Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2011, 10:24   #19
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Zakonny Hilux, sunął powoli ośnieżonym traktem, wyrzucając spod kół tumany śniegu. Czystego i świeżego, a nie jak ta breja na częściej uczęszczanych szlakach. Tu było spokojnie, nawet w śniegu nie było widać żadnych śladów zwierząt, ale to go akurat nie zajmowało, choć lustrował okolicę wzrokiem. Wielka i rozrośnięta puszcza, teraz przykryta białą, zimną kołderką. Naprawdę piękny widok. Prawie tak piękny, jak Zakonne kamieniczki, na terenie Zamku Zakonu Płonącej Róży.
Piękny widok, ale podejrzewał co się kryje w zaroślach, a są też i takie zwierzęta, które nie zimują jak Błotnice i nie zapadają w sen zimowy. W takiej głuszy, należało mieć baczenie na każde, nawet najdrobniejsze odejście od normy. Lecz tu, nawet skupienie Zakonnika zawiodło. Najwidoczniej, słabo przespana noc w samochodzie, teraz się zemściła i to ze znaczącym skutkiem.
Poczuł tylko nagły wybój, podbój. Na tyle duży, że głową uderzył w dach pojazdu, sam pojazd przedziwnie usiadł na prawej stronie i zgasł.
Nie wyszedł z samochodu od razu. Najpierw złożył twarz w rękach i zaszlochał teatralnie.
- Psiakrew – zasyczał przez zęby, po czym opuścił pojazd.
Obie opony po prawej stronie samochodu, było rozdarte, a felgi pogięte. Od razu wziął się za lewar wyszarpnięty spod tony sprzętu i wykulał dwie opony zapasowe. Nie były lekkie, to fakt, ale ciężkie, stalowe felgi i opony, które były całe z gumy, musiały warzyć. Na szczęście lewarek nie lgnął w ziemi, bo była zamarznięta. Szybko udało mu się podnieść samochód na tyle wysoko, aby mógł zmienić najpierw przednie koło, a następnie ten sam proceder powtórzył, aby podnieść tylne koło. Oba wymienił. Stare, wziął ze sobą. Ten rozmiar opon był rzadki ze względu na swój rozmiar, to też miał nadzieję na zniżkę u wulkanizatora lub w jakimś sklepie oponiarskim w Tiphereth.
Zadowolony ze sprawnej wymiany kół, ale równocześnie zniesmaczony tym, że stracił obie zapasów ki naraz, sprawdził jeszcze pozostałe podzespoły, na całe szczęście podwozie było w całości. Jednak pojazdy zakonne, miały tą swoją „zakonną” wytrzymałość, choć felgi go zawiodło. Jak zauważył, zjechał na pobocze, gdzie leżały jakieś kawały żelastwa, zapewne zostawione tu lub zgubione, kiedy jeszcze zamek Varos był w szczycie swej świetności.
Wrócił do pojazdu, zmarznięty i czerwony na twarzy, poprzez obcowanie z zimnym wiatrem.
”Będzie katar, będzie katar” – wróżył sobie, wygodnie rozsiadając się w samochodzie.
Załapał za kluczyk, który przekręcił raz, potem drugi, trzeci, czwarty. Piątego razu nie było. Uczono go spokoju. Uczono go opanowania. I choć się starał, na jego twarzy pojawiły się grymasy gniewu. Nawet blizna na twarzy, zapiekła go jakby ogniem. Pewnym ruchem, pociągnął dźwignię zwalniająca maskę pojazdu, którą potem otworzył i od razu podparł metalową podpórką. Zanurkował w podzespołach silnika, szukając winowajcy, nie myśląc nawet od tym, że spóźni się na to cholerne spotkanie, z cholera wie kim.
Nie był z tych ludzi, którzy uwielbiali prosić kogoś o pomoc, ale nie przepadał też za marnowaniem czasu i okazji, a kiedy w oddali zobaczył zmierzające w jego kierunku dwa światła, należące zapewne do samochodu, odpiął połę kurtki i wyciągnął piersiówkę wiśniowej wódki, której pociągnął mały, rozgrzewający twarz łyk, po czym schował trunek z powrotem. Samochód był już na tyle blisko, że Isak wyciągnął rękę ze znakiem ”stop”.
Miał tylko nadzieję, że samochód jego wybawców, uciągnie jego samochód. Wyglądał na małe chucherko przy pokaźnej terenówce zakonu, ale z doświadczenia Isak wiedział, że w tych czasach nawet malutkie samochodziki, potrafią niezłe rzeczy.
Zastanawiała go tylko jedna rzecz.
Skąd na tej zapomnianej przez Wieczny Ogień trasie, do jeszcze bardziej zapomnianego przez Wieczny Ogień zamku Varos, wziął się samochód, nie miał zielonego pojęcia. Ale mimowolnie, mając szczerą nadzieję że to nie żadni rabusie którzy śledzili go aż z Tiphereth, mający na celu ukraść jego cenne artefakty, trzymał dyskretnie rękę na kaburze, gotowym być wyciągnąć broń i bronić się przed wszelkimi atakami.

* * *

Był to jego czwarty sezon, czyli całkiem nowym Przywodzicielem. Był młody, niedoświadczony i pełen ideałów, choć te nadal są w nim niezłomne i aż go przepełniają. Nieprzygotowany jak należy przez Zakon, objeżdżał tylko Paratox i Menetron, dwa uznawane za najbezpieczniejsze państwa założycielskie. Odziany jeszcze wtedy w zwyczajną zbroję, jakich aktualnie Zakon się wyzbywał na rzecz pancerzy wspomaganych i dosiadający małe, kompaktowe auto na ropę, jeździł tak i głosił słowo Wiecznego Ognia. Słowo Zakonu Płonącej Róży.
Nie obawiał się niczego. Potwory, nie okazywały się dla niego czymś nad wyraz groźnym, a nawet te potężniejsze, udawało mu się pokonywać podstępami, a ludzie, okazywali się przyjaźni i gotowi podać swoją pomocną dłoń.
Ahh… Jak on się wtedy cieszył, jaki był szczęśliwy, kiedy po kazaniach podchodzili do niego młodzi mężczyźni z świeczkami w oczach i prosili o pakiety Przywodziciela, małe płócienne woreczki z mapą, jak dotrzeć do Zamku Zakonu z wyszczególnionymi wszystkimi świątyniami, kapliczkami i innymi placówkami Zakonu, gdzie mogli by się zatrzymać na noc lub odpoczynek i stalowymi kopiami złotych Sygnetów Wiecznego Ognia, które dopiero w Zamku zostawały, po latach treningów, wymieniane na złote i tym samym, młodzi mężczyźni stawali się częścią silnej i wielkiej społeczności Wiecznego Ognia, choć czasami też i zdarzała się w ich szeregach nawet i kobieta. Chyba najsłynniejszą była siostra Beatrycze def Affalone, która zasłużyła się w obronie Rządu Wolnego Państwa Kragroza, przed ich wschodnimi sąsiadami, Italiaszami.
Isak, pamiętał do dziś jaką to perfidną pułapkę, zostawili na niego Ci sami ludzie, którzy zamiast się modlić, patrzyli na jego pas, buty, zbroję, złoty łańcuch i złoty sygnet, i pożądali tego. Zazdrościli mu, choć do Zakonu mógł wstąpić każdy. Nieważne jakiej rasy, wyznania czy też kultury. Wieczny Ogień tylko wie, co wtedy chodziło temu plebsowi po głowie.
Rankiem, kiedy ruszył ku Zachodowi, zatrzymał się nieść pomóc chłopowi, któremu odpadło koło od wozu. Normalna rzecz, niesienie bezinteresownej pomocy u Rycerzy Zakonnych, często stawało się ich najsłabszą stroną, wpadając w przeróżne zasadzki. Uniósł wóz i nawet się nie spostrzegł, kiedy na jego bark spadła postawiona na sztorc kosa, wbijając się głęboko w kość. Pamiętał dobrze ten moment, tamte chwile. Ten ból. I pamiętał wrzask tych, którzy go zaatakowali, którzy zignorowali fakt, że Isak był Rycerzem Zakonnym, a nie jakimś pachołkiem. Mały toporek obusieczny, szybko pojawił się w sprawnej ręce. Ciął niczym świeżo ostrzony, ale to tylko adrenalina i strach sprawiała, że to uderzenia były tak silne i głębokie, takie by zabić. A kiedy toporzysko ugrzęzło w jakimś drzewie, przybijając tym samym do niego jakiegoś człowieka, resztę napastników po prostu wystrzelał jak bezpańskie psy.
Potem, o całym incydencie długo się mówiło, lecz nie wszyscy mieszkańcy tamtego miasteczka prezentowali tak ograniczony żywot. Na prośbę Zakonu, prezydent Paratoxu objuczył mieszkańców tamtego miasteczka, roczną sankcją, polegającą na płaceniu cztery razy wyższych podatków plus odszkodowania na rzecz zakonu, w wysokości normalnej stawki podatku.
Od tej chwili młody Isak był zawsze gotowy na szlaku na wszystko, a z najgorszych poznanych mu potworów, człowiek zajął pierwsze miejsce.
Inne historie tego typu, się nie powtórzyły. Isak po prostu nie dał napastnikom szans, na zranienie go z zaskoczenia, choć dorobił się nieprawdopodobnej kolekcji blizn, którą otwierała szpecąca szrama na twarzy.

* * *

Isak zobaczył jak samochód powoli zatrzymał się tuż przed jego nogami, a w środku siedziało dwóch mężczyzn. Za kółkiem siedział jeden z nich, który wyglądał jakby całą noc chlał, oczy miał nieziemsko podkrążone, jedną rękę wystawiona przez uchyloną szybę trzymała tlącego się papierosa. Drzwi Chevroleta Impala otworzyły się i to właśnie on wyszedł z samochodu. Spojrzał na zakonnika przekrwionymi oczami, chyba za bardzo nie zdając sobie sprawy, z kim rozmawia. Wydmuchując dym z ust rzucił lekko ironicznie:
- Hmm... Kabli stary nie mam, ale jak chcesz mogę podrzucić Cię do najbliższej dziury. Może tam ci pomogą... A właściwie dokąd zmierzasz ?
Rycerz Zakonny, popatrzył na swoich wybawicieli. Nie chciał zostawiać tu samochodu na pastwę losu, więc o wiele bardziej uradowany był by z holowania.
- Do Varos – rzucił lakonicznie – ale to już całkiem niedaleko. Nie mógłbyś mnie tam zaholować? - mężczyzna mówiąc to, podrapał się po szramie na twarzy.
- Varos... No to robi się coraz bardziej ciekawie... A tak przy okazji Smith, John Smith a ten tam - wskazał na pasażera – to Johann... A Ciebie jak zwą ?
Drugi pasażer wyglądał na skrytego, ale przyglądał się całemu zajściu. Biło z niego wykształcenie, co Isak lubił u młodych ludzi. Szkoły zakonne były dobre, ale większą wagę przykuwano do umiejętności walki i strzelania. Przywitał się z pasażerem, uprzejmym skinieniem głowy.
Smith podszedł do bagażnika i otworzył go, wyciągając linkę holowniczą.
- Dobra przyczepiamy i jedziemy... Pogoda robi się coraz bardziej chujowa…
- Isak Parov - odpowiedział skwapliwie, przyczepiając linkę do samochodu.
- Jedźmy zatem.
Po chwili, oba pojazdy już były na trasie. Smith, jak się przedstawił jego wybawca, ruszył niczym traktorzysta, ostro i mocno szarpiąc oboma samochodami. W rzeczywistości było to wyczulenie Rycerza, który z natury prowadził ostrożnie i delikatnie. Mimo wszystko, nie miał zamiaru chwalić się wybawcy, swoimi uwagami i wytykami.
W końcu też, ich oczom ukazało się podzamcze zamczyska Varos. Wyglądało tak samo, jak wtedy, kiedy Rycerz był tu ostatni raz, tylko znacznie zapuszczone. Zamek, jednym słowem, popadał w ruinę. I było to widać. Na dziedzińcu zamkowym, było pusto, ale miał przeczucie, że przyjaciele Brata Michała nie zrobią mu krzywdy, więc zabrał się za naprawdę samochodu. Jak się okazało, odmontował się przewód doprowadzający energię do silnika, którego ponownie przykręcenie specjalistycznymi kluczami, zajęło Parovowi dwadzieścia minut. Na koniec sam przekonał się, czy aby pojazd działa, odpalając go.
Chodził jak marzenie, a więc postanowił wziąć auto na małą przebieżkę po okolicy, tym bardziej że tajemniczego adresata, nie było póki co ani widu, a ni słychu. Nie czekając długo, podziękował swoim wybawcom za holowanie i poinformował ich, że w okolicy znajduje się stary, zapomniany kasztel należący w przeszłości do jednego z dziedziców zamku Varos, i tam też wybierze się, powspominać dawne dzieje, kiedy to egzorcyzmował zamek Varos, jak i ten dorodny kasztel. Wykonując mały łuk wokół placu, wyjechal przez bramę, kierując się do zapomnianego i leżącego nieco na uboczu kasztelu. Kiedy przybył na miejsce, zaparkował na wstecznym pod małą, drewnianą i rozlatującą się już wiatę, gdzie zostawił pojazd wraz ze swoim skromnym dobytkiem, samemu siadając na pieńku znajdującym się obok i wyczekując, karmiąc się ciszą i spokojem. Adresat z zamku Varos musiał poczekać, ponieważ Isak musiał pomedytować w samotności i spokoju. Liczył się odpoczynek. Musiał ukoić nerwy, które rozbudziły się powodowane usterką samochodu, który na szczęście dało się naprawić.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 22-12-2011 o 12:59.
SWAT jest offline