Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-12-2011, 14:38   #5
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Ból. Ból był tym co zapadło mu w pamięć. Co towarzyszyło mu od bardzo dawna. Ból rozrywający czaszkę od środka, eksplodujący po powiekami i zalewający falą mdłości oraz zawrotów. Wrażenie, jakby wypłynąć nazbyt szybko z dużej głębiny, zapaść na chorobę kesonową… tyle że dużo silniejsze. Do tego pewnego rodzaju oszołomienie, brak możliwości ocenienia tego co dzieje się wokoło, brak możliwości oceny jak szybko przepływa czas, co dzieje się dookoła, brak możliwości wykonania tak prostej czynności jak głęboki oddech. Do tego sny… bardzo niepokojące sny, coś co na granicy mary czy wręcz koszmaru dociera do zgnębionego umysłu. I nagle koniec!
Mrok i koszmar wiecznego snu naraz się zakończył. Może nie całkiem, ponieważ dalej pulsowało mu pod czaszką, ale było nieporównywalnie lepiej. Mrok przesłoniętych powiek zaczął być pomalutku rozświetlany. Początkowo bardzo niewyraźnie i słabo, potem jednak w miarę upływu czasu, kolejnych uderzeń serca coraz wyraźnie zaznaczające się kontury dobrze oświetlonego pokoju. Ściany, jakieś łóżko, brązowa pidżama. Zacisnął powieki aby w najmniejszym nawet stopniu pomóc swym oczom, przyspieszyć to co było tak bardzo wyczekiwane. Aby przyspieszyć przebudzenie. Aby zakończyć ten sen w niebycie… ten koszmar.
Początkowo ruch oczyma i powiekami był jedynym na jaki było go stać. Tak niewiele i zarazem tak dużo. To plus regularny i pełny oddech. Nie jakiś tam substytut. Możliwość napełnienia płuc powietrzem. Pełnych płuc. Coś wspaniałego…
- Adam Kowalski.- Głos. Prawdziwy głos dobiegający od innego człowieka. Obrócił delikatnie głowę. Udało mu się! Jego wzrok spoczął na jakimś mężczyźnie. Mięśniaku, wytatuowanym od stóp do głów, w dresie i z wyrazem twarzy wskazującym, iż jej właściciel winien spędzić dożywocie za kratkami. Mimo tego, Adam był naprawdę szczęśliwy. W końcu po tak długim czasie ktoś z nim rozmawiał.
- A więc masz polskie korzenie? Adam ocknął się zachwytu. Jego umysł zaczynał pracować na coraz większych obrotach. Te jeszcze wchodziły na czerwone pole, jednak zdecydowanie zaczynały utrzymywać się w prędkości optymalnej i ekonomicznej zarazem.
Co mu do moich korzeni? W ogóle kto to? Gdzie ja jestem? Co tu robię? To tylko kilka z pytań które w jednej sekundzie pojawiły się w umyśle Kowalskiego. Chciał by poznać odpowiedź na nie wszystkie w jednej chwili. Żadne z nich nie było mniej ważne, wszystkie były tak samo istotne…
- Nie wyglądasz. Jak mało kto ja mam oko do swoich. Siergiej Wasiliew. Rosjanin wyciągnął dłoń.
A jak niby wyglądają Polacy? Non stop pod wpływem gorzałki? Z zaczerwionymi oczami, rzucający się bohatersko i idiotycznie (czy też jak zwykli mawiać patriotycznie) w każdy konflikt?
- Faktycznie, nie wyglądam. Adam odparł dziwiąc się brzmieniu własnego głosu. Gardło było suche, a struny głosowe nie produkowały niskiego i odrobinę zachrypniętego głosu, a coś na kształt rzężenia gruźlika.
Wasiliew podał mu dłoń. Adam uniósł swoją i przyjął pewny i mocny uścisk. Jego poharatana bliznami dłoń została zamknięta w wielkiej jak bochen chleba Rosjanina. Uścisk jednak był tak samo silny. Adam postarał się usiąść na łóżku i ku jego radości to się udało. Spuścił stopy i oparł je na podłodze, potem spróbował wstać.
Zawrót głowy uderzył go z mocą pędzącego pociągu. Szybko zarzucił próbę podniesienia się i na powrót usiadł. Zacisnął dłonie na kołdrze wściekły z powodu własnej słabości. Pulsowanie w skroniach ustało może nie tak szybko jak się pojawiło, jednak w końcu mógł się opanować i spojrzeć raz jeszcze na Rosjanina…. A ten zaczął mówić.
