Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2012, 18:19   #1
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
[DnD - Fantasy] Północna Rubież I

Północna Rubież I



Mapa jest cząstką mapy Actana z zupełnie nie znanego mi forum The Tangled Web - Online Pen and Paper Roleplaying - Play Pen and Paper Games Online



====================================



To miała być spokojna podróż. To na ziemiach zwanych powszechnie Północną Rubieżą do najczęstszych rzeczy nie należało. Trakty na których spotkać można było zbójów czyhających na dobytek podróżnych, żołdaków lokalnych feudałów zbyt gnuśnych by ścigać zbójców ale dość żwawych by łupić podróżnych i dzikie zwierzęta, które na powrót rozciągały swe panowanie na zarastających chaszczami ruinach. To wszystko czyniło podróż drogami Północnej Rubieży rzeczą daleką od spokojności. Bezdrożami jechać zwyczajnie nie było sposobu i tylko nieliczni trampowie odważali się zapuszczać w dzikie tereny Wybrzeża, Zimnej Krainy czy Midgen. Liczne feudalne spory wyludniły ziemię na poły z kilkoma plagami, które przewaliły się przez królestwo sięgając nawet owej zimnej, surowej krainy. Na Północy każdy, kto bez ekscesów pokonał wyznaczoną sobie samemu trasę, uważał się za szczęściarza. Mało kto wiedział, że najbezpieczniejszą formą wędrówki przez Północną Rubież, jest spływ.

To miała być spokojna podróż. Ostatni jej etap z Freyfork aż do portu w Criche wydawał się najspokojniejszy, bo i nie bardzo już było czego się obawiać. Stara dwunastometrowa barka Brudnego Joe wypłynęła z Nowego Mandersby dobry miesiąc temu. Mijając zrujnowane wojną Dwóch Mieczy ziemie u podnóży słynących z licznych kopalń Wzgórz Ember, mijając obwarowane murami Freyfork za którym Mand ostro skręcał sunąc wzdłuż ciemnej Kniei Ashbough, którą powszechnie zwano Popieliskiem, w końcu dotarli do ostatniego odcinka ich podróży. Criche, największy port na Wybrzeżu, siedziba rodu Hunstaf od stuleci zamykało ujście rzeki Mand kończąc jej już powolny bieg szerokim portem rzecznym i morskim. Docierając tam mogli by prawdziwie rzec, że to była spokojna podróż.

Gdyby dane im było tam dotrzeć…

- Tu, za zakrętem miniem stary fort Łysego Artusa – głos szypra, Brudnego Joe, wyrwał z zamyślenia pogrążonych w ospałym nieróbstwie podróżnych, którzy zalegali na śródokręciu starej barki, która nosiła wdzięczną nazwę „Szprotka”. Jeśli miała cokolwiek wspólnego ze szprotem to najwyżej to, że po całym dniu na słońcu śmierdziała równie intensywnie, co wystawiony na takie samo słońce martwy szprot. Jednak i tak nie śmierdziała nawet w połowie tak, jak jej szyper Joe. Skądś przydomek musiał zdobyć. Tyle, że nie dla jego zapachu ludzie decydowali się z nim się poznawać. Joe pływał po Rzece Mand od dwóch dekad i był jednym z najbardziej doświadczonych szyprów, którzy wozili ludzi w górę i w dół liczącego kilkaset mil nurtu. Za swe usługi Bral fortunę ale mało było takich, którzy na podróż z Joe narzekali.

Słowa szypra nie rozbudziły podróżnych nadmiernie. Sairus, albinos o białej grzywie, który dnia poprzedniego wypił zbyt wiele, nawet nie otworzył oczu. Cieszył się z tego, że udało mu się uwolnić od zgrzytliwego głosu jego pryncypała, handlarza Eryka z Rosdam. Ten ostatni wysiadł w Freyfork nakazując Sairusowi by w Criche odwiózł dwie ostatnie skrzynie do rąk własnych mistrza Eryka, znanego podobnież tamtejszego jubilera, który wypłacić miał Sairusowi należny zarobek. Wolna ręka którą dostał Sairus oraz nudna podróż, sprawiły że co wieczór albinos wypijał co nieco. Później zaś to odchorowywał do wieczora dnia następnego. Miał czas. Do Criche zostało wszak jeszcze kilka dni podróży. Owain, człowiek wyglądający na niepospolitego zbira, spał w najlepsze chrapiąc od czasu do czasu. Przez całą podróż łapał okazję do odpoczynku i niczym nie skrępowanego lenistwa. Wielu ludzi jego profesji tak miało. Vincent, dziwadło nie mniejsze od albinosa bo przez jego twarz biegła szpetna blizna przecinając jedno oko, które zresztą było odmiennego koloru niż drugie, skinął szyprowi w podzięce głową. Był miłym człekiem i pomimo szpetnego wizerunku Vincent nie budził niechęci. Dla każdego miał dobre słowo, jak już znalazł w sobie dość odwagi by się wypowiedzieć. I nawet niezbyt często się jąkał. Stara babcia w łachmanach siedziała na dziobie i jak zwykle sprawiała wrażenie, że jest galionem na dziobie wysłużonej barki. Tyle, że nie szprotką, ale to akurat było bez znaczenia. Babcia, którą szyper wołał Araia, mogła być babcią każdego z nich a mimo tego poruszała się żwawo. Tyle, że przez cały czasokres podróży nie gadała z nikim i z nikim się nie spoufaliła. Teraz również nie zareagowała na słowa szypra. Jakby cały otaczający ją świat był jej obojętny. Można było sądzić, że zważywszy na jej wiek, zwyczajnie nie słyszała zbyt wiele a jeszcze mniej widziała. W sumie jej współpasażerom było to obojętne, pięknością, nawet wiek temu starucha nie była i lepiej było dla nich, że trzyma gębę na kłódkę niżby miała ględzić o prawnukach i o tym jak drzewiej bywało. Skośnooki żółtek o prostackiej mordzie robotnika wstał z pokładu opierając się o burtę i wypatrując opisywanego przez szypra cudu. Ogólnie przez całą podróż sprawiał wrażenie zerwanego z uwięzi człowieka, dla którego cały świat jest czymś pięknym i nowym. On jeden najżywiej reagował na wszystko, co chciał im wskazywać Joe. Choć nie komentował tego niemal wcale unikając rozmów jak ognia. Jakby się bał, że wypuści przypadkiem z ust jaką skrywaną za kratami zębów żmiję. Tylko jego węźlaste mięsnie i sprężyste ruchy sugerowały, że nie koniecznie musi być robotnikiem. Tym bardziej, że gdyby nim był i gdyby podróżował za pracą, dowoli znalazł by jej w Freyfork. A przecie z barki nie zsiadł.

- Tego szalonego Artusa co kazał swą żonę żywcem zamurować w wieży? – spytał jedyny szlachcic w ich gronie, siedzący na nadbudówce górującej nad pokładem i obserwujący z tej lepszej perspektywy całą okolicę Claude d’Arvill. Pomijając fakt, że był urodzony Claude był przemiłym człowiekiem, który chyba do każdego na pokładzie potrafił znaleźć drogę starannie dobranymi słowy. No, niemal do każdego. Z nim starucha z dziobu również nie gadała. Claude nie miał jej tego za złe. Nawet on wzdragał się na myśl o tym, by z pomarszczoną staruszką rozmawiać o czymkolwiek. Babka była jakaś taka… obleśnie obca. I tego uczucia nie potrafił się Claude pozbyć przez całą podróż, więc i nie specjalnie nalegał na bliższe jej poznanie.

- Tego samego Panie! Tyle, że nie jedną zamurował a cztery! Za to go przecie Mistrzowie pięknie oporządzili na rynku w Criche! Mój ojciec mówił, że widział wszystko. Dwa dni go męczyli a jak go w końcu końmi rozrywano to jeszcze wydał z siebie ryk okropny. – Brudny Joe splunął przez ramię jakby dla odpędzenia złego. Barka powoli, ospale niesiona siłą nurtu, wpływała w zakręt otoczonej przybrzeżnymi olchami rzeki. Sponad koron drzew wyłaniać się zaczęły pierwsze ściany porośniętego mchami i porostami, opuszczonego przed laty zamku. Ruiny.



- Kurwa! – warknął Joe co wzbudziło znacznie większe zainteresowanie podróżnych, niźli wcześniejsza opowieść szypra o Łysym Artusie. Mniej rozgarnięci nawet zaczęli wypatrywać na brzegu niewiasty. Płynąca środkiem nurtu „Szprotka” sunęła ospale ku położonej na wprost niej wysepce, którą porastały jakieś olchy i krzaki. Po lewej stronie rzeki widać było podchodzące pod sam brzeg ruiny fortu rycerskiego z którego rozsypujących się murów wyrastały małe drzewka a którego ściany porastały bluszcze i mchy. Tam, gdzie wciąż stały. Płynący barką dopiero po chwili dostrzegli przyczynę niepokoju Brudnego Joe i ich również ścisnęło w dołku. Rzeka zawężała swój ospały nurt za wysepką przepływając pod kamiennym, niszczejącym widocznie, mostkiem.




Na moście zaś stali zbrojni. Nie byle jacy zbrojni. Najmniej dziesiątka zuchów w fioletowych, inkwizycyjnych tunikach. Kilkoro z nich klęczało mierząc do nadpływającej barki z kusz. Pośród nich stała trójka wyróżniająca się strojem i postawą. Dwójka zbrojnych z fantazyjnymi kapeluszami z piórem musiało pełnić komendę nad oddziałem bo wnet rozeszli się na boki wydając polecenia i wszyscy poza kusznikami rzucili się do roboty gotując się na nadpływającą barkę. Ostatni z trójki, odziany w czarny strój i okryty takim że płaszczem, niewątpliwie musiał należeć do Inkwizytorium. Nosił na piersi znak - wielki, srebrny krzyż. Nie sposób byłoby go pomylić z kimkolwiek innym.

- Hej tam na barce! Macie przybić do brzegu wyspy! Natychmiast macie przybić do brzegu wyspy i czekać na dalsze polecenia! To rozkaz! – Inkwizytor nie był potężnej postury, ale głos miał jak jarmarczny handlarz, jego ryk niósł się echem po rzece gasnąc gdzieś w olchach porastających oba jej brzegi.

- Nie mamy jak zawrócić! – warknął szyper mierząc odległość do wyspy a od niej do mostu. Z kusz mogli by im już krwi napsuć. Stara babcia zdała się mieć największe jaja, bo z dziwacznym piskiem, żwawo rzuciła się do ucieczki. Głupio jakoś, przez pokład, ku tylnej nadbudówce. Joe zaklął po raz wtóry. Nie sam. Nim jednak przekleństwa umilkły dał się słyszeć cichy syk i dudnienie, gdy dwa wystrzelone bełty weszły gładko w dwie łopatki staruchy powalając ją z fikołkiem na ziemię.

- Nie próbujcie uciekać! – ryknął ponownie Inkwizytor. Joe powoli naparł na wiosło sterowe kierując barkę do brzegu małej łachy na środku rzeki. Klnąc pod nosem na swój fart.

Czymże jednak było jego przekleństwo wobec fali obelg, jaka swobodnie popłynęła po pokładzie „Szprotki”, kiedy ujrzeli na pokładzie barki to, co inkwizytorscy kusznicy ustrzelili. Bo, że nie była to leciwa babka, to było pewne…







==================================

[Proszę Braina o nie postowanie i kontakt na GG]


Powodzenia
b
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon

Ostatnio edytowane przez Bielon : 08-01-2012 o 18:24.
Bielon jest offline