Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2012, 20:31   #129
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Artair Nidon, Borya Wołodyjowicz, Orientis, Sihas Blint

Aleena
uniknęła abordażu, ale co z tego? W żadnym wypadku nie odczuła ulgi z tego powodu, wręcz przeciwnie. Przynależność do Adepta Sororitas nauczyła ją wręcz siostrzanej wierności w stosunku do innych Sorores, co dla Hospitallerki przekładało się także na wierność tym, którzy znajdowali się pod jej opieką.
Zawiodła.
Oczywiście jej obecność na Czarnym Okręcie nijak zwiększyłaby szanse kogokolwiek- cóż ona mogłaby zrobić? Jej wyszkolenie bojowe sprowadzało się do podstaw mających zwiększyć jej przeżywalność na polu bitwy. Wszak na co rannym martwy medyk?
A na co martwym żywy medyk?
Zacisnęła zęby czując wzbierającą gorycz. Lepiej umrzeć dla Imperatora, niż żyć dla samego siebie, ale jeszcze lepiej żyć dla Imperatora i służyć, niż umrzeć nie spełniwszy obowiązku. Tylko dlaczego było to takie trudne? Przynajmniej nie mogło być już go...
Siostra otworzyła szeroko oczy uderzona jedną, prostą myślą. Serce gwałtownie załomotało w nagłej panice. Rozejrzała się po swoich towarzyszach i pomimo zaciśniętego gardła udało jej się powiedzieć:
- Muszę się skontaktować z kontradmirałem... Natychmiast. - głos jej nie drżał, ale sposób w jaki pobladła zdradzał wiele - Kto umie obsługiwać komunikację radiową? - zerknęła na Orientisa i Ardora - Albo potrafiłby wykonać zadanie Astropaty?
- Mogę spróbować, o ile uda mi się odgadnąć częstotliwość na której nadaje statek kontradmirała... - rzucił Artair, i chociaż miał wiarę we własne umiejętności próba ślepego strzału w eter mogła się skończyć fatalnie w skutkach.
Po raz pierwszy odkąd zaokrętował się na okręcie inkwizycji poczuł spokój. Być może było to związane z jego opuszczeniem, może z ciszą która panowała nieprzerwanie zaledwie kilka metrów od niego, w pustce kosmosu. Dopiero teraz zdecydował się na ten krótki czas spokoju, zdjąć hełm, odetchnąć bez pomocy filtrów. Soczewki w implantach jego oczu zaszumiały cicho, kiedy regulowały ostrość widzenia. Znad pancernego korpusu spojrzał na wszystkich żołnierz, o twarzy kilka razy za dużo potraktowanej ostrzem miecza.
- Pozostaje nam modlić się do Imperatora, żeby nie zestrzelono nas nim dotrzemy do celu - powiedział głębokim głosem. Jak powiedział tak uczynił, przyklęknąwszy wcześniej i opierając broń o udo. W pomieszczeniu rozszedł się cichy pomruk spośród którego dawało się rozróżnić niektóre ze słów świętych litanii.

Gdy tylko zaczął się domniemany abordaż Borya wyszedł z kokpitu. Na nic się nie mógł przydać. Na nic się nie chciał przydać. Chciał tylko zejść wszystkim z oczu, by nikt nie zobaczył jego wściekłości. Czy powinien odlatywać? Uciekać z bitwy do której sam się garnął? Prikaz, prikaz, PRIKAZ! “Szto miałem zrobić?! Ja jeno narzędzie w rękach przełożonych! Nie mam prawa do własnego zdania!” Pizdec! Tłumaczenie tchórzy. Wszedł do ładowni, o poziom niżej. Rozbroił się. Flawię położył na skrzyni z czymś. Hełm rzucił w róg. Odpiął pas wraz z szablą rodu i pistoletem laserowym. Odczekał aż właz się zamknie, po czym rykną jak zwierz i zdzielił, blaszaną skrzynię, pięścią aż zatrzeszczały serwomotory w barku. W połowie zapadła się w wygiętej stali. Chwycił ją oburącz, chcąc rzucić, ale okazała się znacznie cięższa niż się spodziewał i był w stanie ją jedynie przewrócić, więc dołożył jeszcze z kopnięcia, znów wgniatając ją, stalowym butem pancerza...
Szał przeszedł. Ulotnił się tracąc moc by pełnić swą funkcję. Ukrywania czegoś z czym Borya radził sobie znacznie gorzej.
- Elisbeth... - wyszeptał
Siedział przy najdalszej ścianie ładowni. Pancerz walał się w okolicy. Zimny, stalowy filar wysysał ciepło z jego krzyża. Wzrok protetycznego oka miał wlepiony w swój hełm, leżący metr przed nim. Opierał rękę na kolanie, a na ręce głowę, zasłaniając organiczne pół twarzy.

