Starcie było szybkie i brutalne. Kilka zwarć, chwila chaosu i cztery trupy już znaczyły posoką rozkopany piasek. Dla Knuta ta walka była czymś nowym. Czymś zupełnie innym niż wojskowa wyprawa na orków, polegająca głównie na maszerowaniu pod miarę i trzymaniu szyków. Czymś innym niż karczemna burda, po której pokonani wstają, zbierają zęby i wracają pić dalej. Ci czterej nie byli orkami i nie mieli już się podnieść. Czyżby nikt ze zwycięzców nie czuł z tego powodu winy? Być może nie. Trzeba pamiętać, że był to brutalny świat i okrutne czasy, w których, kto stawał do miecza, liczyć się musiał, że staje po raz ostatni.
Szłomnik po walce nie miał wiele do roboty. Niech krasnoludy gadają z krasnoludami, a szlachta ze szlachtą – co mu do tego? Prawem zwycięzców było przeszukać zabitych. Zbójów poranionych przez Knuta dobili nacierający później, ale chłopak zasługiwał na łup. Dodatkowy miecz mu niepotrzebny, z kuszy miałby mały pożytek, ale brzęczącą monetą nie pogardził. Ponieważ człowiek z wygolonym czubem zabrał już pieniądze jednego z trupów, Knut obciął sakiewkę drugiemu. To go zadowalało.
Z niemym ukłonem przyjął pieniądz od szlachcica. Był już gotów do dalszej drogi.
__________________ Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań. |