Mówił dużo, szybko i z sensem. Mówił o nim, o jego życiu, o tym co umiał robić. Mówił o tym w czym był naprawdę dobry, ale mówił też o sprawach dość nazwijmy to nieprawdopodobnych.
Okazało się bowiem, że Adam przespał trzydzieści lat, że nie obudzono go jak zakładano… a bez mała po dziesięciokrotnie dłuższym czasie. Że w tak zwanym między czasie rozgorzała III wojna światowa, że ludzkość dopadł w końcu Armagedon i to nie ten zesłany przez Boga, a taki przez samych ludzi…
- Homus homini lapus… Odrzekł sentencjonalnie Adam na usłyszane rewelacje. Nie wiedział za bardzo, co powinien powiedzieć więcej. Nie wiedział czy powinien być wściekły, rozżalony. Nie zdawał sobie sprawy co tak na dobrą sprawę działo się wokoło. Owszem przyjął do wiadomości to co faktycznie się stało… jednak jego umysł nie był w stanie pojąć takiego ogromu informacji… wszystkich łączących się z tym konsekwencji. Przecież dom, przecież jego rodzice… przecież tyle istnień… cała planeta… Boże!!!
Rusek nawijał dalej. O obecnym ładzie, o tym co się teraz działo. Mamrotał coś na temat jakiś maszyn, o tym że świat wrócił prawie do epoki kamienia łupanego… opowiadał jakieś niestworzone historie, jakieś bajeczki. Opowiastki rodem ze świata Gwiezdnych Wojen. Co może zaraz wyskoczy tu jeszcze jakiś rycerz Jedi i zacznie wymachiwać mieczem świetlnym… a miast normalnych aut z silnikami spalinowymi ludzkość przemieszcza się teraz jakimiś ślizgaczami??!!??
Adam wysłuchiwał opowieści Witalija początkowo nie wierząc w żadne słowo. Potem zdał sobie sprawę, że Rusek wcale nie żartuje… że nie wyskoczy tu zaraz Majewski z mikrofonem i oklepaną sentencją „Mamy Cię!”. Opowiadanie z logicznego punku widzenia trzymało się przysłowiowej kupy… co jest nie do pojęcia, jednak coś co mogło by się wydarzyć…
- O Chryste!!! Stwierdził Adam i skulił się w sobie. Dłonie, poznaczone bodaj milionami zadrapań i blizn skryły twarz Kowalskiego. Gdy ta ponownie się ukazała spływały po niej dwie olbrzymie łzy. Jedna z nich prześlizgnęła się po policzku przeoranym przez dwie szramy łączące się w jedną bliznę i szpecące policzek. Następnie popłynęły w kierunku okrągłego podbródka i skapnęły na posadzkę. Oczy które je zrodziły nie wyrażały jednak smutku. Były zimne, oceniające i przytomne.
Zaraz potem dowiedział się, że ma chwilę na własne przemyślenia, że za dwie godziny ma spotkać się z kimś określanym mianem Małego, kto jest w tu znaczącą figurą. Miał poznać osoby obudzone i tak jak on wcielone do tego przedsięwzięcia.
Mimowolnie zaczął nucić pod nosem melodię
Nightwish - Wish I Had an Angel [HD - Lyrics] - YouTube
A jego myśli odpłynęły w przeszłość. Do czasów które pamiętał, które uważał za dobre. Do czasów kiedy był szczęśliwy, gdy może nie miał wszystkiego, ale wszystko zdawało się mieć zupełnie inną wartość niż w tej chwili…. Wartość, której tak na dobrą sprawę jeszcze nie był świadom.

***
Światło silnej lampy żarzeniowej rozchodziło się po garażu niewielkich rozmiarów. Pomieszczenie było dość surowe w swym kształcie, składające się w zasadzie jedynie z nie otynkowanych ścian, metalowych drzwi i niewielkiego okna, które nie wiedzieć czemu ktoś wprawił w jedną ze ścian. Na podłodze królował zimny beton, a pod dachem stały rzędem belki stropowe, które to niemo i niestrudzenie wykonywały pracę do której zostały powołane. Prócz nich, przez całą szerokość dachu biegła metalowa rurka półtoracalowej średnicy. Na nią nałożona byłą suwnica, połączona z kolei z potężnie wyglądającym łańcuchem. Ten ostatni zwieszał się na pełną długość napięty do granic możliwości. Co było z kolei na jego końcu?
