Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2012, 19:01   #4
Yzurmir
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Nie oglądając się na Gerbera, Sigfrid popędził w kierunku zaskoczonych złodziei. Gdzieś z przodu słyszał krzyki Jordana goniącego dwóch rabusiów, a całkiem blisko — odgłosy szamotaniny między Hemlinem i innym bandytą, który na niego niefortunnie wpadł. Akurat Kunzowi należało się lanie, więc Sigfrid nie zastanawiał się nad jego losem. Nie lubił go za te ciągłe przytyki i przezwiska; niech mu kto inny pomoże.

Zanim przestępcy stojący przed nim zdołali zareagować, strażnik był już przy nich i zamachnął się pałką z całej siły, mierząc w głowę jednego z nich. Oprych odruchowo zasłonił się ręką, wypuszczając wypchany łupem worek; drewniana, okuta stalą pałka uderzyła w przedramię, kości pękły z głośnym trzaskiem, a złodziejaszek wrzasnął przeszywająco, upadając w przymarzające błoto. Jego towarzysz, widząc determinację strażnika, nie czekał, tylko rzucił łup i pognał przed siebie. Po chwili udało mu się uwolnić od dyszącego i charczącego Grubego i zniknął za załomem. Sigfrid rzucił okiem na ulicę: Jordan sam obezwładnił dwóch szabrowników; ostatni wciąż walczył z Hemlinem, ale w tej samej sekundzie kopnął go w goleń, wpił palce w twarz i, odepchnąwszy go, wyślizgnął się jak żmija. Nie zdołał jednak uciec daleko — oglądając się raz po raz za siebie, wpadł wprost na Meyera, który potężnym ciosem pięści powalił go na ziemię i, złapawszy za kołnierz, przytargał z powrotem.

Szabrownik, którego udało się zatrzymać Sigfridowi, nie przestawał wrzeszczeć; trzymając się za zdruzgotaną kończynę wił się w śniegu jak ryba wyjęta z wody. Strażnik poprawił mu, uderzając w bok, ale tym razem trochę lżej, w końcu nie chciał go zabić. Wtem coś trzasnęło głośno z prawej strony ulicy i paląca się belka zapadniętego domu złamała się, a za nią podążyło wszystko to, co się na niej wspierało, jeszcze bardziej demolując konstrukcję i wysyłając w powietrze chmurę popiołu.

— No to chyba sprawa załatwiona — powiedział Jordan, ciskając pojmanego złodzieja na ziemię. — Możem wracać, ale jeszcze jedna rzecz… — Skierował się na środek ulicy i przyłożył ręce do ust. — Hej! Ludziska! — wrzasnął na całe gardło. — Ugaście ten pożar, bo i wam się domy spalą, a księżna ostatnio odszkodowań nie płaci!

— Dokładnie — rzucił Sigfrid, przywiódłszy swego własnego jeńca oraz jego łup. — Co jest nie tak z tymi ludźmi? Nic nie robią. Przecie jakby się wszyscy razem zebrali, to by mogli sami zatrzymać tych złodziei. Co jest, ludzie?! — krzyknął, łomocząc pałką w drzwi jednej z kamienic, jednak nikt mu nie odpowiedział. Z rezygnacją pokręcił głową. — Łojanki…

— Ciekawe, co takiego skradli — zainteresował się Gerber, zaglądając do jednego z worków. — Nic szczególnego. Spójrzcie, tutaj wrzucili komplet metalowych łyżek.
— A żem się spodziewał złota i klejnotów — odparł kąśliwie Kunz, który już zdołał się pozbierać po szamotaninie, ale wciąż stał niepewnie i wyglądał na sponiewieranego. — Bardziej jednak mnie zdziwiło, że przebiegłeś dziś całe dwadzieścia metrów, Holz. Jestem pod wrażeniem.
— Odwal się, Hemlin.
— Myślę, że powinniśmy to uczcić. Upieczemy w strażnicy całego prosiaka, a…
— Spierdalaj.
— …a jak coś zostanie po naszym bohaterze, to może nawet i reszta strażników skosztuje…
— Spierdalaj.
— „Gerber, zostaw nam tę część. No to zostaw nam trochę z boku. Chociaż ogonek nam zostaw, Gerber!”
— Jak ja cię zostawię…
— Myślę, że powinniśmy nazwać ten dzień Dniem Wielkiego Strażnika. Bo, Gerber, ty z pewnością jesteś największy z nas wszystkich.
— Jak ja cię zostawię… za ten czerwony nos cię…

Słuchając wymiany zdań, Sigfrid przyłożył dłoń do czoła i westchnął bezradnie. Widząc jednak, że zaraz może dojść do rękoczynów, wkroczył pomiędzy dyskutantów z zamiarem rozdzielenia ich. Nie mógł tylko w ten sposób zmyć przebrzydłego uśmieszku z twarzy Hemlina.
— Kunz jednak ma trochę, kurwa, racji — odezwał się Jordan, spoglądając krytycznie na brzuch Grubego. — Nie przebiegłeś nawet stu metrów za tym złodziejem.
— Jordan! — jęknął Sigfrid, spoglądając na wielkoluda wilkiem, zły za to, że pogarsza on jeszcze sytuację.
— Wam to łatwo mówić — odparł Gerber z wyrzutem. — Po prostu nie macie takiej budowy ciała. Wszystko przez grube kości… Wszystko przez grube kości.

