Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2011, 05:35   #14
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Przesłyszała się.
Prawda?
Musiała się przesłyszeć, nie było innej możliwości. Ewentualnie, jeśli się nie przesłyszała, to mógł to być tylko paskudny żart ze strony mężczyzny, po którym z satysfakcją poogląda jej zszokowanie taką propozycją. A później parsknie głośnym śmiechem i jak gdyby nigdy nic wyciągnie zza pazuchy jakąś cenną błyskotkę, za którą będzie się domagał pocałunku od Marjolaine bądź jej filigranowego ciałka. W to akurat była bardziej skora uwierzyć.

Ale nie, przecież nie miała ostatnio szczęścia do takich sytuacji. Najpierw była Giuditta ze straszliwymi plotkami krążącymi o hrabiance po Paryżu, a teraz jeszcze Gilbert z.. tym! I tak jak Włoszka, zarówno i Maur wydawał się nie traktować tego jako byle psikusa na jasnowłosej ptaszynie.

-Chcesz zrobić... ! - zaczęła nieco zbyt głośnym tonem, który najwyraźniej ją samą zaniepokoił, bo urwała i speszyła się lekko zerkając za siebie na drzwi. Zmełła coś w swych nadobnych, wypucowanych mydłem usteczkach, po czym ponownie zwróciła się do mężczyzny. Spoglądała na niego błękitnymi oczami strzelającymi małymi gromami.
-Chcesz zrobić ze mnie złodziejkę, Maurze?! - zapytała uniesionym z oburzenia szeptem. Nie oszczędziła mu przy tym potraktowania go jakże pieszczotliwym przydomkiem, w którym jednak niewiele było słodyczy z wcześniejszych „mój drogi” i „najdroższy”. Niech sobie nie myśli, że będzie ją tak wykorzystywał do własnych celów. Nie sobie nie myśli, że ona się go boi! A to, że stała w dość słusznej odległości od niego, wcale nie wskazywało na jakiekolwiek bojaźnie wobec swego narzeczonego. Wcale -Nie dość, że przez Ciebie muszę uczestniczyć w tej szopce, to jeszcze próbujesz mnie wkręcić w swoje brudne intrygi?

Gilbert słysząc jej słowa, uśmiechnął się. Jego uśmiech robił się coraz szerszy, aż w końcu wybuchł śmiechem. Głośnym i beztroskim. Śmiał się długo i wesoło. By w końcu przestać i oparłszy policzek na swej pięści przyglądać się jej kształtom bez skrępowania.- Moja droga... Złodziejka to takie... brzydkie słowo. I nieprzystające do sytuacji. Nie okradasz wszak Madeleine z niczego, co by ją interesowało. Ot, po prostu skorzystasz z tego co, z czego biedny jej niedoszły małżonek skorzystać już nie zdoła.

Wstał i podszedł do Marjolaine, spojrzał jej prosto w oczy mówiąc.- Taka inteligentna osóbka jak ty, dobrze wie jak funkcjonuje dwór i Paryż. O tak, z wierzchu są bale i uśmiechy, z wierzchu są chichotania. Ale pod tym pudrem jest tylko gnój i smród, gnój podstępów i smrodek zdrad. Och, nie mów mi “moja ukochana”, iż wierzysz, że można sobie wyrobić pozycję na dworze samymi tylko uśmiechami? Żeby zostać kimś, trzeba się pobrudzić... i to bardzo.
-Non, nie wierzę - burknęła krótko i splotła ręce na piersi. Dodać do tego jeszcze wydęcie usteczek oraz odwrócenie hardego spojrzenia od Gilberta, a już swoją postacią przedstawiała niezadowolenie, acz tym razem z powodu zostania tak bezczelnie wyśmianą przez niego.
-Ale Ty chyba zbyt wiele sobie wyobrażasz po przyjaźni mojej i Madeleine. Szczególnie teraz, gdy tak paskudne plotki krążą po Paryżu, a nagła wieść o moich zaręczynach, i to z Tobą..- specjalnie zrobiła długą pauzę, by jej kwaśny uśmieszek nie uległ nieuwadze -..prawie przyćmiła jej własne, choćby nawet tak tragiczne. Naprawdę sądzisz, że powita mnie z otwartymi ramionami i jeszcze pozwoli grzebać przy prezentach od markiza?
-Och, nie wątpię, że Żmijka nie będzie ci specjalnie przychylna.- Gilbert nie przejął się tą postawą obrażonej panienki. Przychylił usta do jej główki i szeptał jej wprost do uszka, od czas do czasu lubieżnie muskając czubkiem języka płatek uszny dziewczęcia. Jego ręce oplotły jej kibić powoli wędrując dłońmi po niej.- Ale, wierzę w twój spryt. Ufam twojej inteligencji i umiejętności zwodzenia innych. Byłem pod wielkim wrażeniem, tam na sali dworku naszego biednego nieboszczyka. Tak szybko i naturalnie weszłaś w rolę narzeczonej.
To było dość nowe doświadczenie. Maur szeptał jej komplementy. Acz nie komplementował jej urody... nie ustami przynajmniej. Bo uwielbienie jej urody mężczyzna wyrażał dłońmi wędrującymi po jej sukni. On komplementował ustami jej umysł. Czy którykolwiek z wielbicieli przed nim, czynił coś takiego?
-Nie twierdzę moja droga, że będzie to łatwe zadanie. Twierdzę, że jesteś w stanie je wykonać. A korzyści z tego sukcesu, mogą być bardzo duże dla nas obojga.- mruczał jej do ucha Gilbert.

Oh, nie zamierzała dać się podejść tak oczywistymi pochlebstwami! Maur mówił je tylko po to, aby przekonać ją do swego planu, nic ponadto! Zapewne nawet nie myślał tak naprawdę i w rozpustnym umyśle tylko kalkulował swe przyszłe zyski. Nie miała zamiaru pozwolić się tak łatwo udobruchać!
..może tylko odrobinkę. Bądź co bądź jej umiejętności aktorskie nie były zbyt często podziwiane, częściej ignorowane lub próbowane zostać wyplewionymi z jej główki. Kwaśność odeszła z warg Marjolaine i na jej miejsce wstąpiła figlarność.
-I równie duże niekorzyści, jeśli by mi się nie powiodło, non? Wiele ode mnie wymagasz, jak na tak krótki czas naszej znajomości, Gilbert. Chcesz mnie posłać wprost w kiełki rozeźlonej Żmijki, to samo w sobie już jest sporym wyzwaniem – zamruczała zgodnie z prawdą, wszak Madeleine swojego przydomku nie zyskała znikąd. A hrabianka w końcu łaskawie zerknęła kątem oka na swego narzeczonego -Ale.. wydajesz się być bardzo dobrze poinformowany co do upominków rozdawanych przez markiza..
-Niskie urodzenie sprawia, że służba innych panów ma mniejszy respekt wobec mnie. Ale jest i bardziej gadatliwa przy winie stawianym przez szlachcica.- mruczał Gilbert teraz już otwarcie delikatnie pieszcząc płatek uszny dziewczyny swymi wargami.- Bez ryzyka, nie ma wygranej. Bez przegranej nie ma ekscytacji, non? Jeśli nie byłoby zagrożenia... byłoby nudno.
Delikatnie, acz stanowczo tulił do siebie Marjolaine, wędrując po jej ciele dłońmi i szepcząc.- Nie masz ochoty zrobić psikusa Madeleine? Poza tym, owszem ty ryzykujesz. Ale też ty decydujesz o stopniu ryzyka. Nic się nie stanie, jeśli pojedziesz do Żmijki w celach towarzyskich. A jeśli się nadarzy okazja, do... odkrycia sekretów Étienne’a, to grzechem byłoby jej nie wykorzystać.

-Zatem.. gdybym się dziwnym trafem zgodziła na tę niewdzięczną rolę w twym planie, to ja będę najbardziej kusiła los, kiedy Ty nawet sobie rączek nie pobrudzisz.. - mówiła Marjolaine przeciągając leniwie każde słówko z manierą uroczej niewinności. Pozwalając mu na tak wiele, a jednak ciągle na tak mało jak na Maura względem siebie, rozplotła w końcu ręce. Przyłożyła dłonie do jego klatki piersiowej i zaczęła przesuwać nimi powoli ku górze, gładząc go przez materiał ubrania niespotykanego u żadnego innego szlachcica.
-Mmm.. brzmi tak, jakbym to właśnie ja miała dostać najwięcej po ewentualnym sukcesie.. - opuszką palca wskazującego oraz koniuszkiem paznokcia przesunęła po szyi mężczyzny. Prawie wzniecając iskry o jego zarost dotarła do szorstkiego podbródka, który uniosła we władczym geście. Nie zważając na to, że drapieżnikom nie powinno się patrzeć oczy, ona krnąbrnie spojrzała w jego -Czy nie tak?
-Zobaczymy co ukrywał nasz nieboszczyk moja droga i... jeśli będziesz miała ochotę na więcej...- mruknął Maur, po czym pochylił głowę. Jego usta pieszczotliwie ujęły paluszek dłoni, która śmiała dotykać jego zarostu. Język mężczyzny lubieżnie otarł się o niego, gdy patrzył jej oczy mówiąc.- Jeśli będziesz miała ochotę na więcej... to nie zapomnę o tobie w mych planach i przy podziale zysków.
Nachylił się i cmoknął ją w czubek nosa pytając cicho.- Nagroda zawsze jest stosowna do poniesionego ryzyka. Nie mów mi, że aż tak bardzo boisz się kiełków Żmijki? Wszak ulotniłaś się z ranną lwicą podczas tego koncertu. Zapewne wiesz, że ranne drapieżniki są najgroźniejsze, a panna Lecroix nadal nosi nie zaleczone rany po potyczce z madame de Pompadur.

Z niejaką fascynacją młoda hrabianka przyglądała się swojemu paluszkowi znikającemu w ustach kawalera. Jej własne zaś się lekko rozchyliły mimowolnie, gdy poczuła pieszczotę jego języka zaskakująco nie wywołującą u niej obrzydzenia płcią przeciwnej. Acz pomimo tego zaraz wyrwała się z tego przyjemnego transu i zmarszczyła nosek, na poły przez otrzymany w niego pocałunek, a na poły przez słowa Maura.
-Nie boję się jej! - syknęła butnie podkreślając to oświadczenie tupnięciem obcasika jednego ze swych bucików o posadzkę -Prędzej wykpienia z życia towarzyskiego i pogardy u innych za złodziejską próbę. Może i mój upadek nie byłby aż tak bolesny jak ten Béatrice, bo i nie siedzę sobie tak wysoko jak ona niegdyś, ale powracanie do łask arystokracji byłoby zbyt mozolne.
Szpileczka zazdrości nagle dała o sobie znać, i to w takim momencie, gdy do tej rozmowy wkradło się wspomnienie o szkarłatnej damie. Marjolaine wzruszyła ramionami ukrywając swoją podejrzliwość co do relacji tych dwojga, po czym mruknęła obojętnie -Nie widzi mi się zabawa w organizowanie balów.
-To mi się właśnie w tobie podoba. Ta nutka zadziorności połączona z bystrym umysłem.- usta Maura znalazły się niebezpiecznie blisko jej własnych ust. I tym razem szlachcic sobie pofolgował, dociskając swe wargi do jej w namiętnym i lubieżnym pocałunku. A jej ciało do swego. Smakował tak językiem słodycz jej warg przez chwilę, nim odsunął głowę i rzekł.- A żeby ci osłodzić, to tak niebezpieczne zadanie, jakim jak utarcie nosa Madeleine, skłonny jestem dać ci mały prezencik w ramach zachęty... co byś wiedziała, że słowny jestem. To jak... podejmiesz się ?
-Je ne sais pas. Ale mogę to rozważyć – wykonała w powietrzu zwiewny gest dłonią, w międzyczasie uspokajając swój oddech nazbyt poruszony doświadczonym przed chwilą pocałunkiem – Masz pewne.. argumenty. Chociaż osobiście wolałabym poczekać, aż droga Madeleine wyda u siebie jakieś przyjęcie. Wszak nie będzie nosiła żałoby zbyt długo, jeśli w ogóle. A przyjęcie oznacza więcej osób, więcej możliwości do zgubienia się..

Słowa w zadumie padały spomiędzy warg szlachcianki, ale jej własne myśli już zdawały się nieco odpływać ku bardziej ważkim kwestiom.
-A co takiego masz? - zapytała, a jej oczka błysnęły mało konspiracyjnie, gdy patrzyła na niego z gwałtownym przypływem zainteresowaniem. Obie jej dłonie powróciły na klatkę piersiową Gilberta, po czym subtelnie oklepały poły jego odzienia.
-Narzeczona nie musi być taka nieśmiała. Jeśli masz taki kaprys możesz wsunąć dłonie pod moje odzienie.- mruknął żartobliwym tonem szlachcic, na moment odsuwając dłonie od jej ciała. Powoli ściągał złoty sygnet ze swego palca, dodając.- Narzekałaś, że nie masz pierścionka zaręczynowego.
Po tych słowach podał jej do rąk złoty sygnet, zdobiony głową lwa trzymającą w pysku niewielki, acz ładnie oszlifowany granat.





Pierścień ów wydawał się być raczej męską ozdobą. Niemniej był wystarczająco zgrabny i delikatny, by ładnie wyglądać i na kobiecym paluszku. Aczkolwiek nie była to.. najpiękniejsza z błyskotek jakie widziała w swoim życiu. Co tu kryć, nie była też najładniejszą. Sygnet Maura, zresztą jak każdy inny należący do tej grupy biżuterii, był zbyt toporny jak na jej gusta, zbyt męski, za mało ozdobny, za mało krwi i potu ktoś włożył w jego stworzenie. A i barwny kamyczek choć niewątpliwie śliczny, to był zbyt mały, by mogła odbijać nim światło prosto w twarze tamtych harpii lub innych im podobnych wątpliwej jakości arystokratek.
Oh, zapewne niejedna panienka piszczałaby z radości, gdyby adorator podarował jej błyskotkę należącą do niego, którą mogłaby nosić cały czas przy sobie. Ale to była Marjolaine. Całkiem miło ją zaskoczył dając coś swojego, pomimo jego uwielbienia do powiększania swojego własnego majątku, ale to było wszystko. W błękitach jej oczu zgasło wcześniejsze podekscytowanie i w zamian odbijał się zawód, gdy wpatrywała się w sygnet.

-Chyba.. przerwa się niedługo skończy – powiedziała już drugi raz tego wieczoru wykorzystując w trakcie niepewnej sytuacji to proste wytłumaczenie. I zamknęła dłoń na lwiej głowie, miast założyć ją na któryś ze swych paluszków. Oceniła ten podarek na.. dość długi czas rozważania czy się w ogóle podejmie tego zadania, a także jeszcze większe zyski dla siebie, jeśli owe zakończy się sukcesem.
-Niewątpliwie.- mruknął w odpowiedzi Gilbert, ujął podbródek dziewczęcia i znów wykorzystując swoją prostacką postawę wobec niej, delikatnie ucałował jej usta.- Postaraj się go nie zgubić, moja droga. Wielce cenię sobie ów drobny pierścień. A teraz chodźmy.
-Zgubić? Pierwszy prezent jaki od Ciebie dostałam? - pytała unosząc brwi. Przymilająco ujęła go rączką pod ramię, po czym zaświergotała ciepło i z odpowiednią dozą narzeczeńskiego przesadyzmu w swym wykonaniu -Nie mogłabym, mój najdroższy
Uśmiechnęła się do niego słodko, dziewczęco.. w taki sposób, że to uniesienie kącików warg oraz błyśnięcie ząbkami nie pozwalało podważyć przywiązania hrabianki do podarunku od Maura.
Ale czy na pewno? Usteczka Marjolaine przywykłe do.. nie tyle kłamstewek ( jakże by to brzydko brzmiało! ), co przekręcania słów, znaczeń i rzeczywistości do swoich własnych celów, mówiły jedno, acz myśli już podszeptywały i chichotały złośliwie: „Prędzej go sprzedam, bym też coś z tego miała, mój najdroższy.”
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 03-01-2012 o 20:53.
Tyaestyra jest offline