Mniej więcej czterysta kilo metalu, połączonych ze sobą rurek, kanałów, kół zębatych, przewodów elektrycznych… i innych temu podobnych. Na łańcuchu wisiał silnik. Nie byle jakiś tam silnik, ale pięciocylindrowy, benzynowy, rzędowy silnik audi o pojemności 2,3 litra. Mechaniczny wtrysk, potężny moment obrotowy, kilka innych innowacyjnych rozwiązań technicznych… normalnie cudo inżynierii z połowy lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Jasne, że blisko trzydzieści lat później były silniki doskonalsze. Jasne, że technika poszła do przodu, że z jednego litra pojemności wyciągało się teraz 150 koni mechanicznych, a nie jak kiedyś około 80. Silniki diesla miały teraz podobne osiągi co silniki benzynowe i w zasadzie nie ustępowały im już na krok… jednak z wielu powodów druga połowa XX wieku przyniosła szereg rozwiązań technicznych do których wracało się z łezką w oku. Dlaczego? Ponieważ w tym czasie auto składało się z części mechanicznych i elektrycznych. Komputery były wielkości potężnych szaf, a ich miejsce znajdowało się w laboratoriach. Pod maską samochodów, ciężarówek czy w motocyklach natomiast grały klasyczne jednostki perkoczące sobie na wolnych obrotach i cieszące ucho swą prostotą i niezawodnością. Gdy coś zawodziło, wprawny mechanik potrafił podejść do auta i nim to jeszcze zostało otwarte można było z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić: „ Dzwonią pierścienie”, albo „terkoczą przeguby”, albo chociażby „Zrobił się film olejowy. Co za kretyn dodał syntetyka do oleju mineralnego?!” Teraz? Teraz auto wjeżdżało do sterylnego niemal pomieszczenia szumnie określanego mianem warsztatu, podłączano mu końcówkę USB i jednostka centralna sterująca autem, podawała do komputera skanującego kod błędu. Co trzeba wymienić, co trzeba sprawdzić, gdzie dolać płynu… Istna szopka. Mechanik w zasadzie został ograniczony do roli popychadła wykonującego polecenia maszyn. Komputer się zepsuł? No to nie będzie naprawy! Bo i niby skąd można widzieć co się rozwaliło? W dzisiejszych czasach nikt już nie uczył się jak wyregulować mieszankę paliwowo powietrzną. Bo i niby po co? Komputer robił to sam… po co sobie zawracać tym głowę?
Adam jednak wiedział. Dyplom uczelni technicznej z zakresu mechaniki zobowiązywał…
Potężne uderzenie, a zaraz potem stek przekleństw rozeszły się po garażu. Zarys grafitowo niebieskiej karoserii na chwilę ugiął się z przodu przyjmując ciężar silnika. Chwilę potem świeży olej w kolumnach Mc’phersona zrównoważył ciężar, a maska odrobinę się uniosła. Silnik spoczywał na swoim miejscu. Jeszcze tylko kilka śrub, potem wydech, dolot powietrza, skrzynia, rozrząd… i za jakieś 5 dni będziesz laleczko śmigać w blasku zachodządzego słońca.
Umazana olejem dłoń ujęła potężny klucz oczkowy i na powrót zniknęła w kanale. Odgłos grzechotki ponownie rozszedł się po garażu zagłuszając ciche dźwięki muzyki jakie gdzieś w tle brzdąkały. Kto to był? Może Metalica, może NightWish, może WithinTemtation? Któż by to mógł wiedzieć? Pewnym jednak było, że nie było to nic z poza pogranicza Rocka i Gotyku. Adam po prostu nie słuchał niczego innego.
Naraz to odgłos grzechotki ustał zupełnie, a chwilę potem na drabince kanału pokazała się postać. Krótko obcięty brunet o oczach podkrążonych, czole posiekanym kilkoma zmarszczkami wyszedł i stanął przy masce auta. Był średniego wzrostu i raczej średniej wagi. Oczy szare, biegały szybko po komorze silnika wyłapując co i rusz jakieś niedociągnięcia. Dłonie, poznaczone licznymi bliznami szybkimi i wprawnymi ruchami wykonywały wszystkie czynności, które zleciła im głowa. Silne palce zakończone połamanymi i czarnymi od smarów paznokciami dokręcały śruby, poprawiały obejmy czy wykonywały inne prace kończące montaż jednostki napędowej. Adam odszedł kilka kroków wstecz i jego twarz została w pełni oświetlona przez lampę. Zmęczone, ale bystre oczy były tym co charakteryzowało człowieka skromnego, cichego i spokojnego. Jednak zarazem dokładnego, nie ustępliwego i dążącego do raz określonego celu. Twarz okrągła z pochodzenia, nie z powodu nadmiernego opychania się była jednak wyraźnie zeszpecona. Od lewego ucha, przez policzek do lewego kącika ust i płatka nosa biegły dwie równoległe blizny po cięciu. Cięciu nie prostym, wykonanym ostrym przedmiotem, a cięciu, czy może raczej szarpaniu niedbałym i wyraźnie nastawionym na zadnie bólu. Cóż pamiątka z przeszłości. Ta, na którą już zawsze będzie musiał patrzeć oglądając się w lusterku. Ta która już zawsze będzie mu przypominać o młodości spędzonej w jednym z miejskich gangów.. i która już zapewne do grobowej deski będzie wiązała się z jego przezwiskiem: „Kostuch”. Skąd inąd ktoś miał nie lada fantazję.
