Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2012, 07:05   #18
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Lanier. Jubiler, którego nazwa jest ni mniej ni więcej, co dokładnie nazwiskiem właściciela. Być może dawniej, gdy dziadek lub nawet pradziadek obecnego zakładał swój sklep, to nadał mu bardziej poetyckie miano odnoszące się do gwiazd, klejnotów lub konkretnego koloru, co by łatwiej przyciągnąć klientów. Jednak w którymś momencie musiał nastąpić ten przełom i ponad drzwiami wejściowymi zawisło zgrabne Lanier. Egocentrycznie, a i owszem. Ale też w pełni usprawiedliwione.
Bowiem nie jest to jakiś pierwszy lepszy sklep z biżuterią, którego wystawy miały mamić prostą klientelę. Tutejsze błyskotki swoim kunsztem kreacji, prawdziwością klejnotów oraz.. cenami, kierowały się ku najwyższej z wysokich klas Paryża. Lanier ulubili sobie francuscy arystokraci z samym królem na czele, a skoro on spoglądał na coś bardziej niż przychylnym spojrzeniem, to jego błękitnokrwista trzódka także. Bo i czyż istniała potężniejsza zachęta niż przekazywane z ust do ust „to tutaj stroi się rodzina królewska”? Oczywiście, wątpliwym było, aby królewska stopa w zdobnym buciku kiedykolwiek przekroczyła próg sklepu, a i sama szlachta też preferowała osobiste wizyty właściciela w swoich włościach. Świadczyło to o posiadaniu swego rodzaju.. pozycji w tej pokrętnej, dworskiej hierarchii. Wszak wejść do jubilera mógł każdy, a arystokraci z całą pewnością nie uważali się za „każdych”. Mimo to Lanier posiadło eleganckie miejsce z reprezentacyjnymi wystawami i przyciągającymi wzrok gablotkami, by móc spełniać tak wydziwaczone kaprysy hrabiostwa, markizostwa czy baronostwa jakimi było... przyjście we własnej osobie, oglądanie biżuterii i nawet przymierzanie bez wcześniejszego umówienia się. Doprawdy, czasem ekscentryczności tych barwnych ptaszków nie miała końca. Ale póki do kieszeni Octaviana Lanier wpadały ślicznie pobrzękujące monety, póty nawet przez myśl mu nie przechodziło kręcenie nosem na takie zachowania.


… nie każda młoda dama może sobie pozwolić na noszenie takiej biżuterii, by nie obawiać się o zostanie przyćmioną przez jej blask. Ale w przypadku mademoiselle ten blask jest podkreśleniem już i tak zjawiskowej urody. Taka klientka to marzenie każdego jubilera.


Mało subtelny, dość przymilny komplement. Schlebianie zawsze leżało w gestii najlepszych sprzedawców, a ta bardzo konkretna klientela wręcz wymagała tej umiejętności. Był to interes obustronny: on słodkimi słówkami rozpieszczał rozbuchane ego szlachetek, a oni hojnie zostawiali u niego części swego majątku.

Marjolaine, jak to przedstawicielka płci pięknej, ale także jako ona próżna sama, była wielce łasa na podziwianie jej urody. Nie tylko przez siebie, ale także przez innych, nawet jeśli był to zaledwie wymóg fachu jak w przypadku monsieur Lanier'a. Mimo to nie zamierzała dzisiejszego dnia zostawić u niego ni najmniejszej srebrnej monety. Nie to, żeby nie lubiła siebie rozpieszczać, bowiem robiła to przy najróżniejszych okazjach i wcale sobie nie żałowała. Jednak jeszcze bardziej uwielbiała dostawać, wymuszać i domagać się najdroższych prezentów od mężczyzn dostatecznie naiwnych, aby wierzyć w jakiekolwiek.. przyjemne następstwa w alkowie po obdarowaniu jasnowłosej ptaszyny klejnotami i sukniami.

Mile połechtana uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze, które zaś odbijało się w tysiącach maleńkich załamań na kolii zdobiącej jej szyję.




Oplatała ją pysznie, misternymi splotami spływała po obojczyku, wyciągała się drobnymi listeczkami ku ramionom i kierowała ku niewielki piersiom unoszonym przez gorset. Przyjemny był zarówno jej ciężar, jak i chłód diamentów odczuwalny na delikatnej skórze. Oprawione w platynę kryształki mieniły się tysiącem barw w świetle zwisającego z sufitu żyrandola, a chociaż niektóre z nich były doprawdy maleńkie, to całość tworzyło cudowne zjawisko lśniące przy każdym ruchu dziewczyny.
Było trochę kłamstwa w słowach jubilera, aczkolwiek kłamstwa ukrytego za kurtyną pochlebstw i tym samym całkowicie usprawiedliwionego. Kolia w swym majestacie i rozmachu z ilością diamentów była czymś trochę zbyt przesadnym jak na szyjkę Marjolaine. Nie znaczyło to jednak, że pogardziłaby takim „drobiazgiem” w swojej kolekcji biżuterii. Z chęcią by go przygarnęła lub naciągnęła na niego swego obecnego narzeczonego, aby tylko mieć tę błyskotkę i sobie podziwiać w zaciszu dworku. Może od czasu do czasu zakładać na bale, aby z zadowoleniem zobaczyć głód w oczach innych arystokratek. Z całą pewnością mieć, posiadać tylko dla siebie, by żadna inna nie mogła założyć takiego cudeńka na szyję..

-A może obrączki, mademoiselle? - rozmyślania nad tym jak bardzo pod białym makijażem byłoby widać zazdrość na twarzach zajadłych panieneczek, przerwał jej głos jubilera. Mimo to znaczenie tego pytania pozostawało jeszcze daleko poza zasięgiem Marjolaine.
-Słucham?- mruknęła z rozkojarzeniem, nazbyt zaabsorbowana przecudnie lśniącymi błyskotkami pochłanianymi przez jej oczy. Nie zwróciła nawet uwagi na zwykle alarmujące ją gwałtowne i głośne wciągnięcie powietrza w płuca podekscytowanej przyjaciółki.

-Obrączki. Dla mademoiselle i chevaliera d'Eon – odparł mężczyzna z niezłomnym spokojem. I przymilnym uśmiechem ze świadomie słabo skrywanym drugim dnem, na jaki stać sprzedawców tylko z najwyższych sfer. Nie tam byle fałszywy uśmiech jaki pojawia się na twarzy po urobieniu klienta na kwotę o wiele większą niż powinna być w rzeczywistości, ale wyrachowany uśmiech świadczący o dobrej znajomości plotek krążących wśród arystokracji. I wykorzystywaniu ich do swoich interesów. Posiadanie takiej wiedzy było wręcz obowiązkiem w pracy wymagającej zadowalania kaprysów francuskiej śmietanki.

Z okolic kanapy dobiegł uszu hrabianki pisk zachwytu. Nie musiała się nawet odwracać, wystarczył sam ten odgłos by domyśleć się, że Lorette prawie się słania, jak gdyby to właśnie jej zaproponowano obrączki.
A już z całą pewnością zareagowała bardziej odpowiednio i bardziej jak na młodą narzeczoną przystało niż Marjolaine. Bowiem ona wprawdzie zwróciła swą uwagę na prezentowane błyskotki, ale samo ich przeznaczenie i niezbity fakt pokazywania ich właśnie jej sprawił, że w szoku wpatrywała się w ślubne pierścionki.

-Ah.. non... - wyrwała się ze swego odrętwienia wydobywając z siebie tylko taki niepewny pomruk. Jako, że mógł od być odebrany z podejrzliwością, lub co gorsza z litościwym porównywaniem jej do naiwnie zakochanej panieneczki, zaraz poprawiła się bardziej stanowczym głosem -Czekam jeszcze na właściwy pierścionek zaręczynowy..
-Oh! - Lorette weszła w jej słowo przeszywającym wnętrze sklepu okrzykiem wielkiego wzburzenia. Nawet poderwała się z kanapy, z której przyglądała się zabawie swej przyjaciółki w przymierzanie co i rusz kolejnych błyskotek -Ten.. ten.. ten gbur, nie podarował Ci jeszcze pierścionka?! I on ma czelność podawać się za Twojego narzeczonego?! Doprawdy Marjolaine, jak możesz myśleć o związaniu się z takim.. takim skąpcem?!

Biedna Lorette... wyraźnie mieszała się w swoich odczuciach co do nagłego narzeczeństwa hrabianki d'Niort. Było to słychać za każdym razem, gdy najpierw rozwodziła się nad swoimi romantycznymi wizjami co do szlachetności Maura, a niewiele później próbowała wybijać ten niedorzeczny pomysł z jasnowłosej główki. Cieszyła się z jej szczęścia, wszak sama postrzegała małżeństwo jako spełnienie swej życiowej drogi, ale jednocześnie Gilbert nie do końca wpasowywał się w jej wyobrażenia rycerza na białym koniu. I może.. tylko.. może.. pod różową peruką pojawiała się zazdrość, potęgowana jeszcze całą niedorzecznością tej sytuacji.
Jednym z.. cichych przywilejów przyjaźni z Marjolaine było to, że nie można było stać się „tą drugą”, czyli tą przyjaciółką, która dopiero jako druga zaciągnie sobie wybranka do ołtarza. Małżeństwo bowiem, z tego co słyszała i zaobserwowała hrabianka, było swego rodzaju rywalizacją pomiędzy młodymi, wysoko urodzonymi panienkami. Bycie pierwszą w towarzystwie, która osiągnie stan żony, było postrzegane jako największy triumf ponad resztą przyjaciółek.
A tu nagle zaburzenie harmonii i powszechnie znanego ładu. Nagle do ślubu mogła się szykować nie ta hrabianka, która już od maleńkości tonęła w marzeniach co do własnego wesela i męża, ale ta po wielokroć pogardzająca takimi międzyludzkimi związkami i postrzegająca je jako największe zło.

