Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2012, 19:29   #30
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Czasem, w głębi serca człowieczego serca rodzą się wątpliwości. Wątpliwości wobec własnej świadomości, życia, roli w świecie – wobec wszystkiego co określany naszym osobistym status quo. Wracający do fundacji samochód pełen był takich osób. Widać było to po ściągniętej w jakimś niewyłowionym bólu twarzy Grigorija (i jak wychodząc z klubu podziękował inspektorowi za przejęcie negocjacji kiedy mu zabrakło słów) czy zachowaniu adeptki Jawaharlal. Siedziała z tyłu z półprzymkniętymi oczyma. Jakby migrena, światło ej przeszkadzało, przeszkadzały głośne dźwięki. Lecz inspektor wiedział – to nie fizjologia. W samochodzie było cicho i w ciszy mijali kolejne zakręty w drodze do fundacji.
Colin... On też był nie swój. Przez parę pierwszych minut jazdy doznał osobliwego strachu który musi chyba towarzyszyć każdemu z hermetyków – magom szukających osobistej mocy i wiedzy – lęk przed zmianą siebie. Czy ścieżka którą idzie nie prowadzi do rozpłynięcia się w milinach znaków, znaczeń i liczb? Strata własnej osobowości – to brzmiało nieludzko. Brzmiało jak zło. Więc przedsionek tego zła poznał Colin kiedy to myśli galopowały mu w stronę masowych mordów historii. Miał przed oczami obrazy i żadnym wysiłkiem woli nie mógł ich zwalczyć. Nawet nie chciał – podobały się mu. Strach przed utratą władzy nad własną osobą.
Dojechali. Na dworze strasznie padało, zdążyło ich przemoczyć do suchej nitki na drodze samochód-piwnica. Krople niepokojąco uderzyły o położoną nad ich głową ruinę gdy przechodzili przez portal. Profesorowi wydawało się, że w drodze przez salę luster czuje zapach siarki. Głupie chrześcijanie archetypy... Mistrz Aureliusz już czekał na holu. Colin doskonale wiedział, że stary hermetyk tam będzie, a Aureliusz wiedział kiedy ma się pojawić. Taka już była ironia przebudzonych – wiedzieć o rzeczach nieuniknionych. Grigorij oczywiście natychmiast zdał sprawozdanie o wyniku negocjacji. Redock też o tym wiedział, czuł świerzbienie w kościach. Spokojne oczy Aureliusza wyrażały wszystko – absolutną pewność i władzę sytuacji. On też wiedział, że coś nie wypali. Tak, wyglądał na człowieka który czekał doprecyzowania. Stali tak więc w trójkę, bo nowa członki fundacji poszła bez słowa do swego pokoju. Stali w trójkę, Grigorij relacjonował, potem Diakon opowiedział o możliwej maruderce w mieście, Adamie innych sprawach. Colin i Diakon – spojrzenia zetknęły się. Dwaj niewolnicy przeznaczenia. Oboje wiedzieli co się stanie. Tak banalna sprawa.
-Doskonale, Inspektorze. - Diakon zaczął z ironicznym uśmiechem wydobywającym se spod wąsów. Mówił z niemałą satysfakcją. -Od zawsze wiedziałem, że fundacja może na pana liczyć acz nie podejrzewał, iż dysponuje pan takimi środkami finansowymi. Bo jak rozumiem, podjęcie takiej decyzji bez konsultacji z pozostałymi organami fundacji jest oznaką zapłaty z własnej strony? Świetnie i dziękuje w imieniu Fundacji. No, już nic nie mów adepcie. Jesteśmy wdzięczni.
Diakon nie słuchał dalszych słów Colina. Zagadał go. Obrócił się na pięcie i wyszedł z holu.

***

Czy sen miał przynieść ulgę szamance z mroźnej północy? Nie, nie tym razem. Zasnęła więc Ravna otwierając się a oniryczną rzeczywistość.
Wokół padał śnieg. Stała zupełnie naga na jeziorze, w nozdrza uderzał zapach krwi zwierzyny łownej. Lodową taflę jeziora pokrywała cienka warstwa śniegu, w wielu miejscach okrwawionego. Czarne plamy układały się we wzór... Jakiś. Ravnie było zimno. Wiatr potęgował to uczucie. Przed nią stał nie kto inny jak Crin. Był również nagi , można powiedzieć, że więcej. Nawet w snach pozostawała magiem i zarówno zwykłym wzrokiem jak i przebudzonym widziała umierająca w nim iskrę życia – lecz mimo to podtrzymywaną jakąś złą wolą. Prawej ręki wilkołak nie miał, została urwana nia wysokości przedramienia, kikut wieńczyła krwawa miazga z wystająca kością. Wiele ran, dziur na wylot, skrzepniętej krwi na całym ciele. Siniaki, plamy opadowe na skórze niezdrowej, barwy. Opuchnięte ciało topielca. Mimo tego i oszronionej, poszarpanej przez lodowe kryształy twarzy – poznawała go. Serce podeszło jej do gardła. Crin nie był ani żywy, ani martwy.
-Ty suko!
Wrzasnął, a jego głos rozszedł się rozległym echem wkoło. Uczynił kilka kruków w jej stronę. Zapomniała już o zimnie, Strach. Kroczył ku niej pewnie, z nienawiścią w oczach i pretensją jakby to ona go zabiła, jakby była winna, a on – lodowy upiór powrócił dokonać
zemsty.
-Ty kurwo bez honoru! Temu nienawidzę ludzi, są bez honoru... Ale ja! Ja zawsze dotrzymuje słowa.
Chwycił jedną ręką, przyciągnął do siebie. Uścisk miał bolesny. W twarz chuchnął jej zgniły, lodowatych powierz z jego ust. Serce zadrżało.
-Zapłacisz...
Palce które a trzymały zdawały się cieplejsze, do nich dołączyła i druga ręka. Była naga i Adam był nagi o obejmował ją na środku jeziora. Przed nimi stał Carcarin lecz jawiący się inaczej niż wcześniej. Był też nagi, wysmarowany we krwi. Miał więcej blizn, pamiątek po walkach, a w dłoniach trzymał miecz. Lecz nie był jak barbarzyński król – nie bł Crinem. Oczy mądre z zapytaniem, to samo usta – rwące se do pytania. Stała przed nią synteza szlachetnego króla i bezwzględnego wodza.
-Powiedz mi szamanko... Co tam, pod lodem... naprawdę się stało? Czy naprawdę walczyłaś czy może tylko wybierałaś?
Dwa wilkołaki zniknęły. Kra wokół Ravny zaczęła pękać z krzykiem... Krzycząca kra? Ze środka wypędziły topielce i się na nią rzuciły. Otoczyła, przykryły ciałami. Walczyła z nimi, gryzła, szarpała, cięła ostrymi kawałkami lodu zebranymi z ziemi, odpychała. Walczyła o życie.
Ból pleców i tyłu głowy wypędził sen. Leżała poobijana na ziemi, powalana wspólnymi wysiłkami Grigorija i Gustaw. Przed oczami sufit fundacyjnej kuchni, w prawej dłoni trzymała nóż, w ustach czuła smak szynki i... Krwi. Już się nie szarpała, zmęczeni mężczyźni rozluźnili chwyt. Wyszarpali jej z dłoni nóż. Upewniwszy się, że to już koniec (koniec czego), odsunęli się. Miała rozciętą wargę. Wygramoliwszy się z ziemi dostrzegła Gustawa z mocno rozciętym nożem ramieniem i podbitym okiem, Grigorija ugryzionego w dłoń oraz chyba w ucho lecz niezbyt mocno. Miał wyrwana cześć włosów.
-Ravna... To ty? – Zaczął muzyk. -Usłyszałem jakąś awanturę w kuchni. Właśnie chciałaś poderznąć gardło Gustawowi. Już chciałem, ten, tego... Tarcie Kości.
Przetarł pot z czoła. Potem usłyszała jak lunatykując (chyba?) robiła sobie kanapkę. Kiedy i to samo zaczął robić Gustaw, rzuciła się natychmiast na niego z nożem. Stwierdzili, że siłę miała jak tur. Oboje kazali jej iść spać. Była zbyt zmęczona... Chyba psychicznie aby protestować. Rankiem wyjaśni się więcej.

***

Rano na fundacyjnych telefonach już znajdował się masowy sms od Diakona. Bardzo krótkie informacje o maruderce, zamieszaniu w parku oraz zalecenia na temat Jovana – nie zbliżać się doń, nie rzekł natomiast jeszcze ani słowa o porwaniu Adama.
Rankiem również Dianę miała czekać niespodzianka. Obudziła się dość wcześnie. Praktycznie zaraz po wyjściu z sypialni spotkała Belzebuba. Był n widać bardzo dumny z siebie – sądząc po groteskowej minie.
-Diana... Rano jakiś facet dobierał się do skrzynki. Narkotyk w żyłę i hej! Siedzi związany w salonie. Nie widział mnie. Weź z nim pogadaj czego chciał i powiedz co mam z nim robić dalej. Może być jeszcze pod wpływem.
Zaiste, w salonie znalazła.... Listonosza! A to ci niespodzianka, kto może rano dobierać się do skrzynki. Krępy Rosjanin w uniformie siedział na krześle doni przywiązany, usta krępowała mu wepchnięta do środka szmata oraz taśma klejąca. Obok leżała torba na listy. Około trzydziesty, nosił lekki zarost, twarz nalaną, cerę tłustą i kręcone, rude włosy. Nie miał piegów. Już się obudził, oczy miał pełne niepokoju. Lecz dalej nieprzytomne.
W pokoju obok czekał Belzebub na dalsze dyspozycje.

Dziewczyna przez chwilę wgapiała sie w mężczyznę nie wiedząc - śmiac się czy płakać.
Kiedy wreszcie odzyskała po dłuższej chwili zdolnośc ruchu plasnęła się w czoło. Przez chwilę obawiała się, że czerwony ślad ręki zostanie juz na niej przez cały dzień, ale cóż, z reguły znikały po paru chwilach.
Klnąc pod nosem wyszła z pokoju i spojrzała na Belzebuba.
- Serio? Pobiłeś listonosza? Czemu?!

-Listonosz? – Belzebub spojrzał na nią jakby nie dowierzał, a strój owego człowieka nic mu nie mówił. -Facet dobierał się do skrzynki. Za długo! – Tłumaczył się. Zamilkł speszony, a oczy wlepił w podłogę.
Nie wytrzymała i mimowolnie wybuchnęła śmiechem. Po chwili uspokoiła się.
[i]- Dobra, nie ważne, miałeś dobre chęci, a ostrożności nigdy za wiele, zaraz go jakoś otrzeźwimy, da mu się trochę forsy i zapomnimy o sprawie.[i/]
Kręcąc głowa ruszyła do torebki, z której wyjęła plik banknotów. Wróciwszy do pokoju zaczęła rozwiązywać mężczyznę.
[i]- Bardzo pana przepraszam, mój współlokator jest nieco nerwowy, ktoś nam eis do poprzedniego lokum włamał, a że on nie stąd to pomyślał, że jest pan złodziejem...[i/]
Nie mrugnąwszy nawet okiem kłamała dalej wsuwając w uwolnioną dłoń mężczyzny plik warty nieco ponad cztery tysiące rubli.
-Mam nadzieję, że nie chowa pan urazy?

Listonosz jeszcze półprzytomny przyjął pieniądze, coś zamruczał pod nosem zupełnie nieskładnie, że rozumiem, że pracuje w stolicy i nie jedno widział. Chyba był bardziej przestraszony niżeli zły.
Listonosz już dawno wyszedł. Belzebub dopiero po dobnym kwadransie nieśmiało zbliżył się do przebudzonej
-Te... Diana... Nie gniewasz się? - Zaczął przepitym głosem.
[i]-Gniewać, a czemu miałabym? Jakby to prawdziwy włamywacz czy inne licho, za przeproszeniem, było to byś mi dupę uratował.
Uśmiechnęła się do swego miniaturowego obrońcy. Ale o gniewie mówiąc...
-Fundacja już wie o tym całym maruderze. Z tego co rozumiem sam ją widziałeś, a naoczny świadek pewnie by się przydał. Masz coś przeciw złożeniu w fundacji wizyty? Oczywiście jakoś później... Wiesz, trzeba by z Diakonem pogadać, zanim kręćka z nerwów dostanie.
-No, bo... Poczta dziś nie działa.
- Huh? Serio? - Zamysliła się - Hm, trzeba by sprawdzić, no nic, jak sie okaże, że się spryciaż tylko przebrał to nastepnym razem masz wolną rękę. - Mrugnęła łobuzersko. Ostatecznie faceta już wypuściła, więc nie było co nad tym rozmyślać, a jak znowu spróbuje, cóż, przypiekany niby-listonosz sztuk raz.

***

Obudziwszy się, Colin po ogarnięciu się dostrzegł opieczętowaną kopertę wsuniętą przez drzwi. Wolał nie wnikać czy to Diakon mu dostarczył robiąc za listonosza czy też sama struktura dziedziny tak działa.
Tak więc miał przed sobą woskową pieczęć przedstawiającą herb który bez wątpienia był szkocki – jeśli mag mógł zaufać swojej wiedzy. Inicjały Awaycrafta wypisane niżej mówiły wszystko. Cały wzorzec koperty przeplecione nićmi kwintesencji. Tak zbrojona była niczym ołowiany fartuch dla ciekawskich. Otwarłszy list, zburzył i unicestwił tę strukturę – więc miał pewność, że nikt przed nim listu nie otwierał. Nawet odtworzenie tak misternego kunsztu zajęłoby zbyt wiele czasu. Oto i treść pierwszego listu:

”Adeptcie Inspektorze Driscollu Moryet,
dla zachowania większych pozorów teraz z kolei list od Pańskiego mentora znajduje się w kopercie od mej skromnej osoby. Obawiam się, że sytuacja inspektoratu w Fundacji Białych Kruków może zostać zagrożona z powodu działań podjętych przez przewodniczącego rady fundacji jak i problemów wynikłych z obecności w Moskwie Mistrza Blagojevića.

Na spotkanie oczywiście z chęciom przystanę. Pojutrze zapraszam Ciebie Adepcie do Londynu, z samego rana, proszę nie martwić się o konkretną godzinę. Porozmawiamy w fundacji oraz przekażę wszelakie niezbędne dokumenty. Ufam, iż będą pomocne w kontynuowaniu pracy ku jedności Rady Dziewięciu. Możliwe, iż prócz akt będę miał dodatkowe wsparcie powiązane z poszerzeniem kompetencji.

Jak zapewne jest wiadome Twojej osobie, Jovan Blagojević specjalizuje się w tropieniu oraz samodzielnej likwidacji wszelakich oznak nephandycznego zepsucia z naciskiem na przebudzonych. Wiedz jednak, iż nie posiada on żadnego pełnomocnictwa od Rady Dziewięciu ani też protektoratu wykraczającego poza macierzystą tradycje. Jeżeli jego działania wykroczą poza zwyczajowe zbieranie informacji oraz słanie raportów proponuję nie wahać się podstawić go ocenzurować, a w przypadku dalszych komplikacji – słać listy pretensjonalne do Eutanatosów. Jednocześnie mogę Ciebie Adepcie zapewnić, iż wśród znanych mi hermetyków nie ma ani jednej osoby która darzyłaby sympatią tego osobnika. Znaczy to stanowcze weto Porządku co do jego działań oraz całkowi bezpieczeństwo – Porządek Hermesa na pewno nie udzieli mu mandatu.

Jednocześnie muszę poprosić o wszystkie Pańskie siły – aby zostały skierowane ku dalszej pracy. Ta delegacja jest sygnowana również moją osobą. Porażka oznacza nadszarpnięcie autorytetu domów oraz mojego.
Zwracam na to uwagę gdyż Mistrz Blagojević rości sobie quasi-inspektorskie uprawnienia wszędzie, gdzie się pojawi. To, że w fundacji nie wpływów nephandejskich (a taki jest stan obecny wedle znanych mi raportów) jest uargumentowane Pańskim autorytetem jako inspektora wedle którego stanu wiedzy żadna z tego typu sytuacji nie zachodzi. Jeśli jednak Eutanatos miałby racje zachwieje to Pańska pozycją jako osoby, czego nie sugeruję acz niektóre persony bliskie Mistrzowi Prim mogą, nieudolnej. Dlatego też polecam w przypadku groźby uprzedzenia Pana przez Blagojevića wysłanie natychmiastowo własnego donosu lub też siłową blokadę Eutanatosa.

Mówiąc o śledztwie mam na myśli oczywiście Mistrza Prim. Mogę być szczerzy, iż mam poważne wątpliwości co do trafności jego osądu stanu rzeczy jak i metod działania. Jeśli jest to tylko zwykłe partactwo (proszę mi wybaczyć tak nacechowany emocjonalnie wyraz ale uważam, że list powinno pisać się raz bez poprawek aby być szczerzmy z adresatem) to procedura będzie mogła być powolna. Jeśli celowe działania – mamy problem, tym bardziej, iż to właśnie przewodniczący rady najprawdopodobniej znajduje się na muszce Eutanatosa.

Z poważaniem
Jon Jeremy Awaycraft"


”Driscollu Moryet,
wskazówek politycznych dać Ci nie mogę lecz mogę z całym sercem polecić Ci Awaycrafta. To człowiek zacny, pełen zalet i jak sadzę, gotów do pomocy. Jest również całkowicie godny zaufania. To widać u nich rodzinne.
Zwracaj uwagę na koniunkcje planet i losów. Szukaj symboli. Jak mawiają, avatar ma już wszystkie odpowiedzi. Naszą rolą jest tylko znaleźć do nich odpowiednie pytania. Czyż wiedza i siła z niej płynąca nie jest powołaniem tych, którzy praktykują najwyższą formę magy?
Pisz, jeśli będziesz miał dalsze wątpliwości.”


***

O dziewiątej rano Diakon wezwał do sali Ravnę oraz Colina. Zebranie było i tak małe lecz zdawało się, że hermetyk starał się uniknąć jakichkolwiek pozorów poufności czy knowań za zamkniętymi drzwiami, a także oficjalnej sytuacji. Więc nie usiadł na tronie, a na jednym z bocznych miejsc, a drzwi pozostawił uchylone. Kruki chyba spadły. Był też Robert czy raczej pies. Zaległ na podłodze obok Aureliusza kładąc łeb na przednich łapach, wydawał się znużony i zmęczony lecz równiej – wręcz nieprawdopodobnie – zatroskany i zamyślony. Nim Diakon się odezwał, musnął on delikatnie Colina sondą mentalną – jej dotyk był zimny jak żelazo lecz pachniał prochem strzelniczym. Taką to metodą Diakon wysłał mu komunikat ponad głową szamanki.

-Oczywiście sprawa dotyczy dalszej części proponowanej umowy.

Magya została uczyniona na tyle sprawnie, że Ravna nie wyczuła żadnej pieśni. Co zresztąi tak było tutaj dość trudne. Drzewo-węzeł śpiewało swą własną pieśń utrudniając wysłuchanie innych utworów. Teraz Diakon się odezwał.

-Zapewne naszemu inspektorowi nie umknęły wieści o wydarzeniach w nocy. – Zaiste, Colin usłyszał. Co prawda przypadkiem rozmowę Gustawa z Jonem lecz nie kryli się z tym zbytnio. -Ja wiem jakie kroki powinienem pojąć wobec takiej sytuacji. Poddać Adeptke Turi pod obserwacje i rozważać złożenie wniosku o cenzurę. Dobrze wiemy co szynowa Adept Inspektor powinien uczynić, jaki raport zdać i o jakiego typu wsparcie dla fundacji prosić.

Diakon spojrzał na Ravne. Niesamowite. Stary mag wyglądał jakby brakowało mu roku czy dwóch do pięćdziesiątki (a wcześniej, zanim podupadł na zdrowiu, trzymał się jeszcze lepiej) lecz z oczu biła starość. Pewne strapienie żywotem. Usta miał sine (problemy z krążeniem?), posturę wyprostowaną boleśnie jakby zgiętą ciężarem wszystkich decyzji. Jest wszak granica ich ilości które możemy przyjąć. Każda taką granicie Diakon przekraczał, przekraczając każdy rok ponad ludzki żywot. Mimo to uśmiechnął się do Ravny. Nawet sympatycznie.

-Oczywiście ja nie podejmę tego typu kroków. Lecz czy szanowny Adept Inspektor uczyni pewne rzeczy lub ich nie uczyni i z jakiego powodu... Oto tu jesteśmy.

***

Belzebub wyszedł z domu. Diana została sama i mogła poddać się zwykłym obowiązkom. Spotkanie z krukołakiem miała omówione na szesnastą. Więc śniadanie, przyusznic czy ugotowanie obiadu w celu odgrzania w fundacji dla... Diakona. I kiedy właśnie robiła obiad uczucie niepokoju wstrząsnęło nią. Gorące jak termofor przyciągnięty do brzucha, parzące w ramiona, a w uszach syki płomieni. Jedna krótka migawka. Lecz potem uczucie gorąca na skórze zostało. Była u siebie – mo dom to moja twierdza. Lecz czuła, że tam zbliża się coś. Czuła jakby wkoło krążyła niewysłowiona czerń, ciemna pożoga (zaiste, tamten ogień nie był ani czysty, ani piękny, ani absolutny) czy też koncentracja pustki. Wokół domu krążyło coś lecz nie mogła wychwycić co. Jak sam trucizny w porannej kawie. Lecz była pewna, że nic jej nie zaatakuje. Co prawda okolica do tego zachęcała. Dom – nie.
Po okolu kwadransie usłyszała dzwonek do drzwi. Dianę uderzył jakiś nieznany jej uprzednio zapach. Gorący, dławiący smród nasilał się przed drzwiami. Otworzyła... Na wycieraczce miała tego samego listonosza. Gdyby tylko miał poderżnięte gardło, gdyby tylko... Nie, zabrano mu łaskę. Twarz miał wykrzywioną w krzyku, oczy zastygłe w przerażeniu. Trzewia rozerwane, a jego wnętrzności wypruto na zewnątrz. Parowały na mrozie jakby wypruwano je gorącym ostrzem, jakby robiono to, to! Na ciepło, na gorąco. Obok leżała karta wymiętego papieru, pobrudzonego jakimiś niezaschniętymi wydzielinami (lecz nie krwią). Rozchwianym, trochę dziecięcym pismem:

Dla mojej najlepszej przyjaciółki.
Niebawem rocznica.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline