| Udało się. Cudem chyba tylko, ale uszli z życiem.
Dla niej ważniejszy był fakt, że Luca Siciliano znalazł swojego brata. Żywego i w jako takim zdrowiu. Choc ostatnimi czasy przestawała w to wierzyć, zdarzenie owo odkurzyło jej wiarę w to, że w podobnym stanie znajdzie Teresę. Byli już przecież blisko.
- Nie ma mowy - odpowiedziała Arabowi, na jego niedorzeczną propozycję, by została z tyłu. Jej jasne oczy błyszczały złością. - Możesz sam jechać z dzieckiem w bezpieczne miejsce. Nie po to przebyłam całą tą drogę, żeby teraz schować się pod kocem i niańczyć dziecko. Z całym szacunkiem, Luca, dla Ciebie i twojego brata.
Luca właśnie zabierał się żeby coś powiedzieć, ale po wybuchu Emily zeszło z niego powietrze. Arab uśmiechnął się w odpowiedzi. Powiedział coś przysłuchującym się wojownikom a ci zaśmiali się. W ich śmiechu dało się słyszeć odrobinę szacunku. Kiwnął głową.
- Walka, która nas czeka, będzie trudna. Ale widzę, że droga, którą przebyłaś, była trudniejsza. Jeśli się upierasz, możesz jechać. Chyba, że któryś z tych mężczyzn jest twoim mężem i nakaże ci inaczej. Zasłoń tylko twarz, byś urodą nie rozpraszała moich wilków. Święta księga nie toleruje niezamężnych kobiet z odkrytą twarzą. A my słuchamy jej słów.
Skinęła głową.
- Dobrze. Wiedz jednak, że robi to przez wzgląd na szacunek dla waszej kultury. Nie dlatego, że ktoś mi nakazał.
Skinął ponownie głową, a w jego oczach pojawił się prawdziwy wyraz szacunku. Widać było, że ceni sobie odwagę i mówienie tego, co człowiek myśli. Wbrew przeciwnościom losu. Nie powiedział już nic więcej w tej sprawie. Wyraźnie on pogodził się z decyzją cudzoziemskiej kobiety. I chyba zmienił zdanie co do jej roli w nadchodzącej walce. Może znał się na ludziach na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy należy odpuścić. Może potrafił dostrzec w niej siłę charakteru, której nie powstydziłby się niejeden mężczyzna.
Dwight stał nadal na samej krawędzi stoku, pozornie nie przysłuchując się wymianie zdań. Jednak gdy rozmowa dobiegała końca, odwrócił się bokiem i uśmiechnął się. Nic jednak nie powiedział, bawiąc się w rozłupywanie w palcach bryłek piachu.
Luca siedział na łasze piachu i tępo gapił się na Waltera. Nieopodal Domenico zabawiał się obsypywaniem piachem kozy. Rozmowy dorosłych, których nie rozumiał znudziły chłopca. Oddalił się trochę, choć często zerkał na brata.
- Niech i tak będzie. - pokiwał Hiddink głową godząc się z losem - W sumie … jest tam machina do zniszczenia, a nikt nie zna się tak na psuciu urządzeń jak kobiety.
Stwierdził ze śmiertelną powagą.
- Gdzie nie pomoże dynamit, tam Emily da radę.
Powiedział z kamiennym obliczem w myśl zasady, że sarkazm to gatunek humoru, którego nie uprawia się chichocząc , jak jakaś gimnastyczka.
Uwagę Herberta puściła mimo uszu. Być może ciężkie, seksistowskie żarty były jego jedynym sposobem na utrzymani jasności umysłu? Mało ją to obeszło. Z czyichś rąk przyjęła wodę i ostrożnie, żeby nie zalać sztywnego od krwi frontu koszuli, wypiła.
Na myśl o nadchodzącej nocy czuła dreszcze.
*
-Widzisz, Em, Luca odnalazł brata. Tobie też się uda - Walt uśmiechnął się do niej, gdy wszyscy inni zajęli się przeglądem uzbrojenia.
- Wiem - powiedziała bez śladu uśmiechu. Wyraz jej twarzy zdradzał napięcie.- Wiem, że ona tam jest.
- Żywa - powiedział Walt, bawiąc się magazynkami pistoletów. - Cała i zdrowa. Już niedługo będziecie razem.
Zajął się swoimi magazynkami, aby po chwili znowu się odezwać, ale nieco zmienionym głosem
- Mam nadzieję, że jak to wszystko się skończy, nie zapomnisz o mnie...
Patrząca wcześniej w przestrzeń gdzieś przed sobą Emily, gwałtownie obróciła się w stronę rozmówcy. Przykucnęła przed nim, zaglądając w ciemne oczy mężczyzny.
- Walter - w uspokajającym geście palcami dotknęła wierzchu jego dłoni. Szukała słów, ale żadne nie zdawał się dość dobre. Wychyliła się do przodu i wargami musnęła usta Choppa. Ten dziwny mężczyzna stał się w całym tym piekle jej drogim przyjacielem.
- Poradzimy sobie. Kiedy nadejdzie moment, poradzisz sobie. To tylko noc, Walt. Wiem, że widziałeś straszne rzeczy, ale jeśli nie damy z siebie wszystkiego, te okropieństwa staną się rzeczywistością całego świata. Jesteśmy ostatnim, co oddziela ludzkość od morderczego szaleństwa.
Walter uśmiechnął się do niej.
- Gdyby nie ty, już dawno bym zwariował - na chwilę odłożył pistolety. - Nie wiem, czy już ci to mówiłem, ale jesteś taka piękna - znowu się uśmiechnął.
Jego wyznanie zabrzmiało wśród otaczających ich okoliczności tak absurdalnie, że Emily parsknęła śmiechem, szybko zarażając nim Walta. Napięte tygodniami nerwy w końcu odpuściły, czuła jak histeryczny chichot wyzwala ją z okowów strachu o własne życie.
- Masz szczęście - wydusiła w końcu, grzbietem dłoni ocierając łzy - że nie mam lusterka!
__________________ Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me |