Podróż, podróż przez wód przestwory. No, jednak nie. Nie była to przejażdżka gondolą wśród lukrowanych kamieniczek, a romantycznym akcentem było tu jedynie przeplatane soczystymi kurwami balladowanie po pijaku. Bydlackie wycie i wylewanie się przez burtę cuchnącej krypy też miało jednak swój dziki urok i Claude kosztował go w całej pełni. Jeśli była okazja się rozerwać nie oglądał się z uwagą na regułki i – choć urodzony – społem walił z pasażerami i szyprem, którzy akurat trafili mu się za kompanię. Miał guldeny, floreny i korony, a i gest miał. Toteż, jeśli szło zacumować przy jakiejś faktorii pokład zapełniał się żarłem i gorzałką, a to i nie byle jaką, bo z korkowanych butli. Po takiej łeb napierdalał trzy razy mocniej, niby przygnieciony wersalką, ale za to języki wieczorem rozwiązywały się gadaczom, a śpiewy niosły się echem po skraj Zimnych Krain. Claude zdołał się o kompanach dowiedzieć tego i owego, a sam też w ramach anegdotek i opowieści o hulankach wszelakich przypucował się, że jest synem wicebarona d'Arvill, pana na Czarnym Stoku, Białej Grani i innych takich. Opowiastek miał zresztą więcej, ale nie dziwota. Pisaty był i cytaty. Siedział za dnia, gdy większość spała, albo rzygała po wcześniejszym tankowaniu i gryzmolił coś na papirusach i pergaminach, wichrował piórem po księgach i cykał fajkę. Nie wyglądał na takiego, który zwykłby się nudzić. Nudzić i przejmować czymkolwiek.
Kiedy zobaczył majaczące w oddali sylwetki w fiolecie zmiął kartkę, na której akurat coś bazgrolił i wyrzucił za siebie do wody. Czuł, że zaraz zaczną się harce i wolał już trochę rozprostować kości przed ewentualną bieganiną. Kiedy babuleńka przyjebała pyskiem w deski pokładu stał już na równych nogach, a skrytą pod bokiem paczuszkę dyskretnie kopnął w stronę pakunków, które należały do starowinki. "Ruchnąłbyś?" – zagadnął go Owain, wywijając mieczem nad dogorywającą diabliczką. "Bardzo chętnie. Jak możesz ukrój kawałek, dobrze?" – zaśmiał się Claude i ze wzniesionymi w górę rękoma pomaszerował na przód łajby. "Niech Was Bóg Najwyższy błogosławi panie, z takim szkaradztwem przeklętym podróżowaliśmy i żaden z nas nawet nie wiedział z czym ma do czynienia" – d'Arvill zdawał się zdumiewająco zdumiony, kiedy mówił do inkwizytora – "Proszę, zejdźcie tu do nas zabrać to diabelstwo, bo choć nie jestem słabego serca to od tej maszkary aż zimno mnie przechodzi". |