Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2012, 18:02   #3
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Delg, jak to miał w zwyczaju, trzymał się mniej więcej środka grupy. Dla maga było to najlepsze chyba miejsce. A on, w co niektórzy by tak od razu nie uwierzyli, był magiem. Na dodatek dość młodym magiem - i jak na przedstawiciela tego fachu, i jak na krasnoluda. Ale to, że niektórych uznaje się za dorosłych dość późno nie oznaczało, że nie można było zacząć nauki odpowiednio wcześnie. Nie wszyscy mieli ochotę na zabawę w piaskownicy przez kilka lat. On, na przykład, nie miał.
Niekiedy miał nadzieję, że broda, jaką sobie zapuścił, doda mu wieku i powagi. Ale broda powinna być siwa, a jego była jasna. Może z daleka mogła wprowadzić kogoś w błąd, ale z bliska? Nie było mowy.
Z drugiej strony, jeśli miał rzec prawdę, to od jakiegoś czasu się tym nie przejmował. Rób swoje i nie zwracaj uwagi na to, co o tobie mówią inni - mawiał Marimmar. - Chyba, że mają rację - dodawał złośliwie.

Poklepał po szyi swego wierzchowca, a potem obrzucił spojrzeniem resztę kompani. Miał nadzieję, że zdążyli się już przyzwyczaić do tego, że jest magiem, że nie gada za dużo, że nie pije beczkami piwa, co początkowo wywoływało pewne zdziwienie i zaniepokojenie. Ale skoro przestali o tym wspominać...
W ogóle stanowili przedziwną kompanię - bardka, druid, mag. Dobrze, ze chociaż dwóch wojowników się znalazło, bo inaczej by mogli w cyrku pokazywać całą ich grupę.


- Tysiąc sztuk złota? - powiedział Delg, nie zważając na to, że burmistrz nader uprzejmie ich pożegnał. - Zgoda. Ale wolne od podatku.
Brandung nieco opowiadał o podatkowej manii burmistrza. Można było spróbować się nieco zabezpieczyć.
Twarz mężczyzny ponownie zrobiła się czerwona. Wyglądał tak, jakby miał za moment wybuchnąć.
- Dobrze. A teraz wynocha! - warknął wściekły.


Bardzo by się zdziwił, gdyby jakikolwiek orzeł zbudował sobie gniazdo w tej przepięknej miejscowości, przynajmniej dopóki 'tubylcy' nie wywalą na zbity kark burmistrza i jego bandy zbirów. Ale to już nie była jego sprawa. Skoro mieszkańcy pozwolili sobie wleźć na łeb i siedzą cicho, to widać tak im jest dobrze. Nikt z nich nie miał zamiaru najmować się jako obrońcy uciśnionych. Nawet jeśli jednym z tych uciśnionych jest inny krasnolud.
Co innego, gdyby burmistrz usiłował ich oszukać, jeśli chodzi o zapłatę. A chyba nie ustalili, że to ma być złoto bez podatku. Wtedy, zdaje się, dojdzie do małego przewrotu ratuszowego.


- Nie gorączkuj się tak, Filianie - powiedział, gdy młody wojownik zaczął gorąco namawiać do poszukania innego zlecenia. Poprawił płaszcz. Promień zachodzącego słońca odbił się od mithrilowej koszulki kolczej. - Nie jest ważny zleceniodawca, tylko cel.
Parę orczych łbów warto rozwalić dla samej przyjemności. A tu jeszcze mają zapłacić. Czysta przyjemność. No i mina burmistrza, gdy mu na piękny dywanik rzucą kilka zielonych łbów.
Ale warto było wpierw zdobyć kilka szczegółów. Gdzie to się stało, kiedy. Czy kto inny szukał już tych towarów. I czy to czasem nie mogłaby być sprawka tutejszych "stróżów prawa". Nie takie rzeczy się zdarzały na świecie.
- Znajdziesz mnie w Chwale - dodał, kierując się w stronę przybytku.

Brandung, co zdaje się było tu już zwyczajem, cierpiał na brak klientów, miał zatem czas na udzielenie odpowiedzi na kilka pytań Delga.
Mag zrzucił płaszcz, odstawił na bok okutą miedzią lagę z brązodrzewu i, od czasu do czasu pociągając łyk piwa, wysłuchiwał opowieści Brandburga.

Według plotek napad nastąpił niecały dekadzień temu, jakieś dziesięć mil na południe od miasta. Karawana licząca sześć wozów, chroniona przez pięciu strażników, została zaatakowana przez bandę liczącą dziesięciu lub więcej orków. Wśród nich (i to mogło stanowić pewne uzasadnienie udanego ataku) był mag. Orczy mag. Może po prostu wszyscy wzięli nogi za pas i nawet nie myśleli o walce, dzięki czemu nikt nie zginął.
W mieście pełnym strażników nie znalazł się nikt, kto by ruszył na poszukiwania karawany. Czy też raczej towarów. Dwudziestu strażników ruszyło z kupcami. Pozostała trzydziestka była potrzebna do ochrony. Podobno przed atakami goblinów. A może burmistrz źle by się czuł, bez chmary pomagierów za plecami? Trudno powiedzieć.
Problemem było to, że nie można było porozmawiać z żadnym naocznym świadkiem napadu. Kupcy, strażnicy, woźnice - wszyscy wyjechali. Pośrednie źródła - pracownicy i panienki ze "Smoczej Łapy" - również byli niedostępni.
Trzeba było działać z tymi informacjami, jakie mieli.
 
Kerm jest offline