Cóż... Po lekko zarobionych pieniądzach jako ochrona konwoju z Teksasu należy ciężko się spić. Zawsze to mówiłem. A NY, którego nienawidzę ma jeden, jedyny urok w swoim popapranym totalitaryzmie. Kluby! Ta atmosfera, że zaraz mogą wpaść gliny i wszystko zamknąć (a raczej mogłyby gdyby nie solidne łapówki), młodzież szukająca wrażeń... Lubiłem to. Naprawdę. A do tego dzisiaj miałem urodziny. Ale o tym wiedziała tylko jedna osoba. No, ale wszystko musiało się zrypać. I to solidnie. Gdy próbowałem poderwać miłą i w miarę nie brzydką barmankę poczułem czyjąś obecność za plecami. Odwróciłem się szykując jakąś wymówkę dla braci czy faceta Angeli i zdębiałem. Spotkałem starych znajomych. Zadymę, wielkiego i umięśnionego ruska z kompleksem małego fiuta uzewnętrzniającym się w licznych tatuażach oraz jego małego pedantycznego kumpla Lunetę, oczywiście jego pseudonim absolutnie nie mówił kim był i co robił, pewnie wzięło się od dużego chuja. Dwa przydupasy mego ulubionego cyklopa z pewnej organizacji o romantycznej nazwy. - Mały chce Ciebie widzieć.
Spojrzałem na pierwszego z nich. - Też się stęskniłem, ale nie chcę pozbawiać miłej pani swego towarzystwa.
Zauważyłem, że ochrona nawet się nie ruszyła. Przekupne łajdaki. Tym razem odezwał się snajper. - Będziesz musiał. Idziemy.
- Idźcie.
- Idziemy we trójkę.
Powstrzymałem się przed uwagą, żeby nie zabierali mi miłej barmanki. Z ruskiem niezbyt lubiliśmy się a nie miałem ochoty na spotkanie z jego łapą. - Chodźmy.
***
Pokój był zadymiony i całkiem nieźle urządzony. To było charakterystyczne dla mrożonek. Z chęcią otaczaliśmy się rzeczami, które przypominały nam dawne życie. A w tym pomieszczeniu hibernatusów było całkiem sporo.
Mój osobisty anioł w postaci Fry Face siedział rozwalony w fotelu. Rosjanka paliła cygaretkę, długi czerwony płaszcz wisiał na wieszaku obok kurtki mundurowej i drugiej skórzanej. Drugim z palących, tym razem fajka, był wysoki mężczyzna bez oka i przypominający kulturystę lub dresa z sylwetki. Trzecim obecnym był niepozorny mężczyzna, ubrany jakoś tak normalnie, jako jedyny z towarzystwa nie palący. Szybki dbał o zdrowie. Towarzystwo było ciekawe. Renegatka z Posterunku, jej wtyka w Wędrownym Mieście i szef organizacji najemników. Przed każdym z nich stała szklanka z jakimś alkoholem, sądząc po butelce Jacka Danielsa. Usiadłem na wolnym krześle i nalałem sobie trunku do pustej szklanki. Sądząc po tym, że było miejsca i naczyń dla czterech osób czegoś chcieli. Przerwałem ciszę, wszyscy moi byli przełożeni wiedzieli, że nie lubię milczeć i żebym zaczął gadać wystarczy zachować ciszę. Nie chciałem ich rozczarować. - Imprezka urodzinowa? Nie trzeba było.
Mały milczał, nie lubił mego poczucia humoru. Za to lakoniczną byłą komandosa bawiłem a z posterunkowcem świetnie się dogadywałem. To mój anioł mi odpowiedział. - Nie po to Ciebie ściągnęliśmy.
- Chociaż dzisiaj moglibyście dać mi się pobawić.
- Nie masz już dwudziestu lat.
- Nie da się ukryć. Wtedy świat był piękniejszy. Ale Tobie Valentino lata dodają tylko uroku.
Rosjanka uśmiechnęła się a jej wtyczka od początku szczerzył się. Tylko cyklop jakoś nie okazywał emocji. - Mamy coś dla Ciebie Dex.
- Prezenty?
- Robotę.
Westchnąłem i też zapaliłem częstując się z paczki na stole. - Skąd to wiedziałem. W czym mogę Wam pomóc?
- Nie nam. Małemu. Potrzebuje niańki dla grupy mrożonek.
- Ile?
- Dogadacie się.
- Nie to chciałem usłyszeć. Nie wchodzę w robotę w ciemno.
Nachyliła się nad stołem. Jej okrutnie zmasakrowana twarz od dawna nie robiła na mnie wrażenia. - Zrobisz to Dex, bo my to zrobiliśmy kiedyś dla Ciebie. Bo ja to zrobiłam dla Ciebie.
Rozłożyłem bezradnie ręce. - Nie sposób Ci odmówić Fry Face.
***
W klitce w której dostałem od Duchów były już moje rzeczy. Znali mnie na tyle dobrze by wiedzieć że nie odmówię. Do tego byli tak mili, że pomogli mi w przeprowadzce. Jak miło. A może zrobili to ludzie Valentiny? W sumie prędzej to drugie. Po jakiejś godzinie odwiedziła mnie sama Rosjanka. - Jak się trzymasz Dex?
- Jakoś utrzymuje się na powierzchni. Chociaż wolałbym macać studentki na uniwerku.
Była komandos jako jedna z nie wielu znała moją historię. Ja też znałem ją nieźle, ba! mogłem nawet nazywać ją "Fry Face" i zachować twarz w nienaruszonym stanie. Przeciwieństwa się przyciągają. - Czemu mnie w to wciągnęłaś?
- Bo się nimi zaopiekujesz. Mam coś dla Ciebie.
Postawiła torbę przy łóżku na którym leżałem rozwalony. W świetle świeczki otworzyłem zawartość. Książka, mundur bez insygni ale kompletny i rozłożony karabin. Sprawnie go złożyłem chociaż M4 nie miałem w rękach od dawna. Optyka poszła na swoje miejsce a granatnik na swoje. Naboje znalazły się w magazynku. - Pamiętałaś. Jak miło. Z takim samym biegałem po Afganie.
- Wiem Sam. Książka jest bardziej dla Ciebie.
Sam... Nie znosiłem tego. Była to aluzja do mojej zabawy w żołnierzyka swego czasu. Podobnie jak mundur i spluwa. - Dzięki. Jacka Danielsa nie mam, ale coś się znajdzie.
Wyjąłem butelkę bimbru i nalałem do kubków. - Co tam u chłopaków?
- Bob i Długi zginęli.
Wstałem podnosząc trunek. - Trzeci?
- Trzeci.
***
Czytałem właśnie książkę od Valentiny gdy ktoś zapukał. Odłożyłem tomik polskiej poezji (na szczęście z tłumaczeniem!) na podłogę przy łóżku. - Proszę.
Do środka weszła Nancy. Jedna z niewielu osób w tej organizacji, które lubiłem. Głównie za sprawą jej wyglądu. - Cześć. Mały prosił by Ci przekazać, że za dwie godziny na śniadaniu poznasz swoich podopiecznych.
- Dzięki Nan. Będę. Jacy oni są?
Wzruszyła ramionami. - Jak każdy po przebudzeniu.
- Mają nadzieję, że to tylko zły sen? Znam to. Będzie trzeba ich rozczarować, że na pobudkę nie maja zbytnio czasu.
Wstałem ignorując to, że leżałem w samych bokserkach i podszedłem do munduru leżącego na krześle. Zacząłem się ubierać, trzeba w końcu jakoś wyglądać na tak ważnym spotkaniu.
__________________ [...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...] |