- Musiałbym improwizować Siostro. - Kronikarz zwrócił się do Aleeny i patrząc na nią podrapał się palcem wskazującym po prawym policzku. Później rozłożył bezradnie ręce. - Poza tym, Astropatia może powodować ślepotę. Nie wiem czy długotrwała, czy nawet jednorazowa, gdyż jej zagadnienie nigdy bezpośrednio nie odnosiło się do mojego przyszłego przeznaczenia, ale nie chciałbym ryzykować. Również z innego powodu. To urządzenie działa jak psioniczny megafon, ktoś o moim umysłowym mógłby zwrócić na naszą jednostkę niepotrzebną uwagę, zwłaszcza, że z wizji, których wcześniej oświadczałem wynika, że moi dawni towarzysze bardzo się za mną stęsknili, i prawdopodobnie są świadomi mojego powrotu do świadomości.
Blint siedział w milczeniu, ignorując resztę towarzyszy... To czego właśnie uniknęli... Wolał o tym nie myśleć. To było zbyt straszne. Szczerze wątpił, że zobaczą jeszcze kogokolwiek z załogi. Jednak na razie miał swoje problemy. Dostał jasne rozkazy i musiał je wypełnić. Taka była rola żołnierza - nikt nigdy nie pytał się ich o zdanie i tym razem nie było inaczej.
Jednak trudno było cokolwiek zaplanować, cokolwiek ocenić - wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie, a wszystkie, nawet najdoskonalsze plany, zawalały się z wielkim i głośnym hukiem.
Kapitan mógł jedynie czekać na dogodny moment.

Aleena ponownie rozejrzała się po towarzyszach. Nie wierzyła, po prostu nie wierzyła w ich reakcję. Czy oni naprawdę nie zdawali sobie sprawy? Nie widzieli tego? Zacisnęła zęby, tłumiąc irytację i odezwała się jeszcze raz spokojnym lecz osobliwie zimnym tonem.
- Modlić, aby nas nie zestrzelono? - spojrzała w stronę Artaira, ale zaraz przeniosła spojrzenie na Orientisa - A ty śmiesz obawiać się ślepoty lub skierowania na tą łupinkę uwagi wroga? To jest dla ciebie najważniejsze? A może nie chcesz, aby TWOI właśni dawni kompani zwrócili na CIEBIE uwagi? Tylko ty i ty? Błagam, niech to wynika ze zwykłej ignorancji, niedostrzeżenia powagi sytuacji, niż z czystego zamiłowania do własnej osoby. - Aleena mówiła głośniej niż zazwyczaj, mając zamiar skupić uwagę wszystkich obecnych - Powiedziałam, że muszę NATYCHMIAST skontaktować się z kontradmirałem. Nie za godzinę. Nie za kilka chwil. Tylko natychmiast, niezależnie od środków. - spojrzała z dezaprobatą na towarzyszy - Chyba, że cenicie bardziej swoje życie nad istnienie systemu Albitern, jak i powodzenie naszej misji.
Kapitan wyraźnie rozbawiony zaistniałą sytuacją roześmiał się pod nosem.
- Ja bym jej posłuchał...
Artair się skrzywił, słysząc reakcję siostry na temat wątpliwości kronikarza co do użycia jego zdolności. Rozumiał je, a dodatkowo istniały inne okoliczności.
- Astropata nic nie zdziała w mojej obecności - rzucił jakby od niechcenia, po tym jak wstał kończąc modlitwę. Oficer skierował swoje kroki w kierunku trzewi statku, gdzie znajdowała się radiostacja, gestem każąc podążać za sobą spiekalniczce. Kiedy zasiadł na stanowisku radiooperatora, uruchomił urządzenie wciskając kilka run. Założył na uszy słuchawki, po czym przy pomocy kilku przycisków zaczął przeszukiwać pasma.
Ardor po ostatnim zdaniu wypowiedzianym przez Aleenę stał się nagle niezwykle groźnym astartes, spojrzał na nią z góry, co warto zauważyć nie było trudne i niemal ryknął:
-Astartes żyją tylko dla Imperatora, nasza misja jest najważniejszą ze wszystkich. Jak śmiesz twierdzić, że nie troszczę się o system Albitern? To jedyna rzecz na jakiej mi teraz zależy hospitalerko! Orientis będzie nam potrzebny w czasie walki, a astropatów szkoli się latami. Żaden z psioników tutaj obecnych nie jest raczej w stanie tego obsługiwać. Teraz, kapitanie. Czy na tym statku jest jakiś pancerz szturmowy?
Artair usłyszawszy całą wypowiedź paladyna, odezwał się z pomieszczenia obok.
- A jak myślisz, do cholery?! Czy ten statek wygląda jak jakaś pierdolona zbrojownia? - żołnierz zirytowany, splunął na bok. Pokręcił głową, rozmyślając nad głupotą piechociarza. Miał też własne problemy. Radiostacja posiadała może kilka podstawowych run, które rozumiał. Jednak komplikacja urządzenia wskazywała, że techadept byłby osobą bardziej na miejscu. W swoim życiu ze świętych maszyn Artair miał do czynienia przede wszystkim z vox-radiostacjami polowymi, to zaś... to zupełnie go przerastało, jak musiał przyznać. Może mógłby nadać wiadomość na wszystkich pasmach równocześnie. Nie był jednak pewien jak bez wyświetlacza runicznego, czy w zasadzie czegokolwiek próbować skontaktować się bezpośrednio z okrętem Imperialnym. Zwłaszcza konkretnym.
- Twoje potrzeby mnie nie interesują. - Kronikarz odparł Hospitalierce krótko i zwięźle po czym podszedł do Ardora i uspokajająco poklepał go po ramieniu. Spojrzał też w stronę plującego żołnierza.
- To nie czas na sprzeczki, spróbujmy z radiem, jeśli się nie uda, spróbujemy ponownie, gdy będziemy bliżej. Ja w tym czasie się rozejrzę. - Kiwnął jeszcze głową i powoli odszedł od grupy.
Orientis zamierzał poszukać pancerza, o którym wspominała Pani Inkwizytor. Jego myśli cały czas kłębiły się wokół jej osoby. Był z niej dumny, i zdawał sobie sprawę, że jej ewentualna strata zaboli nie mniej niż zdrada tysięcy jego braci. Jedyne co mógł teraz zrobić to spełnić jej marzenie i spróbować nie dopuścić do śmierci jej podwładnych. Był przekonany, że wielce prawdopodobne telepatyczne dyskusje z czarnoksiężnikiem jednego z upadłych legionów by mu w tym teraz nie pomogły.