Adam Kowalski, czy jak wymawiał sam zainteresowany swoje nazwisko <Kołolsky> był rodowitym Amerykaninem. Jego ojciec jednak pochodził z Polski. Przezwisko natomiast, które przylgnęło do niego i które tak trwale wryło się w samego Adama, pochodziło od pewnej postaci literackiej, związanej nawiasem mówiąc z Polską. Otóż Kostuchem określano jedną z postaci stworzonych przez polskiego pisarza, Jacka Piekarę. Kostuch sięgnął do lektury dopiero po pewnym czasie i z niekłamaną ciekawością przebrnął przez caluteńki cykl inkwizytorksi. Zrozumiał sens przezwiska i zaakceptował je. Zdało mu się ono nawet zabawne.
Nadano mu je w gangu w którym przez pewien czas był. Dlaczego krotki? Ponieważ praca silników interesowała go bardziej niż zajmowanie się bronią, wymuszeniami czy bijatyką. Owszem potrafił obsłużyć pistolet, pistolet maszynowy czy chociażby strzelbę, jednak uważał to za ostateczność… i nie lubił tego po prostu. Miast tego dużo bardziej przepadał za rozmową z mechanicznymi elementami aut. Za możliwością dogadania się z mechanicznym sercem. To go zawsze rozumiało. Zawsze dawało się odpowiednio wyregulować, czy podkręcić. W nagrodę otrzymywał przerażający warkot wydobywający się z tyłu… i podniecający moment obrotowy pchający maszynę do przodu. Tak, silniki i ich naprawy były w zasadzie prawie cały życiem Adama. Tak prywatnym, gdy w zaciszu domowego garażu składał kolejno klasyki amerykańskiej i europejskiej myśli technicznej, jak i zawodowym, gdzie siedział za kierownicą karetki i przemierzał ulice wielkiego miasta mknąc na sygnale, nie pomny przepisów ruchu drogowego, niosąc pomoc bliźniemu… a tak naprawdę doskonale i bezkarnie bawiąc się prędkością.
Zgasił światło kończąc definitywie pracę na dzień dzisiejszy. Był z siebie zadowolony. Zostało mu teraz jedynie dopieszczenie tej laleczki, a już niedługo ta Cygaretka powróci do swego właściciela, on dostanie za naprawy i renowacje swoje honorarium i przez kilka kolejnych dni będzie mógł żyć nie tylko o chlebie i wodzie. Może pozwoli sobie na coś bardziej wyrafinowanego? Może odwiedzi któryś z tutejszych burdeli? Zastanawiając się zamknął drzwi garażowe i poszedł do swego niewielkiego domu, wiedząc ze po krótkim odpoczynku wróci tu i dokończy dzieła.
***
Ocknął się z zadumy. Nie chciał wierzyć, ale zdawało się że prawdą jest że to co przywołał w pamięci było już jedynie historią… teraz, rzeczywistość zdawała się być zupełnie inna. A on miał się z nią zmierzyć.
Zapamiętał, że mógł prosić jakąś dziewczynę o to co było mu potrzebne.
- Siostro! Adam wydarł się dość ordynarnie. Trza mi staropolskiego lekarstwa na moją dośc dokuczliwą przypadłość… Jest jakaś szansą na ćwiartkę wódki?
Adam miał nadzieję, ze uda mu się w jakiś sposób utopić troski w gorzałce. Potem zapowiadało się nader ciekawe spotkanie. Miał zobaczyć się ze swym przyszłym mocodawcą i współpracownikami… trzeba było zrobić dobre pierwsze wrażenie… a wódka było mu do tego niezbędna.
Kowalski podszedł do swego ubrania. Szybkimi i sprawnymi ruchami przywdział szerokie, jednak wygodne bojówki, zawiązał wysokie skórzane buty i założył na górę t-shirt wraz z bluzą z kapturem.
Był gotów zmierzyć się z rzeczywistością, jaka by one nie była … tylko gdzie była ta jego ćwiartka?
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline