Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2012, 22:32   #2
Yzurmir
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Pomimo płonącego ognia w strażnicy wciąż było chłodno. Z tego powodu Sigfrid siedział jak najbliżej piecyka, zawinięty w swój cienki płaszcz i z futrzanym hełmem na głowie. Ten ostatni założył także dlatego, żeby nie pozostawać bez ochrony na wypadek, gdyby komuś z motłochu udało się celnie rzucić kamieniem przez okno. Na szczęście po całym tym zachodzie z workami z piaskiem nie powinno się to wydarzyć.

Zawód strażnika miejskiego był niebezpieczny, a zapłata niegodna wszystkich trudów, przez jakie przechodzili, ale Münchowi to nie przeszkadzało. Praca dostarczała mu wrażeń, a że była przy tym uczciwa — uczciwa z zasady — Sigfrid uważał, że bogowie spojrzą na to z sympatią. Był zresztą teraz bardziej pobożny niż w przeszłości, chodził często do świątyń, składał datki i obchodził wszystkie święta.

Sierżant zaczął na nich wrzeszczeć, a nie było sensu się z nim kłócić. Z westchnięciem strażnik wstał i zszedł na dół, zabierając ze sobą nogę kurczaka. Upewniwszy się jeszcze, że ma przy sobie służbową pałkę oraz, jakby inaczej, procę, wystąpił na dwór, oderwał zębami spory kawałek mięsa i rzucił obgryzioną kość w bok ulicy.
— Hu, hu. — Potarł ręce, pochuchał i założył grube wełniane rękawiczki z jednym palcem. Przez ostatnich parę dni mrozy były nawet większe niż wcześniej, co wcale nie pomagało w opanowaniu zamieszek. W jego mniemaniu naprawdę nie mogło być gorzej, chyba że demony znowu by zaatakowały.

Czterej strażnicy ruszyli szybkim truchtem, podczas którego lodowate powietrze wypełniało ich gardła. Gdy przybyli na miejsce Münch zakasłał, splunął i wytarł nos w rękaw, po czym rozejrzał się dokoła. Płonący budynek nie wyglądał dobrze, chociaż przynajmniej zapewniał trochę ciepła, gdy stało się blisko. Wysłuchawszy kolegów, Sigfrid zgodził się z Gerberem i ruszył za nim.
Pewnie ci, co to zrobili, już zwiali — stwierdził. — Jakby posterunki z innych dzielnic nam udzieliły pomocy, to może dałoby się nad tym wszystkim zapanować, ale tak to nie da rady. — Wzruszył ramionami i pociągnął nosem. Zanim jego towarzysz zdołał odpowiedzieć, rozległ się potworny hałas i zapadł się dach palącego się domu. Iskry buchnęły w powietrze i doleciały aż do nich, omiatając ich delikatnie i gasnąc zanim zdołały wylądować na pokrywającej ulicę warstwie brudnego śniegu i błota.

Chwilę potem z pobliskiego budynku wyszło dwóch szabrowników. Sigfrid szturchnął Gebera i bez zwłoki pobiegł w ich stronę z wyciągniętą pałką, nie zawracając sobie nawet głowy wołaniem, żeby się zatrzymali. Zamierzał ich po prostu spałować, a potem pomóc pozostałym strażnikom, jeśli będzie trzeba; ogarnąć ten bałagan, zabrać ciała, żeby nie gniły na ulicy, a przede wszystkim — wrócić do strażnicy, ogrzać się i dokończyć posiłek.
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 03-02-2012 o 22:41.
Yzurmir jest offline