Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2012, 17:58   #3
kymil
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=MkT2wW3-1jQ[/MEDIA]



Czarna Latarnia


Jans Zingger przed wejściem do cieszącej się w pewnych kręgach złą sławą spelunki rozejrzał się, w tym dwukrotnie za siebie. Nie spieszył się zbytnio z wejściem. Ostentacyjnie podrapał się po tyłku, mimo że chłód kąsał po łydkach. Lustracja wypadła pomyślnie. Nikt go na szczęście nie śledził. Jedynie paru przechodniów szybkim krokiem spieszyło ku ciepłej izbie i misce jadła.

Zadowolony z siebie Jans wciągnął w nozdrza smród dzielnicy.

- Aaach - wyszeptał niemalże z czułością. - Łojanki, moja mała ojczyzna.

Zaraz jednak wzrok mu się wyostrzył, przybrał marsową minę i splunął do rynsztoka. Miał swoją reputację. "Przezorny zawsze ubezpieczony, a blagi nigdy za mało" - jak mawiał świętej pamięci Mathias Zingger, ojciec Jansa. Dziwnym trafem grabarz.

Ostatnimi czasy w Talabheim wrzało jak w ulu. Posypało się parę głów. Skalp w tym ulu robił dotąd za trutnia. Jak się miało okazać już niebawem miał zostać pszczółką.

Skinął głową na powitanie Wildhoeltzowi:

- Wilhelmie, drogi mój przyjacielu - rzucił wesoło Jans pragnąc ukryć zdenerwowanie ilekroć spojrzał w facjatę ochroniarza. - Marzniesz jak widzę. Nic to.. - paplał dalej - porzuć psią służbę. Ja Cię zatrudnię w charakterze wykidajły i egzekutora długów w jednym. Płacę nie najgorzej. Tylko jeden warunek, musisz mi od czasu do czasu przygrywać na cytrze. Zainteresowany?


Nie oczekując odpowiedzi - Wild nie był krasomówcą ani melomanem - wszedł do dusznej sieni.



*


Usiadł przed braćmi "skurwysynami". Tak brzmiało robocze miano braci Voldtów. W pierwszej chwili chciał zdjąć kapelusz, toteż rozejrzał się gdzie mógł go położyć. Ufajdolona lada, pogniłe krokwie, na których siadały codziennie roje much. Kapelusz z cichym westchnieniem właściciela wrócił na głowę.

Gdy Kurt wyłuszczył z grubsza sprawę, brwi Jans podniosły się wysoko. Bezwiednie sięgnął do swego kislevskiego wisiora na szyi. Ostatnio wchodziło mu to w nerwowy nawyk.

Bracia oczekiwali w napięciu odpowiedzi pasera. Dostali ją wkrótce:

- Kurwa, jak babkę z Taalgradu kocham - wyrzucił z siebie Jans.
- To jest awans, tak? Silnorękim Pana Burtheizena zostałem, czy jak? Znaczy, że Was chłopaki zwolnił? Nie może być? Obu? - zaszydził.

Gdy Szczerbaty chwycił za nóż, Łysol powstrzymał braciszka i przecząco pokręcił głową. Jans się rozluźnił. "Nie, dziś nie umrę" - przebiegło mu przez głowę.

- Tylko spokojnie. Jak chcieliście mnie zarżnąć, to trzeba było się na Nord pofatygować do mnie na kwaterę - warknął Jans pewien swego.

- Ale do rzeczy. Do rzeczy. Panu Burtheizenowi się nie odmawia. Tak mówią na mieście. Choć właściwie można też jak mówią przekupy na targu, lecz tylko dwa razy. Pierwszy i ostatni, he, he.

- Postaram się - spoważniał zaraz paser. - Cudu nie obiecuję, powęszę. Popytam znajomych, rodziny, kochanek. Dowiem się i wrócę, ale - zawiesił głos. - żądam zwolnienia podatkowego od mej działalności na stosownie długi okres. W razie efektów mego śledztwa. Pan Burtheizen jest szczodry dla swoich ludzi, donieście mu moją suplikę - błysnął zębiskami. Słowo "suplika" poznał z tomiszcza, które sprzedał mu ćpun żak w zamian za "Krwawe Łzy", tanie paskudztwo.

- Czy też chcecie, żebym dla pewności zapisał? - powiódł wzrokiem po tępych mordach.

Gdy skończyli ceregiele, ukłonił się sztywno.

- Jeśli to wszystko, to żegnam familię Voldtów. Ukłony dla Waszych matek i żon. Wybaczcie, ale na wódkę umówiony jestem. Z kurwą, czarodziejem i strażnikiem miejskim konkretnie. Zatem żegnam i do zobaczenia niebawem.

Wstał i skierował na stancję. Umówił się ze znajomymi, a trzeba było śniegu do miski znowu nasypać dla ochłody gorzałce. Carolus był nowy w mieście, trzeba było się postawić.

Idąc przez ciemne uliczki Łojanek, Skalp mruczał raz po raz:

- W ładną kabałę wpadłeś, kochanieńki. Niebywałą kabałę.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 04-02-2012 o 19:17.
kymil jest offline