Aleena nie odpowiedziała ani na krzyki Paladyna, które nie wywarły na niej spodziewanego wrażenia, ani na wypowiedź Kronikarza. Jej twarz wyrażała jedynie czystą determinację i pewien spokój, który jednakże przywodził na myśl skupienie przed decydującą bitwą, niż odprężenie po niej. Siostra patrzyła na Artaira próbującego obsługiwać radiostację. Jasne było, iż ta technologia przerasta jego możliwości, mimo nadziei Aleeny. Astropatia. Pozostawała Astropatia, jedyna nadzieja. Musiała podjąć decyzję, kolejną z wielu, ale chyba najważniejszą w jej życiu. Nigdy wcześniej nie stanęła przed takim zadaniem i miała nadzieję, że nigdy więcej nie będzie zmuszona stanąć przez podobnym.
Primum non nocere...
Śmierć nadeszła dla szturmowca w czasie pozornego spokoju, z ręki osoby, której zadaniem było ratować życia, nie ich pozbawiać. Aleena wykonała jedynie jeden szybki ruch prawą ręką. Błysk ostrza skalpela był ledwo zauważalny, ale szkarłat krwi, który wytrysnął z przeciętych dwóch tętnic szyjnych Artaira nie mógł zostać pomylony z niczym innym.
Szturmowiec poczuł tylko ukłucie z dwu stron szyi i zdążył dotknąć dłonią wilgoci zbierającej się u jego karapaksu. Kołnierz ochronny był szeroki i chronił przed pociskami, nie mógł jednak na nic się zdać w momencie gdy skalpel tknął jego ulokowanych tuż pod głową arterii. Nie zdał sobie do końca sprawy, co się stało, gdy ciemność zaczęła mu zachodzić oczyma i wszelkie czucie odpłynęło z głowy. Krew natychmiast przestała dochodzić do mózgu, czas dla niego zwolnił, światłą się przytłumiły, początkowo zdawało mu się, że całe ciało odrętwiało - w istocie jednak przestał je czuć. Jeszcze zanim skonał w pełni zwisł zupełnie nieruchomo na fotelu radiowca. Ostatnim widokiem były runy radiostacji, której nie mógł obsłużyć i myśl, że zarżnięto go, niczym wartownika, dokładnie w ten sam sposób, w który on niezliczone razy pozbawiał życia innych... Potem wszystko się rozmyło.
W świecie dostrzegalnym dla innych minęły może dwie sekundy, zanim szturmowiec zwisł i może pięć kolejnych, zanim stracił świadomość, nie mogąc wykonać ruchu lub dobyć słowa...

Obaj psionicy wyczuli przejrzystość w Osnowie, jakiej nie zaznali od dawna przebywając nawet na Czarnym Okręcie, gdy dusza Nietykalnego, tak inna od wszystkich, odrywała się powoli ku swobodnemu dryfowi w Osnowie, gdy gen w niedokrwionym mózgu przestawał mieć znaczenie a Artair Nidon umierał.
Śmierć nadeszła niespodziewanie, ale także szybko. Bez niepotrzebnych cierpień, przynajmniej dla Artaira.
Aleena odwróciła się w stronę obecnych. Jej twarz, niczym maska, nie wyrażała żadnych emocji. Wiedziała, że ma niewiele czasu na tłumaczenie. Nie zamierzała go marnować. Nie mogła.
- Teraz Astropatia nie napotka problemów. - stwierdziła stanowczo, patrząc wprost na towarzyszy - Może uda nam się jeszcze zapobiec zniszczeniu całego systemu. - nachyliła się nad martwym szturmowcem, zabierając przekazany przez Coirue medalion oraz nagranie potwierdzające ich tożsamość, po czym spojrzała na Orientisa - Kronikarzu, to nie są moje, wyimaginowane potrzeby. - przeniosła spojrzenie na Paladyna - Jedyna rzecz, na której zależy... Niech więc czyny poprą te piękne słowa. - rozejrzała się po wszystkich - Nie będzie miało znaczenia kto z nas przeżyje, kto zginie, kto oślepnie, a kto odzyska wzrok. Nie będzie o co walczyć, po co walczyć i komu. Nie będzie pola, na którym armie będą mogły się zetrzeć. Nie będzie sensu naszej misji. Cel umknie przed zagrożeniem. - każde słowo wypowiadała z całkowitą powagą, stanowczością i zdecydowaniem - Jeżeli żaden z was nie chce, aby w ręce wroga dostały się torpedy cyklonowe znajdujące się na pokładzie Czarnego Okrętu, zdolne do przeprowadzenia Exterminatusa całego systemu Albitern... Skontaktujecie mnie z kontradmirałerm.
- Imperator poczułby się zniesmaczony. - Orientis zatrzymał się i obejrzał obserwując martwe ciało niewinnego człowieka, którego postanowiła uśmiercić kobieta. Skrzywił się.
- To u nas rodzinne... Jeśli mam podłączyć się do tego ustrojstwa, będę potrzebował twojego psionicznego wsparcia paladynie. Nigdy czegoś takiego nie robiłem, więc razem poszłoby sprawniej... Nadal pozostaje jednak ryzyko, że wiadomość dotrze też do wrogich okrętów. Jak już ci mówiłem, nie mam w tym żadnej wprawy. Nawet jeśli to uczynimy, nie zmienia to faktu, że zamordowałaś człowieka Siostro. Dobre chęci będą marnym lekiem dla twojego sumienia.
-Nie wiem bracie czy będę w stanie ci pomóc. Szarzy rycerze potrafią komunikować się psionicznie z całym swoim oddziałem. Nigdy jednak nie robiłem tego na tak dużą odległość. A ty Hospitalerko wiedz, że twoje wybryki toleruję tylko dlatego, że kodeks Ordo Malleus nakazuje nam za wszelką cenę chronić hospitalerów. Nie tobie oceniać moje czyny siostro.

Kapitan spokojnie obserwował całą sytuację. Za nic nie spodziewał się takiego rozwoju akcji... Jeden z towarzyszy nieżywy, a do tego zabity przez własnego kompana. To na pewno nie wpłynie pozytywnie na relacje w zespole... Cóż, wyglądało na to, że po śmierci kapitana szturmowców i ich teoretycznego dowódcy miało rozpętać się tutaj małe piekło. Na dodatek od tego momentu to właśnie Blint został bezdyskusyjnie najsłabszym ogniwem zespołu. Obiecał sobie, że teraz znacznie dokładniej będzie przyglądał się zachowaniu swoich towarzyszy i będzie miał ich non stop na oku. Każdego, bez wyjątków.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline