Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2012, 07:23   #464
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Domenico zasnął. Kołysany tłumionymi odległością odgłosami ostatecznej rozprawy z niedoszłymi kuturbami, wtulony w słodką woń ich palonych ciał odpłynął w sen nie mając nawet świadomości jak niewiele dzieliło jego samego od podzielenia losu tamtych dzieci o które nie miał się kto upomnieć. Gdyby nie Leonard… Gdyby nie jego…
Zasnął otoczony mordercami. W ramionach brata. Wcale nie lepszego niż pozostali… mordercy.

Nie słuchał ich. Zbyt zmęczony wiadomością o śmierci Borii, Shardula, hiobową wieścią o zaginięciu Amandy. Śmiercią… egzekucją Leonarda oglądaną na własne oczy. Przygnieciony horrorem jakiego był świadkiem tej nocy nie słuchał o niczym więcej. Zasnął tuląc w ramionach swój największy na ziemi skarb. Cudem ocalonego brata. Swoje zwycięstwo.
Jak należało się spodziewać śpiący w szpitalu zamienionym na jatki Luca śnił koszmary. I choć uciekał przed nimi we wciąż nowe wymiary, tego jednego, upartego i dobrze znajomego nie potrafił zgubić.
Gdzie by się nie obejrzał, jak szybko nie uciekał jemu zawsze udawało się go odnaleźć. Chudy, kościsty palec boleśnie wytykał Luce winę. Nie musiał nic mówić, a jednak białowłosy upiór nie potrafił odmówić sobie przyjemności pognębienia chłopaka. Zostawiłeś go – szeptał sykliwym głosem, od którego aż pękały bębenki w uszach – Zostawiłeś tam mojego brata…. – syczało widziadło i zanosiło się opętańczym wyciem. Mimo panującego chłodu nocy Luca zbudził się mokry ze zgrozy.

Uciekł przed koszmarem w jawę. Zbudził się tylko po to, by przekonać, że uciekł z jednego koszmaru w drugi. Ziemia drżała. Jak błyskawica przeleciało mu przed oczami wspomnienie z dzieciństwa.

Luca miał cztery, może pięć lat kiedy ziemia zadrżała pod Messyną. Prawie tego nie pamiętał, Piano Fonte zresztą nie ucierpiało wtedy bardzo. Komuś tam zawaliła się ściana starej stodoły, innemu popękały talerze w kredensie. Jednak chłopak dobrze zapamiętał początek roku 1909. Nędzę i rozpacz w oczach tłumów uciekinierów wędrujących na północ. I historie jeszcze długo opowiadane sobie przez starszych. Siedemdziesiąt pięć tysięcy ofiar w Messynie, dwadzieścia w Regio, dziesięć w Palmi. Dziesiątki wsi i nadmorskich miasteczek zmytych z brzegu przez ogromną falę. Gruzy i pożary. Mordy, gwałty i rabunki. Rodziny Gatto i Provenzano, wszyscy bliscy Paola i Sala, dwóch z trzech jego najlepszych kumpli właśnie wtedy wyemigrowały do Stanów.

A teraz ziemia znowu drżała. Luca nie miał zamiaru naiwnie czekać na uśmiech losu. Nawet jeśli to nie trzęsienie ziemi, to chciał się o tym przekonać gdzieś, gdzie ściana nie zawali się nagle na łeb.
Jak się okazało nie był jedynym tak widzącym sytuację. Nim zerwał się, złapał w wolną rękę swój tobołek i karabin, spostrzegł szerokie plecy znikającego w wyjściu Hiddinka. Pozostali też wiali aż się kurzyło. Został nieco z tyłu. Z dochodzącym właśnie do siebie bratem na ręku, w ciemnościach i bez znajomości rozkładu pomieszczeń nie było łatwo.
- Tranquillo picollo… – uspokajał wystraszonego Domenico – …wszystko dobrze. – powtarzał i po omacku szukał rozpaczliwie drogi.
To cud, że w ogóle udało mu się wydostać z budynku. Na szczęście pomagały nawoływania Hiddinka.
Ciężarówki dopadł w ostatniej chwili. Niemal zderzyli się z jednym z arabów. Wciąż w biegu wrzucił graty, wepchnął brata na pakę i szczupakiem rzucił się do wnętrza pędzącego samochodu. Zdrowo się poobijał o jakieś metalowe beczki na kufrze, ale widząc przerażenie w oczach braciszka uśmiechnął się krzywo i puścił mu szelmowskie oko rozcierając obolały bark.
- He, brachu – sapnął – ale zabawa, nie?
Nie bardzo wiedział jak pocieszyć brata i nagle głupio mu się zrobiło przed tym obcym, że się tak wydurnia. Ciężarówka nabierała prędkości.
- We no się schowaj troche głębiej, bo się poobijasz, mały – dorzucił jeszcze i poświęcił się obserwacji zostawianych w tyle budynków. Na tym rozdygotanym pudle wstrząsu by nie zauważył żadnego, nawet gdyby był cholernie silny. Zauważył za to Garretta. Gość pędził i cały był siny z wysiłku. Papirochy wychodziły, bez dwóch zdań. Ale dognał. Silnie szarpnięty przez podaną dłoń wylądował w pudle ciężarówki, a wokół świat…

…on zaczął walić się w gruzy.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 07-02-2012 o 13:45.
Bogdan jest offline