- Drodzy kompani, nie czas na dysputy! - Swym okrzykiem giermek przerwał dyskusję i wystąpił przed tłumek. Tak, tłumek. Jedenastu chłopa to całkiem sporo, no nie? Można więc było nazwać tę wesołą gromadkę tłumem.
Giermek był młody i wyglądał jak "książę ze bajki". Słusznego wzrostu, umięśniony, o ładnej buźce, kwadratowej szczęce, błękitnych oczach i blond włosach był marzeniem każdej księżniczki. Niestety przyodziewek już nie był taki książęcy - odziewał się prosto, jak zwykły podróżnik. No, nie każdy podróżnik miał pochwę z mieczem u pasa.
Towarzysze wiedzieli o nim, iż zwał się Wilhelm Heidric von Mörner, był szlacheckim synem i giermkiem rycerza Conrada Lutzena z Hergig. Nie był przesadnie rozmowny, ale jak już się odezwał to odzywał się z patosem, wplatając do wypowiedzi wiele trudnych słów. Chłopak się chyba zbyt wielu bretońskich ballad nasłuchał. - Musimy ruszać na ratunek temu biednemu człowiekowi i wyrwać go z łap tych podłych przebierańców! Ani chybi to kultyści chaosu chcący złożyć człeka w ofierze swym mrocznym bóstwom! Któż inny ważyłby się na takie świętokradztwo i podałby się za kapłanów samego Młotodzierżcy? - Tu zrobił pauzę, by drużyna mogła przemyśleć jego słowa. Nie każdy był tak błyskotliwy jak on i mogło im to trochę zająć. - Mamy chwilę na przygotowania, a potem ruszamy. Przypuszczam, iż ci łajdacy nie oddadzą nam pana Roderyka bez walki. Trza się więc do niej przysposobić! - Jak rzekł tak uczynił. Podszedł do swego dzielnego rumaka, który stał niedaleko przywiązany do płota i zaczął wyjmować z juków elementy uzbrojenia. Wiadomo, rycerz bez zbroi to nie rycerz. Może nie była to pełna zbroja płytowa, tylko kaftan kolczy wraz z czepcem, ale zawsze coś. |