Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2012, 19:22   #24
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Poranna wizyta Grzegorza na komisariacie skończyła się gorzej niż przypuszczał. Nie chodzi o sam przebieg przesłuchania, o nie. Tęga kobieta, z którą rozmawiał, była nad wyraz uprzejma, chociaż z ledwością powstrzymywała podniecenie przełomem w sprawie. Właśnie, sprawie. Aktualnej sprawie morderstwa Andrzeja Czuby sprzed dosłownie kilku dni. Mężczyzna nie zastanawiał się wcześniej, kiedy dokonano morderstwa, ale z jakiegoś powodu nie chciał do siebie dopuścić myśli, jakoby to zdjęcie było tak bardzo aktualne. Teraz rugał się za to, przecież wszystko było tak klarowne- ktoś zabił Andrzeja, i wysłał mu ostrzeżenie, może informację w stylu "Ty będziesz następny". Dlaczego więc tak bardzo wstrząsnęła nim wiadomość o niedawnej śmierci dawno nie widzianego znajomego? Chyba do końca nie mógł uwierzyć, że tak brutalny mord miał miejsce w Mieście, i to w okolicy, którą znał z dzieciństwa. Miał nadzieję, że to jakiś głupi wygłup, chora zabawa jego kosztem. Ale nie, zabójstwo było jak najbardziej realne, tak jak i zagrożenie wobec jego osoby.

Gosia wpadła na komendę złożyć swoje zeznania w piątek, po zajęciach, i wróciła akurat na późny obiad, po którym oboje zaczęli szykować się na debiutancki występ Grześka w "Krysztale". Gosia, po trwającym czterdzieści minut przerzucaniu i przymierzaniu wszystkich ubrań z szafy, zdecydowała się, za namową Grześka, na granatową suknie, podkreślającą smukła talię dziewczyny. Grzesiek, po piętnastu minutach przerzucania jego ubrań przez dziewczynę, zgarnął komplet ubrań z brzegu i zatrzasnął się w łazience oznajmiając, że właśnie udało mu się skompletować wprost oszałamiającą kreację i za nic w świecie nie zamierza niczego w niej zmieniać. Po wyjściu okazało się, że "wybór" padł na czarne, sztruksowe spodnie, oliwkową koszulę, która, cytując Gosię, podkreśla kolor jego oczu, oraz czarną marynarkę w drobne prążki. Jako artysta, włosy zostawił rozpuszczone, chociaż partnerka była innego zdania i wzięła gumkę do włosów, tak "na wszelki wypadek".

Taksówka dowiozła ich na miejsce przed czasem, więc Grzesiek miał jeszcze chwilę na okiełznanie lekkiej tremy. Nieczęsto ktoś taki jak on dostaje szansę taką, jak ta. Poza tym, jaką miał pewność, że publika go polubi? Grał zazwyczaj na ulicy lub dla znajomych, zawsze mógł grać to co chciał, bo czuł się jak u ciebie, był u siebie. A teraz? Nowy teren, nowi słuchacze...

- Dobra, stary. Siódma. Wchodzisz, chłopie. Rozwal tą budę!
- Co? Ale przecież... Serio, to już?
- No tak
- uśmiechnął się Krzysiek, dodając mu otuchy.- Pokaż na co Cię stać.
- Jasne, dzięki.


Głęboki wdech, i Wichrowicz wkroczył na scenę. Nie patrzył się na ludzi, lecz prosto przed siebie. Ignorowanie publiki było tanich chwytem, który miał ich zapewnić, że nie jest nowicjuszem. Tylko tacy rozglądają się nerwowo po sali od samego wejścia. Szedł dostojnie, wolno, po części, żeby zamaskować utykanie, a po części żeby pokazać im swoją pewność siebie. Stanął obok przygotowanego dla niego stołka barowego i dwóch statywów, i odwrócił się do publiczności, która już jak jeden mąż sondowała dokładnie każdy jego ruch. Rozejrzał się wolno po sali, jakby chciał przez to rozpoznać wśród obecnych starych znajomych, i skłonił się lekko.

- Witam państwa bardzo serdecznie. Mam dziś zaszczyt umilić Państwu czas moją muzyką. Mam nadzieję, że spędzą Państwo miło ten wieczór, i że choć trochę się do tego przyczynię.- Uśmiech kończący wypowiedź zaraził sporą część sali, co Grzegorz uznał za zapowiedź udanego wieczoru.

Usiadł wygodnie na stołku, oparł gitarę na kolanie, ustawił odpowiednio statywy, i zaczął grać.

***

Jedli mu z ręki. Może nie brzmi to odpowiednio, ale doskonale oddaje charakter relacji Grześka z publiką. Wbrew temu, co zalecał Gutkowski, nie musiał dostosowywać kawałków do widowni- to oni dostosowywali się do jego muzyki. Oczywiście, pierwsza dwudziestominutowa "runda" była zagrana pod publikę, żeby zyskać sobie ich przychylność- znane, łatwo wpadające w ucho kawałki, wesołe, lecz niezbyt szybkie, nikt jeszcze nie nabrał ochoty na tańce. Za mało alkoholu. Ale później... To "Wicher" był panem sytuacji. Ale był też rozsądnym panem, który szanuje pragnienia ludu, nie grał więc zbyt dużo "prawdziwego" bluesa, chociaż miał na niego ogromną ochotę.

Tak było aż do pewnego incydentu, który miał miejsce po dwudziestej drugiej. Od czwartku Grzesiek mniej lub bardziej intensywnie myślał o śmierci Andrzeja i o pogrzebie, który miał się odbyć w poniedziałek. Iść? Nie iść? Będę następny? Nie będę następny? Możliwe, że to właśnie przez te ciągłe ponure rozmyślania zobaczył Andrzeja po utracie przytomności. A dlaczego ją stracił? Cóż, może zrobiło się zbyt duszno? Może coś mu dolega? To tak naprawdę nie miało teraz znaczenia. Grzesiek siedział na zapleczu i starał się opanować drżenie rąk. Makabryczny widok stał mu teraz przed oczami niezależnie od tego, gdzie się spojrzał, a on sam coraz mocniej wierzył, że tajemnicza przesyłka, którą dostał w środę, jest niczym innym, jak biletem na tamten świat. Gosia wyczuwała, że coś jest nie tak, zostawiła go jednak samego. Przechylił do dna szklaneczkę burbona i zacisnął oczy. Otworzył je, nic się jednak nie stało. Przez moment miał nadzieję, że Czubek pojawi się ponownie i, jak porządny duch z starych opowieści, powie mu, co trzyma jego duszę na ziemskim padole. Spojrzał na dno pustej szklanki. Skoro choć przez chwilę uwierzył, że to duch Andrzeja go nawiedził, to znaczy, że już wystarczająco dużo wypił.

Małgosia jak zwykle się zamartwiała, Krzysiek jak zwykle próbował ich rozweselić i zbagatelizować całą sytuację. Wszystko było w jak największym porządku, nie licząc wizji brutalnie zamordowanego człowieka bełkoczącego do Wichrowicza. Muzyk podziękował im za wsparcie, zapewnił, że czuje się dobrze (co w żaden sposób nie uspokoiło Gosi) i wszedł na scenę, trzymając kurczowo gitarę.

- Proszę wybaczyć, mała usterka techniczna. Jak to zwykł mawiać mój ojciec, "nikt nie jest doskonały, synu, a już na pewno nie Ty". Fakt, łobuzowałem trochę. No dobrze, koniec o mnie, niech głos zabierze muzyka.

Dalsza część przedstawienia obyła się bez niespodzianek. Grześkowi udało się wrócić do dobrej, swobodnej gry, chociaż nie pozwalał sobie na żadne monologi, bez muzyki i rytmu, głos grzązł mu w gardle. Za kulisami cały czas walczył z okaleczonym obliczem Andrzeja, które nie dawało mu spokoju przez całą noc, nawet po powrocie do domu.

Grzesiek czuł, że występ był nie najgorszy, wiedział jednak, że jeśli Dariusz dowie się o omdleniu, będzie musiał się jakoś wytłumaczyć. Ale nie to było najgorsze, tylko to, że sam nie wiedział, co ma myśleć o tym "objawieniu". Przez cały weekend chodził przybity, starając się zwyczajnie zapomnieć. Było to jednak niemożliwe, zważywszy na poniedziałkowy pogrzeb. Trudno, będzie musiał się przemęczyć przez te dwa dni, aż nie pójdzie na pogrzeb i nie pożegna się ostatecznie z Andrzejem. Na szczęście w poniedziałki ma wolne, a Gosia ma zajęcia do czternastej, zdąży więc wszystko załatwić przed jej przyjściem.

Panie, świeć nad jego duszą.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline