Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2012, 13:43   #28
Kritzo
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Zaniepokojona dziwnym... przeczuciem?, kobieta słuchała wampirów. Po raz pierwszy rozmawiała z jakimś twarzą w twarz.
Jak zwykle woląc obserwować usadziła się od nich w miarę daleko.
Bawiąc się wzięła ze stołu serwetką przysłuchiwała się nowym znajomym.
W miarę jednak rozmowy w jej oczach widać było coraz większą irytacje. Głupcy, czy nie wiedza, na co się porywają, ze swymi śmiesznymi groźbami?
Spojrzała na przemawiającego wampira.

- Lubisz ogień?

Nie doczekawszy się odpowiedzi opuściła wzrok uśmiechając się lekko.
Szczupłe palce poruszały się lekko drąc na strzępy kawałek papierowej chusteczki.
Jakby z roztargnieniem dziewczyna spojrzała na kawałki papieru leżące na dłoni niczym płatki śniegu.

- Ja uwielbiam. Jest taki... żywy.

Zacisnęła pięść osłaniając ją drugą dłonią i unosząc dłonie do ust chuchnęła po czym rozwarła dłoń...

Maya przysłuchiwała się całej rozmowie z lekko przymrużonymi oczami. Nie spotkała do tej pory wampirów twarzą w twarz, ale ich zachowanie, ich dziwnie upiorne aury nie wzbudziły jej zaufania. Pozwoliła innym mówić, koncentrując się maksymalnie na emocjach wydzielanych w eter przez nieznane jej istoty.

“Bydło. Nienawidzę ich. Pionki. Kim oni są? Co potrafią? Kim są ci drudzy? Bydło. Trzoda. Bydło. Jestem głodny. Nie ufam Karamazowonowi. To idiota. Wszędzie idioci. Bydło. Boje się.”

To brzmiało jak bełkot szaleńca. Groźnego szaleńca. Głód wydawał się mocno wpływać na te istoty. Jak na drapieżniki. Ciekawe...
Tymczasem rozmowa nie bardzo się kleiła. Najwyraźniej krwiopijcy mieli ich za pionków, które chcieli wpasować w swoją grę. Książę... klany... Żywe trupy, bawiące się w całe struktury organizacyjne. Nie do wiary! Umysł Mayi chłonął każde słowo. Do momentu kiedy młoda kobieta o rudych włosach zaczęła mówić o ogniu. A jej przemowa powiązała się z odczuwalnymi zmianami w magyi. Maya natychmiast przypomniała sobie plotki jakie krążyły o Brzeskiej. Podobno lubiła bawić się ogniem, do tego udało jej się kiedyś wywołać popłoch rzuconym fireballem.
Takie zabawy przy stole pełnym magów i krwiopijców mogły doprowadzić do katastrofy. A przecież szukali porozumienia, a nie wojny. Niebezpieczna, porywcza dziewczyna!
Dlaczego jednak nie wyczuwała w niej agresji? To nie miało sensu... Maya wahała się przez sekundę.
Mimo tego musiała zacząć działać zanim będzie za późno.

Mocne uderzenie rozeszło się po sali. Jakby kto uderzył potężnym młotem, a nie okutą laską, którą trzymał Colin, spoglądający teraz spod krzaczastych brwi na Dianę.
- Dość! - w głosie maga był przytłaczający ciężar, wywołujący nieprzyjemne drganie w płucach. [1]

Krzyk mężczyzny niewątpliwie wywarł na dziewczynie jakiś efekt. W zielonych oczach błysnął płomień gniewu, szybko skryty za maska obojętności.
Magini otwarła pieść pozwalając by skrawki porwanej serwetki spłynęły w dół.

- Hmpf...

Unosząc lekko brew rzuciła spojrzenie swym towarzyszom i z wyraźnym niesmakiem pokręciła głowy.

- Żałosne, jeśli kiedyś któryś z nich zapuka do twoich drzwi pytając, co zamierzasz oddać, byleby tylko cie nie zjadł, nie przychodź do mnie z płaczem.

Z tymi słowami odchyliła się lekko na krześle i zapatrzyła gdzieś w kąt klubu najwyraźniej tracąc zainteresowanie rozmową.



- Proszę o wybaczenie, to młoda jeszcze dziewczyna, pełna życia - mały prztyczek pominął, jakby w ogóle nie miał miejsca. - Powinniśmy jednak coś ustalić, bo atmosfera robi się przytłaczająca. O ile my jesteśmy tu z własnej, nieprzymuszonej woli i chcemy się porozumieć, to wasza hierarchia się nieco różni, więc macie zapewne wyznaczone cele. Proponowałbym je realizować. - Niemal jawnie pouczył członków Rodziny. Nie jest to spotkanie równy z równym. - Jeśli się to będzie tak ciągnąć... nas nikt nie będzie ciągać do odpowiedzialności, choć rzecz jasna, zależy nam by rozejść się w... powiedzmy, że przyjaznej atmosferze. Poznaliśmy się już wystarczająco, więc chyba czas na konkrety. - Colin złożył dłonie w jakże medialną ostatnimi czasy piramidę i spoglądał wyczekująco na gości klubu spod krzaczastych brwi.

Kobieta która przybyła z wampirami wybuchnęła cichym, stłumionym śmiechem. Chyba nie wypadli w tej krótkiej konfrontacji jako silny negocjator. Siergiej wpatrywał się raz w kobiety, a raz w inspektora ciągle zbierając myśli.

- Przedstawiłem obecny stan rzeczy jeszcze dobitniej. Uprzednio do naszego księcia trafiała lista nazwisk który były nietykalne, a ponadto ten klub miał być nie do ruszenia. Może i był to dobry układ w zamian za który wy nie mieszaliście się w nasze interesy na zasadzie pierwszeństwa. Teraz układ się nam nie podoba. Albo dokładacie coś do puli albo paktu nie ma. Nie znaczy to, że obowiązuje jakakolwiek wojna, tego nie dajcie sobie wmówić. Lecz jeśli ktoś będzie miał smaka na basistę Lwa Tołstoja to go wypije i tyle...

Diana przez chwilę jeszcze wpatrywała się w ciemność nim wreszcie uniosła wzrok by spojrzeć na Inspektora.

- Hm, może was nie doceniłam. Czy waszym planem jest pozwolenie wampirom się rządzić i robić co chcą, by ci z góry się wkurwili, powiedzieli “co tam się cholery dzieje?!” i przysłali ludzi, by po nich posprzątali wycinając jakoś połowę albo więcej ich populacji, a to tylko kosztem życia paru ludzi? Bo jak dla mnie plan genialny, ale skoro chcecie być tacy “przyjaźni” to może byście naszych znajomych ostrzegli czym kończy się bycie zagrożeniem dla magów, co? A zresztą...

Wstała i otrzepała się.

- … ja się na polityce nie znam. Miłej zabawy, ja mam jeszcze cały trzeci sezon Dextera do obejrzenia. Hej!

Skierowała się w stronę wyjścia.

Colin spojrzał gniewnie na Dianę.
- Jedynie porozumienia, różnej natury pozwalają nam przetrwać, ale personalnie nie różnimy się od zwykłych ludzi. Porozmawiamy sobie w Fundacji.
Zwrócił wzrok do wampirów z lekko spuszczoną głową, świadczącą o irytacji zaistniałą sytuacją.
- Jeżeli czegoś chcecie, powiedzcie, bo co my możemy zaoferować Rodzinie, która ma niemal wszystko? Oczywiście, możecie się tak przekomarzać i nic nie ustalać, a będzie podobnie jak powiedziała ta krnąbrna, niedoświadczona dziewczyna. Gdy stare przymierze wygaśnie, nie mamy podstaw by kogokolwiek powstrzymywać. Nastąpi kilka nieprzyjemnych zdarzeń, na których nikomu z nas nie zależy i spotkamy się ponownie, oby w podobnym składzie... Wtedy jednak będzie to już prawdziwy handel - coś za coś. Osobiście wolałbym oszczędzić sobie czasu i niepotrzebnego stresu. Na szczęście podobnie myśli większość z nas.

Obecnie w Fundacji dominowała potrzeba zwarcia szeregów w konflikcie z Technokracją, ale walka z wampirami zdawała się o wiele prostsza niż podchody z technomagami. Nie byłaby jednak korzystna na obecną chwilę. Rodzina miała w Moskwie znaczne wpływy i kapitał, jednak pewnie nikt nie ma zamiaru ryzykować własnym życiem. Inaczej by nie było tego spotkania. Wydarzenia sprzed miesiąca dawały dość do myślenia, by nikt nigdy nie czuł się w pełni bezpieczny. W mieście zaczynały się też nowe problemy, z którymi nie byli na bieżąco.

---------------
1 - Siły 2
 
Kritzo jest offline