Dotąd siedział na skrzynce, w kącie, najdalej od Konradowego posłania ze wszystkich i najciszej. Po prawdzie w milczeniu zupełnym. Śledził dyskurs o prawach, zadośćuczynieniach i zasługach pobieżnie, większą bez porównania atencją zaszczycając własne paznokcie. Pracowicie wydłubywał zza nich czubkiem noża sadzę i całą resztę tego dziadostwa, które uzbierało się przez dobre pół dnia porządkowania barki, a nie poddało się pośpiesznym plenerowym ablucjom.
Naraz - widać akurat mu się paluchy skończyły - wbił z rozmachem ostrze w drewno i podniósł niewesoły wcale wzrok na zamilkłych gwałtownie dysputantów. Wysunął w ich stronę wydobyty zza pazuchy mieszek Kuftsosa. - Brakuje tego ósmaka, którego wyłuskał Erich, ale ciągle swoje waży - stwierdził ponuro, po czym pozwolił zwieszającej się rozpustnie z palca sakiewce brzęknąć ciężką o podłogę. Wyrwał ze skrzynki nóż, sprawdził kciukiem ostrze. - Trzydzieści dwa błyski. Kupa forsy.
Pokręcił z uznaniem głową, splunął w kąt, schował nóż do pochwy. Wstał i przestąpiwszy przedmiot sporu jak świeże gówno, ruszył do wyjścia. - Nie wiem, jak się podzielicie, ale mam na barce trzy dychy. Dorzucę się do tego haraczu, ile będzie trzeba. Oddasz, jak będziesz mógł, Konrad. A wy nie poobijajcie się za bardzo, Joseph chce wypłynąć o świcie.
Ostatnio edytowane przez Betterman : 28-12-2011 o 00:15.
|