Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2012, 13:55   #463
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Zasnąłem na krześle, co i tak po ostatnich przeżyciach wydawało się być pieprzonym Ritzem. Gonitwa skończyła się, starcie w koszmarnym szpitalu również...Zaczął się czas na ból. Byłem zbyt zmęczony, a rana zbyt dawała się we znaki, by staczać się w otchłań na widok wszystkich potworności które tam widziałem.

Ograniczyłem się tylko do tego, co najważniejsze. Hiddink wynalazł środki medyczne, z czego skwapliwie skorzystałem. Na szczęście tu ich nie brakowało, a dzięki temu rana po raz pierwszy od dawna została potraktowana jak należało. Po kieszeniach pochowałem jeszcze zapasy opatrunków i środków przeciwbólowych.

Przeglądałem, znalezione również przez Herberta, poszlaki i ślady. Przynajmniej parę było interesujących, ale nie miałem tego dnia siły na dedukcję. Odłożyłem to na później, zwłaszcza że byłem oszołomiony zaczynającymi działać prochami. Wolno spakowałem wszystko co potrzebne do torby, by rano nie musieć się o nic zamartwiać. Rano...Albo i potem. Szalejące samum mogło zmienić dzień w miesiąc.

Słyszałem. Słyszałem wszystko, co robili pustynni wojownicy. Nie pomagałem im, a oni rozumieli. Dobrze, że tutaj byli - któreś z nas mogłoby przypłacić szaleństwem to, co należało przecież zrobić ze wszystkimi tymi chłopcami. Nie miałem już tego dnia siły na gniew. Organizm domagał się odpoczynku.

Nie wiem, ile go zaznałem. Sen był zbyt piękny, by coś nie miało go przerwać. Nie spodziewałem się jednak trzęsienia ziemi. W jednej chwili mój sen walił się w gruzy, a zaraz potem to samo stało się z jawą. Rzeczywistość stała się serią urywanych obrazów, dudniącą w głowie zadyszką, ukłuciem szpil w ranie. Ręka chwytająca worek z rzeczami. Głos nawołujący kompanów. Jak szczur, przesadzając gruzy wśród walących się ścian, dopadłem Mansura.

- Głowa Diabła! - krzyczałem, przebijając się poprzez hałas - Gdzie jest?! Musisz nas tam...

Biegłem. Na zewnątrz musiało być bezpieczniej, choć i tu ziemia otwierała się w najeżoną zębami paszczę pragnącą pożreć jak najwięcej tego, co na powierzchni. Usłyszałem krzyk Hiddinka, zajrzałem w ślepia stalowego potwora. Rozpędzony, wzbijając butami pył, zrównałem się w biegu z rozpędzającą się ciężarówką. Najpierw wrzuciłem worek, a później ktoś podał mi rękę. Kosztowało mnie to krótki ryk bólu, gdy rana przypomniała o swoim istnieniu, ale wdarłem się do środka. Padłem na plecy, wyrzuciłem z siebie parę przekleństw i rozejrzałem się na rozkwitające na tle plandeki znajome gęby.

Ciężarówka nabierała prędkości.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline