Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2011, 05:58   #16
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Nieprzyjemny dla ucha stukot rozbrzmiewał donośne wśród ścian Le Manoir de Dame Chance i nawet wyściełający schodów dywan nie był w stanie wygłuszyć tych odgłosów. Ktoś, niewątpliwie w bucikach na dostatecznie wysokich obcasach, pokonywał mnogość ich stopni w nie lada pośpiechu.

Może nie była to największa i najbardziej pożądana przez francuską arystokrację posiadłość, wszak poprzedni właściciel traktował ją jako „byle domeczek myśliwski”, ale niewątpliwie miała swój urok niewielkiego zameczku. Już z zewnątrz charakteryzowała się wymyślnością odpowiedzialnego za nią architekta, którego finalne dzieło tak bardzo poruszyło hrabiankę d'Niort. W środku zaś roztaczało istną mozaikę piękna, trwałości, użyteczności i tak uwielbianą przez dziewczynę kapryśności. Pokoje i pokoiki, piętra i piętereczka, galerie i galeryjki, zakamarki, przejścia, wejścia i wyjścia.. ah! Wszystko czego tylko może zapragnąć skromne serduszko szlachcianki dla zaspokojenia swych podstawowych potrzeb życiowych, do tego w odpowiednim dla niej niezbyt przytłaczającym rozmiarze, a także.. połączone ślimakami i labiryntami schodów właśnie.
Ot i cała tajemnica zachowywania przez Marjolaine szczupłej sylwetki. Bowiem to ona prawie zbiegała na dół, nerwowo stawiając każdy kroczek i dłońmi ujmując za poły sukni, co by nie zaplątać się w jej materiał. Gwałtowne przebudzenie od razu postawiło ją na nogi, a przyczyna dla takiego wyrwania jej z rozkosznego kokonu kołdry sprawiła także, że narzuciła na siebie prostą suknię bez udziwnień ( tak poważna sytuacja wymagała poświęceń ) zabierających cenny czas na włożenie i szeroką kolią otuliła szyję, znowu zakrywając ślady po spotkaniu z.. narzeczonym.

Cieszyła się, że jego opieka roztaczana nad nią nie przeciągnęła się do jej alkowy, ani choćby do noclegu mężczyzny w jej pałacyku. Z pewnością znowu miałaby problemy z zaśnięciem, bowiem jego obecność w którejś z sypialni powodowałaby u niej lęk i podekscytowanie, z czego przez obie te emocje przez większą część nocy wpatrywałaby się czujnie w drzwi. Nie wspominając już o tym, że po zdarzeniu w powozie i tym jak poddała się jego lubieżnym działaniom, którym początkowo była tak niechętna przecież, czułaby się wielce zaniepokojona, gdyby miała spojrzeć mu w oczy lub być blisko niego. Potrzebowała wyrwać się z łap tego drapieżnika, aby przywrócić w sobie spokój. A któż wiedział do czego był zdolny szlachcic, pomimo tych wszystkich łagodnych słówek jakimi ją karmił. Nawet jeśli nie zakraść się do jej sypialni, do mógłby zbałamucić którąś ze służek lub.. nawet samą Béatrice!

Zasłaniając dłonią usta dziewczyna zachichotała cicho na wyobrażenie swojej gospodyni sztywno i z chłodną uprzejmością walczącą z zalotami Maura.
Zatrzymała się w końcu przed drzwiami do saloniku, w którym powyższa miała względnie udobruchać hrabinę. Przymykając oczy Marjolaine zaczerpnęła głęboki oddech, na moment wstrzymała w skupieniu, po czym wypuściła ze swych płuc wraz z wymalowaniem na swych wargach szerokiego, urokliwego uśmiechu.
Zacisnęła dłoń na klamce i otworzyła drzwi.

-Ah, maman! Co za miła, choć wielce nieoczekiwana wizyta! - zaświergotała wesoło, choć z wyraźną nutką dziecięcego oburzenia, że rodzicielka nie połasiła się o wcześniejsze zawiadomienie o chęci przybycia do swej córki. Podchodząc do niej, aby przywitać się drobnym cmoknięciem w policzek, zapytała z czystą niewinnością i rozbawieniem -Tak bardzo za mną zatęskniłaś?
-Moje dziecko! - fuknęła niemalże rodzicielka.- Jak ty wyglądasz?! Co się stało przedwczorajszego wieczoru? Słyszałam, że... och, co za straszliwe plotki o tobie doszły do mnie. Moja jedyna córka, dumna dziedziczka tytułu hrabiostwa d’Niort zadaje się... z łachudrą z niższych sfer! Co więcej, jest jego narzeczoną. Jeszcze tylko brakowałoby, dzielenia z nim łoża!
Wachlując się mocno wachlarzem usiadła dodając.- Ty wiesz, moje słoneczko, że byłam dla ciebie zawsze pobłażliwa, że przymykałam oczy na te twoje flirciki z aktorzynami. Ba, pozwoliłam ci nawet mieszkać w tym dworku z dala od mojej kurateli. Ale to już przesada... ty wiesz co o nim wygadują? Przecież dobrze wiesz, czego od ciebie ten prostak może chcieć.
-Wieści szybko docierają nawet do Niort.. - mruknęła Marjolaine, puszczając mimo uszu zarzut matki co do swojego wyglądu. Jednocześnie odruchowo musnęła dłonią kolię zdobiącą szyję, bo wszak dobrze wiedziała, że jej nieodpowiednie przesunięcie mogłoby ukazać czerwoność śladów po pieszczotach narzeczonego, a tym samym.. zapewne wielce dramatyczne omdlenie drogiej maman na taki widok. Owszem, miała zamiar się z nią zdrowo podrażnić, ale też nie od razu zaprowadzić na skraj wytrzymałości.
-Ale czy nie powinnaś się cieszyć? Wszak ileż to już.. od czterech, pięciu lat? Może i więcej, próbowałaś mnie oddać jakiemuś szlachcicowi za żonę, jak dotąd bez większego powodzenia – jaśniutkie brwi hrabianki uniosły się w zarozumiałym wyrazie. Jej samozwańcza swatka zgrabnie zawsze ukrywała ten fakt przez kolejnymi kandydatami na męża Marjolaine, ale jeszcze ni razu nie wymusiła na córce utemperowania charakterku. A ona nim całkiem zmyślnie i świadomie odstraszała adoratorów oraz oddalała spełnienie marzenia maman o grupce wnuków. Teraz zaś, tak odmiennie, przyłożyła dłoń do swej piersi na wysokości serduszka i westchnęła czule -Widać to dopiero Gilbert był mi pisany.

-Coooo!- niemal zakrzyknęła Antonina i nerwowo wachlując zaczęła mówić.- Bój się Boga dziecko. Co ty mówisz? Ten, ten... ta zakała rodowa, ten...- szukała odpowiednio pogardliwego określenia dla Maura. Wreszcie znalazła.- Ten... kupczyk?! Nigdy! Twój ojciec się w grobie przewraca, na wieść o tym, co ty tu wyczyniasz. A jeśli już chciałaś mieć Gilberta, to... -znów przerwa na odszukanie w pamięci odpowiedniego słowa.- To markiz de Avenier, byłby odpowiedniejszy. Imię się zgadza, a taki hojny i szlachetny mąż to skarb. Czyż nie on podarował ci ten dworek?
Z tym “darowaniem dworku” to akurat kochana maman lekko się myliła. Ale po cóż ją wyprowadzać z tego błędu?
Antonina odetchnęła głęboko i dodała spokojniejszym głosem.- Moje dziecko, dobrze wiesz, że tylko twoje dobro mam na względzie.- Akurat. Szacunek sąsiadów i prestiż rodziny zawsze były dla hrabiny d’Niort ważniejsze od szczęścia córki.- Kawalerowie, których ci sprowadzałam zawsze byli odpowiedni dla ciebie.
Dobrze usytuowani, z tytułami i starzy. O tak, Marjolaine dobrze znała gust mamam w doborze adoratorów córki.
-Oui, może i mój najdroższy nie ma najlepszej renomy pośród arystokratów, ale mi to nie wadzi. Ta rysa , czyni go tak bardzo.. - nie zważając na tak jawne obrażanie Gilberta przez mateczkę, hrabianka opuściła na moment spojrzenie, a paluszkiem uniesionej dłoni dotknęła swych warg w zamyśleniu. Przygryzła dolną delikatnie -.. pociągającym. Jest taki dziki i egzotyczny, aż cała drżę kiedy jest blisko mnie.

Pomruk jakim wypowiedziała te słowa narzucał sugestię, że nie tylko samo drżenie chodziło po jasnowłosej główce w związku z Maurem. W swym niewątpliwie wyobrażeniu takich chwil z „narzeczonym”, aż dłonie przyłożyła do policzków w uradowaniu, a także zawstydzeniu na taką swoją reakcję. Zawirowała z lekkością, niesiona pewno skrzydłami miłości, po czym z szelestem sukni usiadła miękko na kanapie.

-A szlachetność ostatnio nie wpływa za dobrze na.. zdrowie, nie słyszałaś? Wolę mieć takiego rozkosznego czarnego baranka dworów, niż nawet najszlachetniejszego z francuskich mężczyzn, który w momencie zaręczyn na oczach wszystkich padłby martwy do mych stóp – dziewczyna wzniosła na swoją rodzicielkę oskarżycielskie spojrzenie -A może właśnie tego mi życzysz?
-Och, moje dziecko. Ja cię rozumiem. Miłość. To ślepe uczucie dodaje skrzydeł. Ale co potem? Miłość przemija, a reszta pozostaje.- westchnęła Antonina. Po czym zamyśliła się.- No i lepiej być bogatą wdową, niż ubogą małżonką.
A Marjolaine uśmiechnęła się. O tak, Maurowi można było wiele zarzucić, ale nie to, że był... ubogi.
-Ah.. odnoszę wrażenie, że nie muszę się obawiać ubogiego życia u jego boku. Być może Gilbert, jak to ślicznie określiłaś..- posłała maman słodki uśmieszek, w którym jednak niewiele było z rozbawienia, czy przyjęcia jej wcześniejszego wybuchu za niezbyt wygórowanych lotów żarcik -pochodzi z niższych sfer, ale potrafi dbać o swoje interesy lepiej niż niejeden hrabia czy markiz.

Jakże komplementowała tego barbarzyńcę, jakże go broniła przed zarzutami Antoniny. Pochlebstwa z taką trywialnością padały spomiędzy tych kąśliwych warg Marjolaine. Czyż nie była wiarygodna w roli przyszłej panny młodej? Wiarygodna i taka.. naturalna, jak to określił jej partner w tej gierce mamiącej francuskie oczy, a nawet te własnej matki spoglądające na nią od urodzenia.
Szybkim ruchem wypełnionym nagle zbulwersowaniem na nową myśl, dziewczyna zagarnęła kilka pasm włosów za ramię, mówiąc przy tym -I mam nadzieję, że teraz, skoro nasze narzeczeństwo stało się tak jawne, to jego osoba odstraszy tego okropnego de Augury od dalszego nękania mnie. Stary skąpiec nie wie kiedy się poddać.
-Horace bywa strasznie męczący. Co gorsza, zaczął ostatnio zwracać oczy i ku mnie, nie szanując mego wdowieństwa.- odparła z oburzeniem w tonie głosu maman, budząc zdziwienie Marjolaine.
Skupiwszy temat na sobie, Antonina zaczęła narzekać na namolność umizgów bannereta, zupełnie zapominając o skandalu z Maurem. Wyglądało na to, że monsieur’owi de Augury bardzo zależy na ziemiach należących do majątku d’Niort. Tak bardzo, że było mu wszystko jedno czy matkę, czy córkę zawlecze do alkowy. Niewątpliwie córeczka, byłaby przyjemniejszym dodatkiem, ale ostatecznie...

Sprawa zalotów Horace’a na szczęście odciągnęła kwestię narzeczeństwa na później. Marjolaine czynnie brała udział w tej rozmowie żartując, psiocząc i co najważniejsze – dociekając, aby tylko maman kontynuowała dzielenie się z nią swoimi zgryzotami. I ani myślała o powracaniu do tematu narzeczeństwa jej córki, która zaś nie miała zamiaru specjalnie kusić losu choćby drobnym wspomnieniem o Gilbercie, którego może rzeczywiście powinna wykorzystać do uprzejmego, jak to on potrafi, porozmawiania sobie z nieszczęsnym adoratorem. Być może nie był taki zły ten pomysł wykształtowany w trakcie słuchania opowieści o mało ekscytujących zalotach ze strony bannereta wpadających jej jednym uszkiem, dających o sobie znać najważniejszymi szczególikami, po czym wypadających drugim. Wszak de Augury zdawał się być dość zdesperowany, a czekanie aż umrze mogło trwać zbyt długo i za bardzo męczyć obie arystokratki.
Marjolaine jednak musiała swoje knowania odłożyć na później. Oto bowiem Béatrice wkroczyła by uprzejmym tonem poinformować, że śniadanie podano.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 31-08-2015 o 15:17.
Tyaestyra jest offline