Albrecht szedł za kobietą. Atmosfera nie była zbyt przyjemna a potęgowało ją dodatkowo sceneria. Bagniście, mgliście dziwna flora, dziwne kształty. Ale to co ujrzał po chwili nacisnęło mu na usta najgorsze przekleństwa. Po których zaniemówił patrząc jak osłupiały w poobwieszane drzewo. Po chwili ujrzał co ma pod nogami, kości krew. Maria wzywała do spokoju. Jakiego spokoju? Jak można być spokojnym w takim otoczeniu. Albrecht nic nie mówił, nie ruszał się gwałtownie. Ale to nie spokój był tego przyczyną, tylko przerażenie. Kogo wystraszą. ~Ja pierdykam, kto tu może być, czy żyć.~
A jednak ktoś tu był, zgarbiony, poniszczony starzec. Von Sendener stał i słuchał go jakby w transie. Izka Wściekłozębny…Mroczne Potęgi…Kamień Błyskowicy…W co on się wpakował? Nie tak to miało wyglądać!Choć pewnie teraz to już zbyt późno by się wycofać.
Johann był odważniejszy odezwał się pierwszy. ~Kurka, pewnie każdy z nich jest odważniejszy ode mnie. Każdy z nich widział różne cuda. Co ja tu robię?~ To wciąż były jedyne myśli w głowie młodego żaka. Nie udzielał się do rozmowy, wracać też z pewnością sam nie miał zamiaru. Stał i patrzył z nadzieją że zaraz wszystko się skończy. |