Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2012, 20:41   #1
Akhay
 
Akhay's Avatar
 
Reputacja: 1 Akhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znanyAkhay wkrótce będzie znany
Smile [Storytelling] Skarb Archibalda

Nocni Wędrowcy:

Późną nocą sen zmorzył wszystkich; i ludzi, i zwierzęta. Było spokojnie. Wiatr hulał po bezdrożach zaglądając do każdego zakamarka i układając do snu wszystkie żywe istoty. Niezwykle ciepły południowo- zachodni wiatr był miłą odmianą po wczorajszym ziąbie spowodowanym wszędobylskim panoszeniem się wiatru północnego. Wszyscy pogrążeni byli w głębokim śnie...

Rhedowi śniło się jak zarządza majątkiem ojca. Szło mu dobrze. Zdobywał bogactwa, był kimś, z kim trzeba się było liczyć. Wpływowy jegomość, któremu nikt nie odważył się sprzeciwiać. Król interesów. Czy rzeczywiście musiał uciekać? Przecież wystarczyło porozmawiać z matką. Może gdyby ciągle nie uciekał żyłoby mu się lepiej? Nagle usłyszał tajemniczy dźwięk trąby. W podświadomości jakiś głos podpowiadał mu, że to coś ważnego. Poszedł w kierunku, z którego w jego przekonaniu ów dziwny dźwięk dochodził. W jednej chwili znalazł się na polanie, gdzie zewsząd wiał wiatr. Rozejrzał się. Rozległa równina zdawała się nie mieć końca. On sam nie był już ubrany w bogate i wykwintne szaty szlachcica, ale w swój zwykły, codzienny strój. W pewnej odległości dostrzegł swojego konia Ice’a, który spokojnie skubał soczyście zieloną trawę. Rhed spojrzał w niebo. Jednak nieba tak jakby nie było. To znaczy było, ale jakieś inne niż to, które kiedykolwiek widział. W ogóle to miejsce było całkowicie różne od jakiegokolwiek zakątka świata jaki dotąd zwiedzał. Po chwili na praktycznie pustym terenie zaczęli pojawiać się inni ludzie. Wiatr wzmógł się jeszcze bardziej niosąc ze sobą donośniejszy niż dotychczas dźwięk trąby...

Arthas w swoim śnie po raz kolejny wykonywał zemstę na Serafinie. Nie, nie chciał go zabijać. Nie tak szybko. Najpierw zabierze mu wszystko, co należało się jemu, Arthasowi. Odbierze wszystko, co było cenne dla jego wuja. Będzie się rozkoszował jego bólem, jego rozpaczą, jego błaganiem o śmierć. Potem zada mu jeszcze większy ból, a kiedy biedak już całkiem straci zmysły łaskawie go zabije. Zrobi to samo co Serafin zrobił jemu tylko w dużo gorszym wydaniu. Na koniec zostanie satysfakcja z udanej zemsty. Wszystkie swoje plany zrealizował w śnie perfekcyjnie, aż przyjemnie mu się zrobiło, kiedy Serafin umierając próbował rozpaczliwie krzyczeć, co pewnie by mu się udało gdyby nie zmiażdżone struny głosowe. Jedyne co Arthas usłyszał to cichy charkot. Uśmiechnął się triumfalnie. Po chwili jednak nie było tak wesoło jak się zapowiadało. Czy właśnie nie stał się osobą, której tak bardzo nienawidził? Czy zemsta rzeczywiście go usatysfakcjonuje, czy raczej zniszczy? Czy warto stawać się kimś, na którym planowało się zemstę? Jego sen nie zdążył się jeszcze całkowicie przerodzić w koszmar, gdy usłyszał donośny dźwięk trąby. Wsłuchał się weń mocno nie chcąc myśleć o skutkach zemsty. Znalazł się na rozległej równinie. Po uczuciach, które jeszcze chwilę nad nim panowały pozostał tylko spokój i jakieś dziwne poczucie bezsilności. Nie było ono przygnębiające, wręcz przeciwnie powodowało poczucie bezpieczeństwa. Rozejrzał się po polanie. Nie dostrzegał nic poza trawą. Niebo nie było tym niebem jakie pamiętał. Było całkowicie inne. Nagle wzmógł się silny wiatr wiejący we wszystkich kierunkach, a dźwięk trąby, który w pewnym momencie ucichł dał się słyszeć z nową siłą. Zaczęli pojawiać się inni ludzie...

Theodorus spał w najlepsze. Ludziom w jego wieku zdarzało się sypiać dość często. Wiadomo, organizm nie był już taki młody i domagał się dłuższego odpoczynku. Theodorus nie mógł jedak narzekać na niedołężność. Wręcz przeciwnie. Mimo swoich już podeszłych lat zdawało się, że jest w pełni sił i wciąż jeszcze tryska wigorem. Było to pewnie zasługą trybu życia jaki staruszek prowadził. W każdym razie spał. Jego wyobraźnia pociągnęła go w stronę wspomnień z lat jego młodości. Przed jego oczami przemknął wymarsz z rodzinnej wioski w nieznane. Podświadomość podsunęła mu także obraz tego szamana, którego mimo upływu tak wielu lat doskonale pamiętał. Trudno było zapomnieć, to przez niego dopuścił się wtedy tak haniebnej zbrodni. Nie chciał tam wracać, ale sen rządził się swoimi prawami i chwilę później przedstawiał mu scenę mordu ze wszystkimi szczegółami, których przecież nie mógł zapamiętać, a nawet gdyby, to przechować w pamięci ich tak długo było nie sposób. Pojawiło się uczucie. Nie była to rozpacz, jak możnaby się tego spodziewać, ale poczucie wszechmocności. On był panem. Mógł decydować, kto miał zginąć, a kto przeżyć. Zabijał, żeby pokazać swoją potęgę. Niszczenie sprawiało mu ogromną przyjemność. Starzec przestraszył się. Tak nie mogło być. To było niemożliwe. Chciał się za wszelką cenę obudzić, gdy nagle pojawił się głos trąby, nad wyraz przenikliwy, tak drążący w ciele, że Theodorus zaczął się trząść.Chwilę później znajdował się na dużej polanie, której końca oczy starego człowieka nie mogły dojrzeć. Niebo było za to dziwne. Nie wyglądało jak niebo ze świata, który znał, jednak starcowi wydawało się, że już kiedyś takie widział. W niedalekiej odległości stał Muł, muł Theodorusa i jego towarzysz, jeden z Nocnych Wędrowców, który rozglądał się wyraźnie zdziwiony. Poza nimi nikogo nie było. Tym co uderzało starca od samego początku pobytu na tej dziwnej polanie był wiatr nadciągający ze wszystkich stron. To on właśnie musiał być nośnikiem dźwięku trąby, który teraz stał się jeszcze silniejszy, wprost nie do wytrzymania. Theodorus rozejrzał się dookoła. W okół niego zaczęli pojawiać się ludzie...

Ibor szedł drogą prowadzącą do swojego domu, ale przecież nie miał domu. Tak, to musiał być pewnie kolejny sen. Nigdy jednak nie śnił mu się jego własny dom poza tym z dzieciństwa. Ten co prawda był bardzo podobny do chatki jaką zamieszkiwał z mamą w Białej Wodzie, jednak większy i jakby inny. No i zdawało się, że tutaj wszyscy darzyli go życzliwością i szacunkiem. Nie czuł się obcy. Było tak jakby to właśnie był jego kawałek miejsca na świecie. Z domu wybiegła piękna kobieta o długich czarnych włosach i bladej cerze. Kiedy dostrzegła Ibora rzuciła mu się na szyję. Zasypała go pocałunkami. Nie było wątpliwosści. Najwyraźniej jego wyobraźnia nie tyle postawiła mu dom, co jeszcze gratis dorzuciła rodzinę, bo po chwili z tego samego domu, z którego wyszła kobieta wybiegła gromadka dzieci wołających “Tata”. Dzieci przylgnęły do ojca, a jedna z jego córek zaczęła ciągnąć go za rękę w kierunku domu.
- Tato. Choć szybko.- zawołała swoim dziecięcym, podekscytowanym głosikiem. Na drodze, którą niedawno szedł Ibor, pojawił się młody chłopak wyglądający dokładnie tak jak Guaire, kiedy miał jakieś czternaście lat. Kiedy dostrzegł ojca, rzucił się biegiem w kierunku całej rodziny stojącej przed domem. To musiał być pierworodny syn Ibora.
- Ojcze!- zawołał, a z jego oka spłynęła samotna łza. Mówił coś jeszcze, ale jego głos zagłuszył dźwięk trąby, który nagle zabrzmiał w uszach Ibora. Jego rodzina zdawała się niczego nie słyszeć. Chwilę później wszyscy zniknęli, a Guaire był sam na jakiejś rozległej polanie. Od razu rzuciło mu się w oczy, że to miejsce jest jakieś inne niż zwykła polana. Tutaj trawiasty teren niczym nieograniczony zdawał się nie mieć końca. Niebo też było jakieś nie takie jakie zapamiętał, tak jakby nie było niebem. Porywisty wiatr nadchodzący ze wszystkich stron także był niespodzianką, gdyż Ibor jeszcze nigdy nie czuł wiatru wiejącego równie silnie, ale nie czyniącego żadnej szkody. Samotność Guaire nie trwała długo. Wkrótce wraz z nasilającym się wezwaniem trąby zaczęli pojawiać się inni ludzie...

Adain śniła o tym, że znajdowała się w lesie i zbierała zioła. Był to sen niezwyklwe przyjemny. Spokój i cisza. Niekiedy tylko zaćwierkał jakiś mały ptaszek, czy słońcu udało się przebić przez gęstwinę drzew oświetlajaąc zaciszne miejsce w którym znajdowała się Adain. Przyklękła zbierając kolejną porcję ziół. Niewątpliwie zaparzy się z nich dobrą herbatę. Słońce padało teraz idealnie na twarz dzikuski, tak że dziewczyna musiała na chwilę zamknąć oczy. Kiedy je z powrotem otworzyła cały las stał w ogniu, którego płomienie niemiłosiernie lizały długie pnie sosen. Adain przestraszyła się. Zawsze się tego obawiała, że ogień ją pochłonie, że on ją zgubi. Nie lubiła ognia. Był to jedyny żywioł, który był jej obcy, którego nie znosiła i którego się obawiała. Trawił wszystko co spotkał na swojej drodze. Dziewczyna skuliła się wypuszczając z dłoni szczątki zwęglonych roślin. Zaraz ogień pochłonie i ją . Nie miała dokąd uciekać. Ogień jednak zbliżywszy się do niej nie czynił jej żadnej szkody. Nie parzył jej skóry jak to miał w zwyczaju. Okalał tylko i tak jakby ochraniał. Nagle usłyszała wezwanie trąby. Zdawało się, że to musi być coś ważnego, bo odgłos był niesiony z wielką siłą. Chwilę potem po ogniu nie pozostało śladu, a ona sama znajdowała się na polanie. Tak daleko jak jej wzrok sięgał znajdowała się tylko trawa. Niszczący żywioł ognia najwyraźniej przekształcił się w wszech obecny tutaj wiatr zmierzający we wszystkich kierunkach. Najdziwniejsze jednak było niebo, którego zdaniem Adain właściwie nie było. Nagle dźwięk trąby, o ile to było możliwe, nasilił się jeszcze bardziej, a zewsząd zaczęli pojawiać się ludzie...

Na polanie zaczęło zjawiać się coraz więcej ludzi. Czy to możliwe, że zjawili się tam wszyscy Nocni Wędrowcy? I Dlaczego ten sen był taki dziwny? Takie pytania mógł sobie postawić każdy znajdujący się na polanie. Dźwięk trąby ucichł tak nagle jak się pojawił. Wiatr też się uspokoił. Wyglądało na to, że rzeczywiście w tym jednym miejscu zjawili się wszyscy Nocni Wędrowcy. Każdy w swoim własnym śnie. Tylko dlaczego? Dało się słyszeć jeden wielki szum. Wszyscy pytali o co chodzi, co tu właściwie robią. Niektórzy wymieniali między sobą zdania. Zdziwienie mieszało się z lekkim poddenerwowaniem. Nikt jeszcze nie brał udziału w takim śnie.
- Cisza.- potężny, nieludzki głos dał się słyszeć na polanie. Wszyscy zaczęli się rozglądać skąd pochodził.- Ma być cisza i proszę o spokój.- tym razem wszyscy spostrzegli źródło głosu. Był to wysoki postawny mężczyzna z długą metalową trąbą w ręce. Najwidoczniej to on był twórcą całego tego spotkania. Głos budził trwogę, także wszyscy pręgko zamilkli.- Dziękuję.- powiedział już mniej surowo, jednak barwa głosu dalej nie mogła należeć do żadnego człowieka.- Zebrałem was tutaj wszystkich w związku ze sprawą wielkiej dla nas wszystkich wagi, a mianowicie “Skarbem Archibalda”. Jak pewnie większość z was wie Archibald był jednym z nas. Tak. Był pierwszym Nocnym Wędrowcem, posiadł wielką mądrość i przychylność natury. Jak dotąd sądziliśmy wszyscy, że nie pozostawił po sobie nic. Był znany tylko z ustnych przekazów niektórych wędrowców. Teraz jednak stało się jawne, iż pozostawił po sobie wielkie bogactwo, które jest naszym dziedzictwem i powinno wejść w nasze posiadanie. Nie mówię tu jednak o własności jednostek, ale całej społeczności Nocnych Wędrowców. Tak więc,...- tu urwał targany jakimiś dziwnymi drgawkami i upadł na ziemię.
- Daj mi mówić.- głos zdawał się być jeszcze mniej ludzki od tego, który słyszeli poprzednio. Człowiek, który wcześniej do nich przemawiał podniósł się z ziemi, uklęknął i skinął tylko głową. W tym momencie wiatr uderzył z nową siłą.- Teraz przemawiam do was ja, wiatr.- głos boleśnie świdrował w uszach. - Słuchajcie mnie.- prawda była taka, że nawet gdyby chcieli nie mogliby go nie słuchać.- Skarb Archibalda to sprawa ważna i nie cierpiąca zwłoki, dlatego nie chcę, aby każdy z was błąkał się na własną rękę szukając czegoś o czym wcale nie ma pojęcia. Ja wybiorę spośród was tutaj zebranych śmiałków, którzy wyruszą w podróż, żeby odnaleźć dziedzictwo wszystkich wędrowców.- wiatr był teraz naprawdę mocny.- Mój znak spocznie na wybranych...- dalszą część tej mowy, toczącą się z resztą w jakimś dziwnym, nikomu nie znanym języku zagłuszył szum wiatru. Adain, Theodorus, Ibor, Arthas i Rhed poczuli jak wiatr boleśnie wrzyna im się w dłonie kreśląc jakieś tajemnicze znaki. Z ich ust samoistnie wyrwał się przerażający krzyk bólu, kiedy wiatr wypełniał swe zadanie. Z powrotem usłyszeli głos wiatru. Przemawiał do każdego z osobna, tak że każdy z nich słyszał tylko to, co było dla niego przeznaczone.
- Rhed, ciągle uciekasz, naucz się szukać.
- Theodorus, ratowałeś innych, teraz będziesz zabijał.
- Arthas, gonisz za zemstą, naucz się wybaczać.
- Adain, ogień, który był twoim wrogiem, teraz będzie ci jedynym przyjacielem, w nim twoje ocalenie.
- Ibor, syn wiatru zatrzyma się.

Ból ustał, a oni znowu usłyszeli wiatr.
- Nie ma wśród was właściwego człowieka. Słuchajcie mnie, a skarb znajdziecie. Kto pójdzie za moim głosem, ten skarb odnajdzie. Idźcie dokąd ja zmierzam.
Nagle wszystko ucichło. Na polanie nie było już żadnych ludzi oprócz Adain, Ibora, Rheda, Arthasa, Theodorusa, młodej kobiety o rudych włosach i chłopaka, który nie wyglądał na kogoś powyżej piętnastego roku życia. To właśnie ta siódemka została wybrana przez wiatr. To na nich odtąd spoczywał obowiązek odnalezienia skarbu Archibalda. Mieli reprezentować swoich braci, Nocnych Wędrowców.
- Idźcie i nie ściągnijcie na siebie zagłady.- odezwał się jeszcze raz głos, po czym wszyscy znaleźli się gdzieś w środku lasu mając przy sobie swój ekwipunek i swoich wiernych chowańców.

Mathiasa obudził lekki powiew południowego wiatru. Zapowiadał się ładny, ciepły dzień. Nie otwierał oczu i leżał w bezruchu jak to miał w zwyczaju. Próbował zapamiętać sen jaki mu się przyśnił zeszłej nocy. Chyba kompletnie już zwariował. Przemawiający do niego osobiście wiatr, mowa o jakimś skarbie. Niewątpliwie zaliczał się do osób, które o Archibaldzie nic nie wiedziały. Kiedy stwierdził, że sen mu już nie umknie powoli otworzył oczy. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zamiast w sierść swojego towarzysza wilka był wtulony w długie czarne włosy kobiety leżącej obok niego...
 
Akhay jest offline