur się zaręczył, to był wystarczająco wart ich uwagi i wysiłku.
Młoda arystokratka nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie jej pilnować jakiegoś mężczyzny. Nie miało wszak znaczenia, ileż to kobiet ugości w swoim łóżku Gilbert podczas ich “związku”. Ale miało znaczenie, jeśli ulegnie wdziękom jednej z tych pstrokatych ladacznic. Oznaczałoby to wszak, że panna Pelletier D’Niort nie potrafi swoim urokiem przykuć do siebie mężczyzny! To by ugodziło w jej reputację, o podrażnieniu próżności Marjolaine nie wspominając.

Na szczęście Maur trzymał się swej roli czułego i ślepo zakochanego narzeczonego i ledwo ją zoczył, a już pospieszył do niej z pucharkiem wina. No i na szczęście czas było wrócić na drugą część wieczorku muzycznego. Niemniej młoda arystokratka, zapamiętała iż musi zachować czujność. W końcu Gilbert był mężczyzną chętnie folgującym swoim żądzom, a one czekały na jego chwilę słabości.


Kolejna część koncertu, upłynęła Marlojaine na rozmyślaniach. I na doznaniach. Znów dłoń mężczyzny wędrowała po jej kolanie i udzie. A choć chwilami, kusiło ją by zepchnąć ową dłoń w ramach okazania niezadowolenia, za zbytnie spoufalanie się z owymi szlachcianki, to jednakże ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu.
Takim zachowaniem dałaby bowiem znać, że w ich idyllicznym związku źle się dzieje. A na taki znak wszak właśnie czekały owe harpie. Pewnie od razu zajęłyby się pocieszaniem biedaka i nie miałyby oporów przed zrzuceniem przed nim szat.
Był też inny powód, dla którego pozwalała dłoni Maura wędrować po swej nóżce. Powód do którego niewygodnie się było jej przyznać. Dotyk jego dłoni był przyjemny.



Muzycy grali pięknie, pozwalając młodej arystokratce uspokoić nieco emocje i ochłonąć po niedawnych zdarzeniach. Choć dłoń Maura nie pozwalała o nim zapomnieć, to jednak nie powodowała ona nadmiernej nerwowości jak wcześniej. Zaczęła się do tej dłoni przyzwyczajać i niepokoiła się nieco, gdy jej ciężar znikał na moment z jej nóżki.
Położyła więc dłoń swą na jego dłoni, by dopilnować obecności tej przyjemnej pieszczoty i pokazać wszelkim lafiryndom, że Gilbert jest jej własnością.



Kolejna przerwa w koncercie.
Tym razem Gilbert nie pozwolił się wymknąć swojej ptaszynie. Jego dłoń zaciskała się na jej placach delikatnie acz stanowczo ciągnąc ją w boczne korytarze rezydencji. Marjolaine zdołała jedynie zauważyć wyraźnie poruszonego markiza de Avenier nerwowo rozmawiającego z jakimś prostakiem. Zapewne posłańcem sądząc po stroju. Jakiekolwiek wieści przyniósł, najwyraźniej przeraziły one starego wdowca. Bowiem szybko pożegnał się damą w czerni, którą adorował tego wieczoru, równie szybko pożegnał się z gospodarzem i oddalił czym prędzej wraz owym posłańcem.
Ależ czemuż Marjolaine miała się przejmować kłopotami starego markiza, skoro ona sama była w niebezpieczeństwie.
Maur ciągnął ją wszak w głąb komnat, zapewne po to by zedrzeć z niej szatki i zaspokoić swe barbarzyńskie chucie kosztem jej delikatnego ciała!
Ach, czemuż myśli o tym wywoływały w serduszku arystokratki, zarówno strach, jak i ekscytację?


A jednak...
Gilbert nie zaczął się do niej prostacko dobierać. Nie tym razem przynajmniej. Nie z początku bynajmniej.
Gdy już byli sami we dwoje w odległym pokoiku, szlachcic upewnił się, że drzwi są dobrze zamknięte i podszedł do arystokratki, której serduszko trzepotało niczym spłoszony gołąbek.
Ujął palcami jej podbródek i delikatnie pocałował jej usta, mówiąc.- Wyglądasz uroczo z tymi różyczkami moja droga.
Po czym odstąpił od niej mówiąc.- Ale jeszcze piękniej byś wyglądała z pierścionkiem na palcu, albo...- potarł podbródek obchodząc na około.- z piękną kolią na tej łabędziej szyi. Oczywiście, pod warunkiem, że ją odkryjesz.-
Uśmiechnął się i rzekł.- Ja mógłbym ci taką kolię... sprezentować, acz...- usiadł na wygodnej kanapie.-Mam dla ciebie zadanie moja droga. Otóż naszej świętej pamięci Étienne tuż przed swoją śmiercią obdarował Madeleine Saint-Delisieure kilkoma drobiazgami. Obrazem, zegarem i ślicznym biureczkiem wykładanym masą perłową i kością słoniową.- Splótł dłonie razem mówiąc na głos.- Trochę nad tym rozmyślałem. Trudno uznać by taki okaz zdrowia, jak Étienne, zszedł z tego świata z przyczyn naturalnych. Więc zapewne miał wpływowych wrogów i... jak przypuszczam, miał coś co mogłoby ich skompromitować?
Na pewno coś cennego. Coś, za warto było zabić tak ważną personę.

Uśmiechnął się i dodał.- Coś co może nam przynieść wymierne korzyści, jeśli położymy na tym nasze paluszki.
Po czym skupiwszy spojrzenie gdzieś w dali kontynuował swój wywód.- Na jego miejscu, wartościowe dokumenty ukryłbym z dala od swych wrogów. Nie trzymałbym ich w miejscu tak oczywistym, więc... gdzie one się mogą znajdować? Moim zdaniem, w jednym bibelotów którymi niedawno obdarował swą ukochaną.
Spojrzał na Marjolaine i rzekł.- I tu wkraczasz na scenę ty moja droga. Ja nie jestem mile widziany w jej posiadłości. Natomiast ty jesteś jej przyjaciółką. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybyś złożyła jej kondolencje z powodu śmierci ukochanego. A przy okazji... może uda ci się znaleźć coś ciekawego w podarunkach od Étienne'a?


Gdy koncert się skończył Marjolaine uznała, że już wymknęła się całkiem z łap swego ukochanego. Wszak tyle pułapek ominęła, tyle razy unikała jego dwuznacznych zaczepek i oczywistych pokus. Tak długo i spokojnie znosiła jego palce na swym ciele i usta na swych wargach. Pozostało się tylko pożegnać przy powozie i umknąć do swego gniazdka Le Manoir de Dame Chance. Jeszcze tylko ten gorący pocałunek, jeszcze tylko jego dłonie nieobyczajnie, acz przyjemnie wędrujące po jej pupie.
I mogła chichotać wesoło ciesząc się, że jasnowłosa ptaszyna znów zwiodła polującego na nią jastrzębia.
Na próżno.
Ledwo powóz ruszył z miejsca, barbarzyński Maur doskoczył do drzwi karety i uczepił się klamki. Po chwili wtargnął do środka z lubieżnym uśmieszkiem i błyszczącymi jak u wilka oczami. Dał znak, żeby powóz ruszył i... usiadł obok niej.
Jego dłoń lubieżnie i prowokacyjnie powoli masowała nóżkę Marjolaine, jednocześnie podciągając w górę jej suknię. Odsłonił już w ten sposób, zgrabną kostkę arystokratki i pół łydki.
Jego usta muskały raz jej policzek, raz uszko szepcząc cicho słodkie i złowieszcze jednocześnie słowa.- Nie zdołasz wiecznie uciekać moja słodka kusicielko.
Hrabiankę D’Niort czekała tej nocy jeszcze jedna batalia. I to najtrudniejsza z nich wszystkich.


Ranek w Le Manoir de Dame Chance. Ranek po ciężkim, acz ekscytującym wieczorze i nocy.
Znajomość i narzeczeństwo z Maurem okazały się czymś dalece wymykającym się Marjolaine spod kontroli. Ogier jakim był Gilbert, za bardzo wierzgał, zbyt ciężko było go ułożyć. I w swym prostactwie, bucie i zwierzęcej chuci był niezwykle nieprzewidywalny.
Po tej ciężkiej zabawie młoda hrabianka pragnęła tylko jednego. Spać.
Otulić się mocno puchową kołderką i nie wychodzić z łóżka do południa.
Niestety, jak na złość, ktoś ciągle pukał do drzwi jej sypialni. Ktoś natarczywie przypominał jej o tym, że słońce już wstało nad Francją. Początkowo hrabianka ostentacyjnie ignorowała pukanie, mając nadzieję, że pukająca osoba znuży się tą czynnością.
Niemniej, do pukania doszły krzyki.- Panienko! Powóz hrabiny d’Niort stoi na podwórzu!
Ta wieść zelektryzowała i natychmiast przebudziła Marjolaine.
Mateczka, tutaj?! Tak szybko?! Musiałaby jechać całą noc!
A to oznaczało, że będzie w paskudnym humorze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-12-2011 o 14:32.
abishai jest offline