Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2012, 19:52   #468
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Walter pytał, a on odpowiadał. Pustym, zmęczonym i wypranym z emocji głosem opowiadał księgowemu o wszystkim. O tym jak poniosły wielbłądy. Jak w ciemnościach natknął się na ziejące żółtym ogniem oczy Leonarda. O dziwnych przepowiedniach Lyncha i własnym przeświadczeniu, że wszystko, oczy student mówi, jakkolwiek by się strasznym nie wydawało – było prawdziwe. Opowiadał jak dawniej. Jak przyjacielowi. Jakby to ktoś inny, a nie Luca krzyczał do Choppa kilkanaście godzin wcześniej że jest zdrajca i tchórz. Jakby tamtego wcale nie było.
Potem mówił o rzeczach jakie wydarzyły się w szpitalu. Zeszklonymi łzami oczyma wpatrywał się w Waltera Choppa i opowiadał mu o okaleczonych dzieciach i bohaterstwie Lyncha. Tak, w oczach Luci Lynch pozostał bohaterem. Nie żadnym odmieńcem, ani niebezpiecznym potworem, którego należało zabić. Nie. Unicestwić. Wciąż stał mu przed oczami widok Garretta który strzelał i strzelał. Jakby chciał zabić nie Lyncha, ale samą duszę.
A dla Luci Leonard zawsze był i pozostał ratunkiem. Dla swojego brata i ich wszystkich. I choć chłopak nie powiedział tego wprost, jasnym było kogo wini za niepowodzenie ich misji. Bo choć najważniejsza bitwa była jeszcze przed nimi, Luca już nie wierzył w zwycięstwo. Stracili dwóch ludzi. Jedynych który jego zdaniem orientowali się w sekretach ghouli na tyle, by pozostali mieli choć cień szansy na powodzenie. Teraz byli głusi i ślepi. Bezradni jak małe dzieci. Bez szans. Jak biedna Amanda rozszarpana przez ghoula.
I skończą jak ona.
Trzeba było tylko zabrać ze sobą do piekła jak najwięcej tamtych.

Gorycz wylewała się z chłopaka szeroką falą. Powinien był się cieszyć. Uskrzydlony cudownym ocaleniem brata podskakiwać z radości i tryskać energią. A jednak Luca był smętny i przybity. I pełen czarnych myśli. Ciągłe napięcie, wypadki ostatniej nocy, a już odnalezione zwłoki miss Gordon kompletnie przygniotły go do ziemi. Dotąd jakoś się udawało. Od czasu do czasu kogoś tracili, ale w sumie wciąż byli górą. Aż do tej fatalnej nocy podczas której stracili czworo spośród siebie. Połowę!
I to tak blisko…

Planu araba nazywanego Mansurem słuchał bez przejęcia. Bardziej niż taktyka walki jego myśli zaprzątała troska o bezpieczeństwo Domenico. Ze sobą zabrać go nie mógł. Zostawić wśród kompletnie obcych i jak sam mówił ten arab nie godnych zaufania Beduinów też by się nie odważył. Nie po to w końcu rzucił się przez pół świata w celu ratowania brata, żeby teraz stracić go przez swoją głupotę. Żeby też żyła Amanda…
Uprosił by ją. Ubłagał, by zaopiekowała się Domenico.
W końcu była to jedyna okazja żeby wyjść cało z tej awantury. Kto chciał przeżyć, jeszcze przed zapadnięciem zmroku powinien odwrócić się do przeklętej Głowy Diabła plecami i wiać ile sił w nogach. Z jego bratem oczywiście. Bo kto postąpi inaczej, tego Luca był pewien, takiej szansy mieć nie będzie.
Zginą. Tej nocy zginą wszyscy w nierównej walce z siłami tak potężnymi, że pragnącymi opanować świat.
Wszyscy. On, jednoręki Walter Chopp, Herbert Hiddink, nawet ten lis Dwight Garrett…
Miss Vivarro… może ona… Choć ona jedna powinna przeżyć.
I ocalić mu brata.
Luca obawiał się że ta kobieta po brzegi wypełniona determinacją nie spocznie w pragnieniu zemsty po ojcu i bliźniakach. Sam dobrze znał słodycz tego uczucia, a jednak kiedy arab skończył – spróbował.
Musiał spróbować. Musiał przekonać ją, by ratowała siebie i jego ukochanego braciszka. Ktoś musiał ocalić skórę. Ktoś musi pamiętać. Bo w przeciwnym razie po co to wszystko?

- Khmm… miss… - zaczął nieporadnie nie bardzo wiedząc jakich użyć słów – khmm…
- Nie ma mowy. Możesz sam jechać z dzieckiem w bezpieczne miejsce. Nie po to przebyłam całą tą drogę, żeby teraz schować się pod kocem i niańczyć dziecko. Z całym szacunkiem, Luca, dla Ciebie i twojego brata. - odpowiedziała Arabowi zanim Luca zdążył wyjąkać choć słowo, a jej jasne oczy błyszczały złością.
No i masz… Ręce mu opadły, nogi się ugięły i ciężko klapnął dupskiem o piasek.

Z nadzieją spojrzał na Walta…
 
Bogdan jest offline