Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2011, 10:03   #7
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Łódź była zatłoczona, flisacy niezbyt uprzejmi, a Detlef rozczarowujący. Stojąc w bezpiecznej odległości, już od jakiegoś czasu obserwowała jedynego poza nią szlachcica na tej łodzi. Flisak, którego zagadnęła by zyskać nieco informacji, odszedł z zadowoloną miną myśląc już zapewne o dodatkowej flaszce którą kupi za otrzymane od niej pieniądze. Gdyby nie umowa z wujem zapewne nie zawracałaby sobie głowy zawieraniem z nim znajomości. Ostatnie czego teraz potrzebowała to kula u nogi w postaci szlachetki o zbytnio wygórowanym mniemaniu o sobie. Zapewne uzna iż list Alessandro daje mu do niej jakoweś prawa i zacznie się wymądrzać albo i gorzej. Gdyby nie umowa.... Westchnęła cicho i ostrożnie ruszyła na spotkanie z młodzianem. Cichy głos, dobre maniery, pewna doza uległości i zawstydzenia. Powinno wystarczyć by zaszufladkował ją jako płochą gąskę, która po raz pierwszy wyrwała się spod opiekuńczych skrzydeł rodziny. Postarała się by w liście nie było nic co mogłoby zdradzić jej plany i mosty które zostały spalone. Ot, słów kilka wspominających przyjaźń jaka łączy jego ojca z jej wujem. Nieco o potrzebie wyprawy do klasztoru, jednak bez zbędnego wdawania się w szczegóły. Zdanie lub dwa wyrażające wdzięczność i podziękowania. Na koniec podpis oraz pieczęć rodu.

Ochroniarz nie wzbudził w niej pozytywnych odczuć. Szorstki typ zapatrzony tylko i wyłącznie w swoją broń i mięśnie. Jego jedynym celem na tej łodzi miała być ochrona jego pana. Nie chciała prowokować jego reakcji przeto stanęła w pewnej odległości by nie wydać się podejrzaną. W końcu nigdy nie wiadomo co takiemu może do głowy strzelić, a nie mogła sobie pozwolić na nadmiar uwagi skierowany w jej stronę. Już i tak zanadto wyróżniała się wśród tej gawiedzi.
- Detlef von Halbach? - zapytała uprzejmie, niezbyt głośno i odpowiednio niepewnym głosem.
Zagadnięty oderwał wzrok od brzegu i spojrzał na pytającą. Skinął głową.
- Tak - odparł. - Czym mogę służyć? - spytał.
Maska skryła niezbyt przychylny uśmiech, który pojawił się na jej ustach. Byle mieć to już za sobą.
- Melissandra Stregazza - przedstawiła się po czym zaprezentowała wdzięczny ukłon bardziej do sal balowych pasujący niż do tej łodzi. - Mój wuj, Alessandro d’Evarre przesyła list oraz pozdrowienia dla twego ojca, panie. - Obrzuciwszy czujnym spojrzeniem ochroniarza, podała pergamin młodzieńcowi po czym skromnie spuściła głowę.
Detlef wziął pismo do ręki, lecz zanim zaczął czytać obrzucił jego doręczycielkę niewiele mówiącym spojrzeniem.
Przeczytanie upstrzonej ozdobnikami i, w gruncie rzeczy, niewiele mówiącej epistoły nie zajęło mu zbyt wiele czasu.
- Miło mi spotkać siostrzenicę człowieka, o którym tyle słyszałem, signora Melissandra - powiedział, chowając pismo. - Mam nadzieję, że podróż upłynie nam w spokoju i moja pomoc nie będzie ci potrzebna. Tym bardziej, że samodzielnie dotarłaś, pani, aż tutaj.
- Wuj zadbał o ochronę w trakcie podróży więc to że dotarłam aż tutaj nie jest moją zasługą. Po prawdzie nie jestem pewna czy przebyłabym choć część owej drogi gdyby nie moi wierni ochroniarze. To wszystko jest tak inne od okolic mego rodzinnego domu
- poskarżyła się głosem w którym pobrzmiewało rozczarowanie światem.
~ Trzeba było siedzieć w domu. ~ Złośliwy chochlik podsunął tę myśl Detlefowi. Ten, chociaż był w stanie się z tym zgodzić, nie wyraził jej na głos.
- Przykro mi, że Imperium tak bardzo się różni od pani rodzinnej Tilei, signora - powiedział Detlef, zastanawiając się, czy czasem ochroniarze pani Melissandry nie dali drapaka, mając dosyć narzekającej podopiecznej. - Czy mogę w czymś pomóc już w tej chwili?
~ Czemu żeś męża ze sobą nie wzięła ~ pomyślał.~ Wtedy to on miałby cię na głowie, nie ja.
~ Oczywiście że możesz głupcze. Zniknij mi z oczu i przestań drażnić swą osobą.
~ Słowa te oczywiście nie padły z jej ust, wszak nie pasowały do gąski, za którą miano ją uważać. Kochała swego wuja bardziej niż ojca, jednak w tej chwili miała ochotę go udusić. Jak mógł zrzucić jej na głowę taki kłopot?
- Widzę, że wuj dobrze wybrał kawalera któremu powierzył me bezpieczeństwo - pochwaliła słodkim niczym lukrecja, głosem. - Jednak w tej chwili podziękuję za twą pomoc, cavaliere Detlef. Nie chciałabym zbytnio się narzucać. Wszak ledwie się znamy. - Podeszła nieco bliżej i oparła się o burtę. - Mam jednak nadzieję, że podróż ta nie potrwa długo. Oczywiście - spojrzała na niego przymróżonymi oczami, które były jedynymi ruchomymi elementami w jej twarzy zasłoniętej maską - nie mam na myśli twego towarzystwa. Ot, niezbyt dobrze znoszę to miejsce. Jest takie... zatłoczone. - Słowom tym brakowało jedynie wzgardliwego zmarszczenia noska i wyższego uniesienia głowy.
- Niestety... To już są wady przebywania w takim miejscu - odparł Detlef. Patrząc na niego raczej nie można by sądzić, że on sam źle się tu czuje. - Twój wuj, signor Alessandro, powinien był wynająć łódź tylko do twej dyspozycji, signora. Nie jest zdrowe, dla osoby tak delikatnej, podróżowanie w takich warunkach.
- Prawda... -
ochoczo pokiwała głową przysuwając się przy tym nieco bliżej Detlefa. - Też mu tak mówiłam jednak uznał, że skoro moim pragnieniem jest ruszyć w drogę to powinnam skosztować wszystkiego co taka wyprawa z sobą niesie. Mam niejasne wrażenie, że nie był zadowolony z mojego pomysłu. Doprawdy jednak nie wiem dlaczego. Wszak to dla mego dobra... Czyż nie winien jest uczynić wszystkiego bym była szczęśliwa? - zapytała niewinnie wbijając w twarz młodzieńca spojrzenie zranionej łani.
Detlef chyba nie po to opuścił salony, żeby mieć do czynienia z dorosłą kobietą zachowującą się jak debiutantka, usiłująca zdobyć męża. Miał wrażenie, że podróż nie będzie aż taką przyjemnością, jak mu się początkowo zdawało. Jednak nie wypadało skorzystać z tego, że dokoła jest tyle wody. A nawet gdyby sama wypadła, to czułby się w obowiązku ją ratować.
- Proszę mi wierzyć - powiedział z uśmiechem na twarzy - że to czysta przyjemność móc ci towarzyszyć.
Kłamstwo nader łatwo spłynęło mu z ust. Lata praktyki, jakby nie było, procentowały i w takich chwilach.
- Nawet bez tego listu nie mógłbym pozwolić, by pozostawała pani bez opieki. W końcu noblesse oblige, jak mawiają Bretończycy - dodał. - Uważaj tylko pani, żeby ci się w głowie nie zakręciło i żebyś nie wypadła za burtę. Reik jest dość niebezpieczny nawet dla świetnych pływaków.
Słysząc jego słowa odsunęła się od burty i przez chwilę spoglądała na nią, a przynajmniej jej twarz w tamtą stronę była skierowana. Jej obrońca napawał ją coraz większym niesmakiem. Cóż za troska o jej osobę. Świętego zgrywa czy poematów się naczytał i je teraz testuje? Miała ochotę zrobić dokładnie to przed czym ją przestrzegał, tylko po to by zobaczyć jak zareaguje. Gra zaczynała ją w widoczny sposób męczyć. Czy chociaż raz nie mogła mieć szczęścia do męskiej części populacji? Czy jedynym mężczyznom z którym mogła wytrzymać miał na zawsze pozostać jej własny wujaszek? Nie była to przyjemna perspektywa na przyszłość.
- W takim razie również ty, mój drogi cavaliere nie powinieneś zbyt długo wpatrywać się w lśniące oblicze rzeki. Wszak powiadają, że niejednego już zauroczyła na tyle, że chętnie w jej ramiona wpadał. - Odpowiedziała prostując się nieco i mierząc go chłodnym spojrzeniem zabarwionym odrobiną pogardy. - Byłoby doprawdy szkoda gdyby i tobą zawładnęła, czyż nie? - zapytała przechylając nieco głowę by zerknąć na niego pod nieco innym kątem. Jej spojrzenie ponownie przybrało ciepłą barwę w której dało się wyczuć ślady przyjaznego uśmiechu.
- Nie ma obawy - odparł. - Jesteśmy starymi znajomymi, przyjaciółmi niemalże. - Panny wodne również się mną nie zainteresowały nigdy, ani na Reiku, ani na morzach szerokich. Zatem obawa twa, signora, pozbawiona jest podstaw. Chociaż wdzięczny jestem za ostrzeżenie. - Skłonił się uprzejmie.
- Zawsze do usług cavaliere. Chociaż tyle mogę zrobić w zamian za opiekę - niemal wypluła te słowa mimo iż okrasiła je dworskim ukłonem.
- Wszak to czysta przyjemność - odparł nader uprzejmym tonem. - Poza tym już się cieszę na długie rozmowy, które będziemy mogli ze sobą prowadzić.
- Obawiam się że niezbyt porywająca ze mnie rozmówczyni. Nie chciałabym zanudzić swego obrońcy.
- Ależ signora... z pewnością twe słowa nie byłyby w stanie nikogo znudzić
- odparł. Skoro już miał ją na karku, i nie był w stanie się jej pozbyć, tudzież musiał robić dobrą minę do złej gry, pozostawało tylko rozerwać się troszkę.
Uśmiechnął się do swoich myśli.
- Czyżbyś lubował się w opowieściach z niewieściego świata? Tajnikach prowadzenia domu i kierowaniu służbą? Doborze koronek i jedwabi? Krojami sukien... Nie może to być - odparła z uśmiechem po czym strzepnęła niewidoczny pyłek z rękawa szkarłatnej koszuli. - Prędzej bym rzekła, że wśród twych zainteresowań znaleźć można miecze i broń wszelaką, walkę, kobiety i smak wina na podniebieniu. Może jeszcze jakaś księga od czasu do czasu. Czyżbym się myliła?
Czekając na odpowiedź poprawiła płaszcz, który nieco się przekrzywił przy tych dworskich ukłonach, którymi szastała dziś na prawo i lewo. Delikatny materiał muskając deski łodzi wydawał z siebie cichy szmer. Kaptur zdjęła już wcześniej więc jej włosy w kolorze ciemnego brązu, powiewały unoszone lekką bryzą. Wbrew panującej modzie nie układała ich w fantazyjne fryzury. Zdecydowanie wolała nie musieć przejmować się każdym krokiem byle nie zniszczyć gniazda na swej głowie. Zamiast tego ograniczała się do prostych zapinek lub zwyczajnie pozostawiała je samym sobie, poświęcając im jedynie tyle uwagi ile wymagało utrzymanie ich w dobrym stanie. Również w stroju preferowała prostotę i wygodę nad modę. Nie znaczyło to oczywiście, że gardziła strojem pięknym i podkreślającym zarówno jej figurę co status. Gdy okazja temu sprzyjała z ochotą zamieniała spodnie, koszule i kamizelki na wytworne kreacje z drogich materiałów. Teraz jednak nie widziała powodów do strojenia się. Ubranie, które miała na sobie nie należało co prawda do tanich, gdyż wykonano je z dobrych materiałów i uszyto na miarę, jednak krój był prosty i brak w nim było ozdób. Spodnie w kolorze głębokiej czerni, opinały jej smukłe nogi zapewniając przy tym swobodę ruchów. Szkarłatna koszula o szerokich rękawach i prostych, kościanych guzikach, przylegała do ciała uwydatniając szczupłą talię i bujne, bynajmniej nie dziewczęce piersi. Kamizelka dopasowana kolorystycznie do spodni dodatkowo podkreślała jej kobiece walory nie naruszając jednak dobrego gustu. Ubioru dopełniały wysokie do kolan buty oraz czerwona maska ozdobiona złotymi zwieńczeniami. Był to niezbędny element, jednak z czasem Melissandra nauczyła się doceniać zalety jakie z sobą niósł.

- Tak myślałaś? - W jego głosie nie zadźwięczała nawet odrobina zdziwienia płynącego z faktu, że ona jednak potrafi myśleć. - Najwyraźniej jesteś w błędzie. Poza tym nie wiedziałem, że Tileańczycy mają zwyczaj nie wypuszczać swych niewiast z domu i że całe życie przesiedziałaś w czterech ścianach.
- Twoje niedowierzanie ma swoje podstawy. Oczywiście że wolno nam wychodzić, a niektóre z nas śmiało przemierzają świat, jednak o niektórych rzeczach czasem lepiej nie wspominać w rozmowach.
- Było to z jej strony wielkie ustępstwo. Zazwyczaj bowiem nie ostrzegała swych rozmówców nim było za późno. - Tak przynajmniej zwykle powiadała moja rodzicielka gdy zadawałam zbyt wiele pytań - dodała dla złagodzenia swych wcześniejszych słów.
We wzroku Detlefa widać było tylko uprzejmą obojętność.
- Nie zamierzam cię wypytywać ani o twoje sprawy - stwierdził - ani też o sprawy twojej rodziny czy też jakiekolwiek sekrety. Nie wmówisz mi, że informacja o tym, jak wysokie są domy w twoim mieście, albo jakie rody sprawują tam władzę jest pilnie strzeżonym sekretem. Albo że nie masz o tym pojęcia.
Gdyby tylko wiedział jak niektóre z tych informacji są istotne dla pewnych osób... Nie zamierzała go jednak uświadamiać skoro tak bardzo się przed tym wzbraniał. Nie mówiąc już o tym, że rozmowa z nim wyjątkowo ją męczyła. Czy nie miał do powiedzenia nic ciekawszego niż to co do tej pory od niego usłyszała? Ta podróż zapowiadała się wyjątkowo długo i niezbyt przyjemnie. Może po prostu zagra otwartymi kartami i powie mu, że jego opieka tak jest jej miła jak szlam na brzegach rzeki?
- Nie było moim pragnieniem zarzucać ci cokolwiek z tego o czym wspomniałeś. Ot, nie uważam tych spraw za interesujący temat do rozmowy. Mało tego, wyznam szczerze, że nie przepadam za rozmowami, które do niczego nie prowadzą. Oczywiście nie da się ich uniknąć w pewnych okolicznościach jednak ta raczej do takowych nie należy. Proponuję więc byśmy zakosztowali tego co dla wielu jest złotem i zwyczajnie zamilkli. - Odwróciła się od niego niezbyt uprzejmie i oparła o burtę. Nieco zniecierpliwionym ruchem poprawiła maskę, która za długo przebywała na jej twarzy. Nie mogła jednak nic na to poradzić zmuszona wytrwać do końca podróży. Zganiła się za własną głupotę. Jej nadzieje związane z Detlefem, nikłe co prawda ale jednak, okazały się płonne. Był dokładnie taki jaki powinien być szlachcic. Ni mniej i nie więcej tylko lizus, który widzi dokładnie tak daleko jak daleko sięga koniec jego własnego nosa. Nie pasował do opisów wuja. Może to przez jej wcześniejsze do niego uprzedzenie nie potrafiła dostrzec dobrych cech, które jakoby posiadał. Istniała też możliwość, że dostrzegła je wszystkie jednak jej nastawienie do niego przeinaczyło je i teraz widziała w nich wady. W innym czasie i przy innej okazji... Kto wie, może nawet znaleźliby wspólny język, a jej udałoby się na chwilę zapomnieć o celu i tym, co skierowało ją na tą drogę. Tak jednak się nie stało, a czasu cofnąć się już nie da. Niech więc będzie co ma być, wszak pozostaną razem tylko do chwili dotarcia do klasztoru i być może w drodze powrotnej rzeką. Później ona pójdzie własną drogą, a on skieruje się ku swojej i nigdy już na siebie nie trafią. Ze względu na przyjaźń wuja z jego ojcem miała nadzieję, że tak właśnie się stanie.
No proszę. Nagle zniknęła pustogłowa idiotka. Jak miło.
- Cieszy mnie twoje rozsądne podejście do sprawy, signora - oświadczył Detlef. - Postaram się nie marnować twego czasu.
~ I mojego przede wszystkim ~
dodał w myślach.
Skinęła głową nie zaszczycając go nawet krótkim, pobieżnym spojrzeniem. Tak było zdecydowanie lepiej.

Gdy słońce zaczęło chować się za górami padł rozkaz ze strony fliskaów by zaczęto szykować się do zejścia z łodzi. Melissandra odetchnęła z ulgą. Już wkrótce, o ile legenda która ją tu przywiodła była prawdziwa, zacznie swoją vendettę.
Poprawiła kuszę, do której noszenia nie była jeszcze przyzwyczajona, a na której posiadanie nalegał wuj, i delikatnie podniosła mandorę, prezent na drogę, który od niego dostała. Kuferek, na którym chwilę wcześniej siedziała, oraz plecak zawierający najpotrzebniejsze przedmioty codziennego użytku, zostawiła tam gdzie były. Gdy zacznie się rozładunek z całą pewnością znajdzie kogoś chętnego by trochę zarobić i pomóc jej zanieść te rzeczy do zajazdu. Mogła oczywiście zrobić to sama, nie były ciężkie gdyż planowała samotną podróż a w takiej duża ilość bagażu tylko by przeszkadzała, skoro jednak mogła wyręczyć się kimś innym to dlaczego nie skorzystać z okazji, póki takowa jest. Detlefa w ogóle nie brała w tych sprawach pod uwagę.
Gdy dotarli do miejsca, w którym rozgrywała się tragedia, Melissandra przez chwilę przyglądała się wydarzeniom. Nie wzbudziły w niej strachu, wszak była bezpieczna na łodzi i o ile nie wydarzy się coś nieprzewidzianego nie powinna znaleźć się w niebezpieczeństwie. Trochę współczuła topionemu i krasnoludowi, który walczył o życie. Znała smak takiej walki aczkolwiek w nieco innym wydaniu. Jakaś część jej samej nakazywała sięgnąć po kuszę i pomóc, jednak tego nie zrobiła. Zamiast tego wycofała się za młodzieńcem w nieco zbyt dużych szatach, który najwyraźniej również postanowił nie mieszać się do walki. Wszak na łodzi było dość wojaków by uratować zaatakowanych nieszczęśników. Kobieta tylko by im zawadzała, szczególnie taka jak ona, delikatna i niedoświadczona o którą musieliby się dodatkowo martwić. Oczywiście o ile ktokolwiek pomyślałby o tym by się o nią martwić. Na wszelki wypadek sięgnęła jednak po szpadę. Nigdy nic nie wiadomo, a wujaszek wszak powiadał, że lepiej być przygotowanym na najgorsze, wtedy albo mile się rozczarujemy albo ocalimy życie.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline