Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-12-2011, 13:38   #3
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Cóż... Po lekko zarobionych pieniądzach jako ochrona konwoju z Teksasu należy ciężko się spić. Zawsze to mówiłem. A NY, którego nienawidzę ma jeden, jedyny urok w swoim popapranym totalitaryzmie. Kluby! Ta atmosfera, że zaraz mogą wpaść gliny i wszystko zamknąć (a raczej mogłyby gdyby nie solidne łapówki), młodzież szukająca wrażeń... Lubiłem to. Naprawdę. A do tego dzisiaj miałem urodziny. Ale o tym wiedziała tylko jedna osoba. No, ale wszystko musiało się zrypać. I to solidnie. Gdy próbowałem poderwać miłą i w miarę nie brzydką barmankę poczułem czyjąś obecność za plecami. Odwróciłem się szykując jakąś wymówkę dla braci czy faceta Angeli i zdębiałem. Spotkałem starych znajomych. Zadymę, wielkiego i umięśnionego ruska z kompleksem małego fiuta uzewnętrzniającym się w licznych tatuażach oraz jego małego pedantycznego kumpla Lunetę, oczywiście jego pseudonim absolutnie nie mówił kim był i co robił, pewnie wzięło się od dużego chuja. Dwa przydupasy mego ulubionego cyklopa z pewnej organizacji o romantycznej nazwy.
- Mały chce Ciebie widzieć.
Spojrzałem na pierwszego z nich.
- Też się stęskniłem, ale nie chcę pozbawiać miłej pani swego towarzystwa.
Zauważyłem, że ochrona nawet się nie ruszyła. Przekupne łajdaki. Tym razem odezwał się snajper.
- Będziesz musiał. Idziemy.
- Idźcie.
- Idziemy we trójkę.

Powstrzymałem się przed uwagą, żeby nie zabierali mi miłej barmanki. Z ruskiem niezbyt lubiliśmy się a nie miałem ochoty na spotkanie z jego łapą.
- Chodźmy.

***

Pokój był zadymiony i całkiem nieźle urządzony. To było charakterystyczne dla mrożonek. Z chęcią otaczaliśmy się rzeczami, które przypominały nam dawne życie. A w tym pomieszczeniu hibernatusów było całkiem sporo.
Mój osobisty anioł w postaci Fry Face siedział rozwalony w fotelu. Rosjanka paliła cygaretkę, długi czerwony płaszcz wisiał na wieszaku obok kurtki mundurowej i drugiej skórzanej. Drugim z palących, tym razem fajka, był wysoki mężczyzna bez oka i przypominający kulturystę lub dresa z sylwetki. Trzecim obecnym był niepozorny mężczyzna, ubrany jakoś tak normalnie, jako jedyny z towarzystwa nie palący. Szybki dbał o zdrowie. Towarzystwo było ciekawe. Renegatka z Posterunku, jej wtyka w Wędrownym Mieście i szef organizacji najemników. Przed każdym z nich stała szklanka z jakimś alkoholem, sądząc po butelce Jacka Danielsa. Usiadłem na wolnym krześle i nalałem sobie trunku do pustej szklanki. Sądząc po tym, że było miejsca i naczyń dla czterech osób czegoś chcieli. Przerwałem ciszę, wszyscy moi byli przełożeni wiedzieli, że nie lubię milczeć i żebym zaczął gadać wystarczy zachować ciszę. Nie chciałem ich rozczarować.
- Imprezka urodzinowa? Nie trzeba było.
Mały milczał, nie lubił mego poczucia humoru. Za to lakoniczną byłą komandosa bawiłem a z posterunkowcem świetnie się dogadywałem. To mój anioł mi odpowiedział.
- Nie po to Ciebie ściągnęliśmy.
- Chociaż dzisiaj moglibyście dać mi się pobawić.
- Nie masz już dwudziestu lat.
- Nie da się ukryć. Wtedy świat był piękniejszy. Ale Tobie Valentino lata dodają tylko uroku.

Rosjanka uśmiechnęła się a jej wtyczka od początku szczerzył się. Tylko cyklop jakoś nie okazywał emocji.
- Mamy coś dla Ciebie Dex.
- Prezenty?
- Robotę.

Westchnąłem i też zapaliłem częstując się z paczki na stole.
- Skąd to wiedziałem. W czym mogę Wam pomóc?
- Nie nam. Małemu. Potrzebuje niańki dla grupy mrożonek.
- Ile?
- Dogadacie się.
- Nie to chciałem usłyszeć. Nie wchodzę w robotę w ciemno.

Nachyliła się nad stołem. Jej okrutnie zmasakrowana twarz od dawna nie robiła na mnie wrażenia.
- Zrobisz to Dex, bo my to zrobiliśmy kiedyś dla Ciebie. Bo ja to zrobiłam dla Ciebie.
Rozłożyłem bezradnie ręce.
- Nie sposób Ci odmówić Fry Face.

***

W klitce w której dostałem od Duchów były już moje rzeczy. Znali mnie na tyle dobrze by wiedzieć że nie odmówię. Do tego byli tak mili, że pomogli mi w przeprowadzce. Jak miło. A może zrobili to ludzie Valentiny? W sumie prędzej to drugie. Po jakiejś godzinie odwiedziła mnie sama Rosjanka.
- Jak się trzymasz Dex?
- Jakoś utrzymuje się na powierzchni. Chociaż wolałbym macać studentki na uniwerku.

Była komandos jako jedna z nie wielu znała moją historię. Ja też znałem ją nieźle, ba! mogłem nawet nazywać ją "Fry Face" i zachować twarz w nienaruszonym stanie. Przeciwieństwa się przyciągają.
- Czemu mnie w to wciągnęłaś?
- Bo się nimi zaopiekujesz. Mam coś dla Ciebie.

Postawiła torbę przy łóżku na którym leżałem rozwalony. W świetle świeczki otworzyłem zawartość. Książka, mundur bez insygni ale kompletny i rozłożony karabin. Sprawnie go złożyłem chociaż M4 nie miałem w rękach od dawna. Optyka poszła na swoje miejsce a granatnik na swoje. Naboje znalazły się w magazynku.
- Pamiętałaś. Jak miło. Z takim samym biegałem po Afganie.
- Wiem Sam. Książka jest bardziej dla Ciebie.

Sam... Nie znosiłem tego. Była to aluzja do mojej zabawy w żołnierzyka swego czasu. Podobnie jak mundur i spluwa.
- Dzięki. Jacka Danielsa nie mam, ale coś się znajdzie.
Wyjąłem butelkę bimbru i nalałem do kubków.
- Co tam u chłopaków?
- Bob i Długi zginęli.

Wstałem podnosząc trunek.
- Trzeci?
- Trzeci.


***

Czytałem właśnie książkę od Valentiny gdy ktoś zapukał. Odłożyłem tomik polskiej poezji (na szczęście z tłumaczeniem!) na podłogę przy łóżku.
- Proszę.
Do środka weszła Nancy. Jedna z niewielu osób w tej organizacji, które lubiłem. Głównie za sprawą jej wyglądu.
- Cześć. Mały prosił by Ci przekazać, że za dwie godziny na śniadaniu poznasz swoich podopiecznych.
- Dzięki Nan. Będę. Jacy oni są?

Wzruszyła ramionami.
- Jak każdy po przebudzeniu.
- Mają nadzieję, że to tylko zły sen? Znam to. Będzie trzeba ich rozczarować, że na pobudkę nie maja zbytnio czasu.

Wstałem ignorując to, że leżałem w samych bokserkach i podszedłem do munduru leżącego na krześle. Zacząłem się ubierać, trzeba w końcu jakoś wyglądać na tak ważnym spotkaniu.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline