Ostatnie zwarcie. Finalny cios. Końcowy przeciwnik.
I zwycięstwo. Smakujące jak krew, pot i łzy.
Kolana ugięły się pod Knutem. Padł na klęczki i przechylił w tył, ciężko waląc plecami w skrwawioną posadzkę. Berdysz wypadł z dłoni – niepotrzebny już. Chrapliwy oddech rozbryzgiwał krew z rozbitych ust. Pod przepoconym, podciekającym posoką pancerzem pierś szaleńczo pompowała powietrze. Pulsowanie w skroniach chciało rozsadzić czaszkę. Tylko zęby Knuta błyszczały w szyderczym i pełnym niedowierzania uśmiechu.
Walka była chaosem. Nie działały w niej żadne plany, a tylko osobista determinacja, odwaga, siła i szczęście dawały szansę tryumfu. Ten zastrzyk adrenaliny, to szaleńcze skupienie, ten bojowy szał z trudem opuszczały Knuta, zostawiając go nasyconego i… chcącego wciąż więcej. Być może to była jego droga? Nie wędrowanie po świecie za pieniądzem. Nie bycie sierżantem i dowodzenie. Droga weterana rzucającego się w wir walki dla samej walki – w tym momencie dla tego poranionego i niesamowicie zmęczonego chłopaka wydawała się przyszłością.
Długi czas minął, nim któraś z kapłanek zmusiła go do powstania i uleczyła jego rany. Pokonując omdlewające wyczerpanie mięśni, ochotnik zebrał swój ekwipunek i należną mu część łupu. Potem był gotów do drogi.
__________________ Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
Ostatnio edytowane przez JanPolak : 03-02-2012 o 11:29.
|