Hemlin parsknął szyderczym śmiechem, który, jak się zdawało, musiał ponieść się po całej dzielnicy. Gruby poczerwieniał, odepchnął Sigfrida na bok i z całej siły kopnął młodszego kolegę w ten sam goleń, który wcześniej trafił bandyta. Prześmiewcy aż łzy bólu pojawiły się w oczach i prawie przewrócił się na ziemię. Po chwili jednak wyprowadził wściekły kontratak i pchnął Holza tak, że ten wpadł na pozostałości straganu.

— Na Sigmara i wszystkich prawych bogów! — zawył Münch. — Dajcie spokój, obydwaj!
— Się, kurwa, opanujcie — zawtórował mu Jordan. — O kurwa! Ja pierdolę! Ja wam łby upitolę, pieprzone skurwiele! Zniknął jeden! — Przeklinając na czym świat stoi, olbrzym wskazał na złapanych rabusiów, o których wszyscy zupełnie na moment zapomnieli. Dwaj z nich wciąż byli nieprzytomni po laniu, jakie im zafundował Meyer; ten, którego spałował Sigfrid, także nigdzie się nie wybierał.
— I to akurat drań, z którym miałem osobiste porachunki! — krzyknął Kunz ze złością.
— To twoja, kurwa, wina! — wypomniał mu Jordan, z czym oczywiście w pełni zgadzał się Sigfrid.
— Dokładnie… eee… kurwa. A teraz zajmijmy się lepiej robotą! Jordan, ty wejdź do któregoś z domów i wypędź ludzi na ulicę, żeby pomogli gasić ogień. Gerber, idź i znajdź tych, którzy zostali okradzieni, i zwróć im ich rzeczy. Hemlin, idźże poszukaj jakiejś studni. Ja na razie pomogę Jordanowi.

Wreszcie wszyscy strażnicy zaczęli pracować. Wszystkie skradzione przedmioty zostały zwrócone, choć nie było do końca wiadomo, czy właściwym osobom. Ogień został opanowany, w czym znacznie pomógł fakt, że jakimś cudem nie przeniósł się na żaden z sąsiednich budynków. Nie znaczyło to jednak, że było wiele do ratowania.
— Myślisz, że byli tam jacyś ludzie? — spytał się Sigfrid, spoglądając na zwęglone szczątki.
— Nie wiem — odparł Gruby ponuro. — Ale nie chciałbym grzebać w tym popiele.

— Nikt się nie zgłasza po drugiego — wtrącił się Hemlin, podchodząc do nich. Jeden z martwych sklepikarzy został rozpoznany przez kogoś w tłumie, ale drugi wciąż leżał tam, gdzie go zabili.
— Może mieszkał gdzie indziej. Weźmiemy go na posterunek, a tam zobaczymy, co dalej. Jeśli nikt po niego nie przyjdzie, to sami się rozpytamy. Co najwyżej wysępię od góry parę szylingów na pogrzeb dla nieszczęśnika.
— Nie wiem, jak bardzo ty lubisz zmarłych, Procarzu, ale ja tego nie dotykam. Zresztą jak ostatnio sprawdzałem, to pracowaliśmy w strażnicy, nie na cmentarzu.
— Stulże wreszcie dziób — zakończył rozmowę Jordan i zwrócił się do Müncha. — Bierzże umrzyka, jak chcesz, ale wynośmy się stąd w końcu.

Spędziwszy dwadzieścia lat, pracując jako grabarz, Sigfrid nie potrafił po prostu porzucić martwego ciała, żeby gniło. Muszą przecież zostać odprawione ryty, aby jego dusza mogła dostać się do Królestwa Morra; nie można zostawić czegoś takiego przypadkowi. Wziął zatem dwukołowy wózek, który musiał należeć do któregoś z kupców, może nawet do samego zmarłego, wrzucił na niego zwłoki i pociągnął za sobą, podczas gdy inni strażnicy prowadzili przestępców.

Natychmiast po służbie ruszył do dzielnicy Nordgate, gdzie mieszkał Jans. Było już wówczas ciemno i idąc przez Łojanki trzymał dłoń na rękojeści swojego tasaka. Dopiero znalazłszy się poza slumsami wyluzował. Podczas drogi myślał o okropnym dniu, jaki miał za sobą, i o tym, że wolał się już włóczyć z tym podłym krasnoludem Khaldinem, niż pracować z ludźmi, z którymi pracuje. Humor poprawiała mu tylko myśl, że wkrótce będzie mógł się zrelaksować w Skalpowym mieszkaniu, które oto właśnie pojawiło się na końcu ulicy…
 
Yzurmir jest offline