| - W imieniu Wszechmogącego rozkazuję Wam się poddać i pod żadnym pozorem nie ruszać biesa, który zaległ wam na pokładzie! Nie on był przyczyną zatrzymania waszej łodzi. – głos inkwizytorskiego urzędnika z całą pewnością był szkolony, bo mimo odległości jaka dzieliła most od wysepki, dobrych trzydzieści kroków, słychać go było wyśmienicie. - Proszę, zejdźcie tu do nas zabrać to diabelstwo, bo choć nie jestem słabego serca to od tej maszkary aż zimno mnie przechodzi. – rzekł Claude przekonująco tak, że i Owain raz jeszcze zerknął przez ramię na leżącego w smolistej posoce stwora sprawdzając, czy aby na pewno bestia zupełnie się już nie rusza. Na samą myśl, że coś takiego stąpać mogło po tym samym pokładzie co i on robiło mu się mdło. Tym bardziej, że tak po prawdzie nie wiedział nawet cóż to za diabeł i do czego był zdolny. To, że zad miał wyraźnie ku ruchaniu przysposobiony mogło być jakąś wskazówką, ale pewnym nie był. - Nie ruszajcie się. Chcemy mieć was na widoku! – krzyknął jeden z dowódców na moście. Kusznicy wyraźnie rozchodzili się na lepsze pozycje, by wyrastające z wysepki karłowate olszyny nie przesłaniały im celu. - Mości Panie! Imieniem Wszechmogącego zaklinam was, byście rozkazać raczyli swoim ludziom do wyspy dobić i tu się zatrzymać. Nadto zaś pod żadnym pozorem nie ruszać biesa, który zaległ wam na pokładzie! Nie on był przyczyną zatrzymania waszej łodzi, mój Panie! – głos inkwizytorskiego urzędnika z całą pewnością był szkolony, bo mimo odległości jaka dzieliła most od barki, dobrych trzydzieści kroków, słychać go było wyśmienicie.
Wyjście może i by się znalazło z tej podłej sytuacji, ale wymagało dupy ze stali, bowiem przepływając pod mostem z pewnością można było dostać nie jeden a najmniej kilka bełtów. Trzeba było grać na czas a dobijanie do wysepki taką okoliczność dawało. Łacha może zresztą nie była najlepszym z możliwych miejsc postojowych, zwłaszcza jeśli widziało się wystające z wody szponiaste łapy korzeni i konarów, które zniósł tu prąd wody, ale Brudny Joe nie kierował barką od wczoraj. Inną sprawą było, że widok tego w co mu się jedna z pasażerów zmieniła, mógł porazić każdego i nie było by nic dziwnego w tym, gdyby Joe zapomniał nie tylko jak się łodzią kieruje, ale i jak się nazywa. Północ znała takie historie i o półbiesach, demonach, diabłach i inszej rogaciźnie krążyły opowieści w każdym szynku szeptem przekazywane z ust do ust. Każda okoliczna wioska, każde sioło miało własnego stracha a czasem nawet zdarzało się, że to co powtarzane z ust do ust urastało z każdym przekazem, okazywało się prawdziwe.
Choć w części.
Joe, który na rzekach spędził ponad połowę swego żywota a nie mniej w szynkach, gdzie tego typu opowieści wylewały się z ust biesiadników najłacniej, znał ich wiele. Na tyle dużo, by nie zesrać się w gacie na widok rogacizny, która rozwaliła mu się na pokładzie czarną posoką plamiąc pokład. Barka prowadzona pewną, choć z lekka drżącą ręką na skinienie Claude, sprawnie manewrowała pomiędzy zdradliwymi konarami, które kryła woda, aż w końcu ze zgrzytem stępki o piaszczyste dno wryła się w brzeg piaszczystej wysepki. - Ale Panie, my nie winowaci. Baba sama wsiadła w Freyfork a ja każdego kto płaci wożę w górę i w dół rzeki od szesnastu lat. Spytajcie kogo chcecie w każdym porcie mnie znają. Spytajcie o moją „Szprotkę”…… - Joe stanął na rufie z uniesionymi w górę rękoma dając kusznikom powód do tego, by przestali weń mierzyć. Nie on jedyny zresztą na pokładzie. To zaś sprawiło, że i kusznicy się nieco uspokoili i opuścili swój oręż w dół, by do nieszczęścia jakiego nie doszło. - Nie o was chodzi! W Freyfork zaraza! Mamy rozkaz zatrzymać każdą łódź która stamtąd płynie. Zatrzymać i poddać kwatranannie! – wykrzyczał napuszonym głosem drugi z dowódców. Cóż, ten piszczał niczym piszczałka dając żywy dowód na to, że głos w służbie nie jest najważniejszy. Ktoś z boku coś mu podpowiedział a on nabrał powietrza i pisnął po raz wtóry – Kwarantannie!! - Złóżcie wszelki ekwipunek na barce, rozbierzcie się do naga i spławcie barkę z prądem samemu pozostając na wysepce. Jeśli dni trzy nic wam się nie stanie, puścimy was wolno! – krzyknął pierwszy, mniej piskliwy dowódca. Jego kusznicy w liczbie dwóch już schodzili na brzeg, ten dalszy od wysepki, oskrzydlając zatrzymanych na wyspie więźniów. Jak strzelają z kusz już pokazali, więc należało traktować ich bardzo serio. - Wybaczcie Panie, ale i Was to dotyczy. Jeśli prawdziwie chcecie żyć, bo to nie krotochwila żadna. To czarna gorączka. Z Freyfork wypłynęliście cztery dni temu?
- Pięć! – krzyknął Joe, nim ktokolwiek inny zdołał się ozwać. - Zatem te trzy dni winny starczyć. Pierwej będzie gorączka i świąd a skóra zacznie wam czernieć. Jeśliście chorzy. Jeśli nie, za trzy dni wolni będziecie. My zaś przez ten czas wam jadło i napitek podamy. Wiem, że to nie odpowiada waszej pozycji, Panie – inkwizytor niemal się sumitował, co zdawać się mogło dziwnym – ale to konieczność. A stwora zwyczajnie spalcie. Nie groźny on już, bo i modlitwą i świętym bełtem ugodzony. Trzy dni i będziecie wolni…
Pełen optymizmu głos inkwizytora zdawał się uspokajać, ale wszyscy na barce, która zaryła się w brzeg wyspy wciąż mieli w głowach koszmarne opowieści o czarnej gorączce, która przecie nie dalej jak przed sześciu laty zdziesiątkowała wiele miast i wsi. Nie trzeba było długo szukać by w rodzinie bądź dalszych znajomych kogoś kto zachorzał w onym czasie znać. Bolesny przebieg i cierpienie jakie choroba przysparzała umierającemu sprawiły, że sama jej nazwa budziła grozę. Trzy dni…
To był jakiś koszmar i Sairus uszczypnął się by się upewnić, że nie śpi.
Owain zaś staranniej wytarł w ubranie dłoń, na której smoliście odznaczyła się czarna posoka zabitego biesa. Z niepokojem stwierdzając, że kilku plam nie jest w stanie usunąć…
.
__________________ Bielon "Bielon" Bielon |