-Podarował, ale nie taki, jaki ja bym chciała – odparła hrabianka d'Niort ze stoickimi spokojem i pewną nutką wyższości. Następnie zwróciła swe lica ponownie do słuchającego całej tej tyrady Ocatviana i posłała mu przepraszający uśmiech za to, że musiał być świadkiem niemądrego wybuchu jej towarzyszki na swych jubilerskich włościach.
Nie pozwalając, aby ten temat popłynął dalej, skierowała jego ścieżki ku przyjaźniejszym sobie torom i zapytała beztrosko -A któż lepiej wybierze dla mnie tak specjalny podarunek, jeśli nie ja sama?
Mężczyzna odpowiedział jej swoim własnym uśmiechem, skłonił się lekko i zniknął za drzwiami prowadzącymi do osobnego pomieszczenia. Bez słowa, w pełni rozumiejąc przesłanie dziewczyny zgrabnie ukryte za pozornie niewinnym pytaniem.

-Marjolaine... - usłyszała tuż za swymi plecami szept Lorette, ale sposób w jaki ta wypowiedziała jej imię nie wróżył niczego dobrego - … co TO jest?
Zerknęła przez ramię, by móc zorientować się co też takiego wprawiło w popłoch drugą szlachciankę. Natrafiła na jej kose spojrzenie oraz paluszek już nie po raz pierwszy wycelowany w siebie oskarżycielsko. Tym razem wskazywał na jeden z czerwonych śladów bezceremonialnie odznaczający się od białej skóry Marjolaine. Musiała dostrzec go, gdy pomagała jasnowłosej uwolnić się z oplotów zdobnej kolii, a takie odkrycie aż przywołało rumieńce na policzkach panienki d’Chesnier. Trudno jednak było orzec, czy były one efektem złości, czy może wyobrażeń co do powstania tych znamion.

-To?- powtórzyła z beztroską hrabianka, dodatkowo jeszcze specjalnie dla swej przyjaciółki przechylając głowę, by ku jej oburzeniu wyeksponować mocniej ścieżkę śladów. Lekko musnęła opuszkami palców zaczerwienienie najbliższe jej dekoltowi i wytłumaczyła głosem podobnym temu, jak swej maman mówiła o uczuciu do Maura -To, moja droga Lorette, jest oznaka uczucia jakim potrafi zapałać mężczyzna do swej wybranki. Gorącego i ledwie wstrzymywanego uczucia.

Uniosła rękę ku twarzyczce i wnętrze dłoni przyłożyła czule do policzka, jednocześnie przymykając oczy i z całą pewnością oddając się wspomnieniom chwil spędzonych z narzeczonym. Ale tylko przez moment wystarczająco długi, by przetrzymać Lorette w pozie niedowierzającego zamarcia do powrotu monsieur Octaviana. Powrócił z naręczem pudełek i pudełeczek, które porozkładał na stoliczku przed Marjolaine.

-Aaaale.. - na ten widok przeciągnęła słówko powracając do przerwanego dopiero co wątku. Zrzuciła z siebie straszliwą marę wielce rozkochanej w swym wybranku panieneczki, po czym przyklasnęła krótko w dłonie -Jeszcze mocniejszą oznaką jest pierścionek. Najpiękniejszy i.. możliwie najdroższy. Wszak narzeczony nie powinien oszczędzać na swej ukochanej, non?

Hrabianka bardzo dosłownie wzięła sobie do serca swoje słowa. Kiedy rozpoczął się cały.. rytuał, to kręciła noskiem na każde pokazywane jej świecidełko, na każdy choćby i największy diament, rubin, złoto czy srebro. A to za mały kryształ. A to kolor nieodpowiedni. A to odcień nie pasuje do jej oczu, skóry, włosów lub ulubionej sukni. A to za mało błyszczy. A to za mało kosztuje. A to nie da się odbić światła, aby trafiło wprost w cudze oczko. A to za prosty. A to zbyt podobny do tego, który widziała u jakiejś innej szlachcianki..

Każda z pokazywanych jej i przymierzanych błyskotek była poddawana ostremu osądowi. Oglądające je błękitne oczy był równie bezlitosne i dokładne, co lupy jubilerskie. Wystarczyła chociaż jedna „skaza”, przez którą dany pierścionek nie spełniał wymagań Marjolaine i już zostawał skazany na powrót do swej drewnianej skrytki.
Po niewiele jak kwadransie i po zaglądnięciu do każdego z eleganckich pudełeczek było już oczywistym, że żadne z nich nie kryje w sobie biżuterii mogącej zaspokoić kaprys hrabianki. Było to widać po jej ślicznej twarzyczce, na którą wstąpił charakterystyczny grymas rozpuszczonej panienki nie mogącej dostać tego co sobie wyśniła. Obraza na świat przedstawiała się w wydętych usteczkach oraz przymrużonych oczach z nonszalancją wodzących po podsuwanych jej pod nosek skarbach. Zawód jaki uczynił jej monsieur Octavian nie mogąc spełnić jej zachcianki, był wręcz wyczuwalny w powietrzu.

Ale nagle..
Błysk przeszył błękitne oczy i drobniutka sylwetka szeleszcząc kłębiącym się u stóp materiałem sukni dopadła do jednej z gablotek.

-Ah... - tylko tchnienie zdołało się wyrwać ze ściśniętych gorsetem płuc Marjolaine.
Mościł się majestatycznie na czerwonej, aksamitnej poduszeczce, na której spokojnie oprócz niego zmieściłoby się jeszcze kilkanaście innych. Ale to właśnie on się puszył na tym zaszczytnym, przeznaczonym tylko dla siebie miejscu. On.




-Bonjour, mon amour Marjolaine przywitała się z nim z tak wielką czułością, na jaką dotąd mogła liczyć tylko jej własna osóbka.
-Już po raz kolejny mademoiselle zapewnia mnie o swym wspaniałym guście – jubiler, z niejaką ulgą po zaobserwowaniu w końcu zainteresowania swej klientki, podszedł i maleńkim kluczykiem otworzył gablotkę. Bardzo ostrożnie wziął w dłonie poduszeczkę i wyciągnął ją, by móc w pełni zademonstrować hrabiance pożądany przez nią skarb - Brylant otoczony diamentami oraz bogactwem czystego błękitu szafirów podkreślających oczy mademoiselle. Całość zaś jest delikatnie obramowana platyną.
Wyćwiczonym latami gestem nieznacznie przechylił dłonie, dzięki czemu światło z żyrandola oblało błyskotkę niby boski blask z nieba. Ale Marjolaine nie trzeba było już więcej zachęt ani sztuczek mających jeszcze mocniej obudzić w niej pragnienie posiadania.

Delikatnie ujęła przedmiot pomiędzy opuszki i powoli, rozkoszując się tą prostą czynnością, nasunęła go na swój środkowy paluszek. Nieodpowiedni jak na pierścionek zaręczynowy, któremu przecież przeznaczony był serdeczny, ale ta hrabianka nie przejmowała się takimi szczegółami. Nie przejmowała i nie interesowała się, bowiem sam pierścień w rzeczywistości miał dla niej inne znaczenie niż to fałszywie przedstawiane otoczeniu.
Nie był zwyczajnie ładny. Nie był też śliczny. Był piękny i dlatego go chciała, tylko to się liczyło w rozkapryszonym umyśle. Od dziecka lubiła dostawać to czego chciała, co zwykle sprawdzało się po odpowiedniej dawce dziewczęcego uroku serwowanego rodzicom. I nadal jej tak zostało, choć teraz musiała się już nieco bardziej natrudzić na swoje zachcianki. Ale.. czy nie będzie jej się należała taka nagroda, jeśli zrobi to o co prosił ją Gilbert? A może.. może lepiej byłoby z tego cuda zrobić odpowiednią dla siebie zachętę do spełnienia jego prośby? Odwlekać moment swej odpowiedzi, odwlekać ewentualną możliwość wzbogacenia się Maura i zgodzić się na swą niewdzięczną rolę dopiero po otrzymaniu od niego tak skromnego podarunku. Takie możliwości, aby tylko zaspokoić swój kaprys..

Ciche odchrząknięcie zmusiło ją do powrotu do rzeczywistości. Ono, ale także wyciągnięta w jej kierunku poduszeczka i wyczekujące spojrzenie mężczyzny. Z olbrzymim, teatralnym ociąganiem zsuwała z paluszka pierścionek, po czym w równie powolnym tempie odłożyła go na miękki materiał. Tęsknym wzrokiem odprowadzała oddalające się od niej cudeńko, które w myślach już określiła swoim i teraz było jej tak trudno się z nim rozstać.
Z cichym trzaśnięciem rozłożyła wachlarzyk i powachlowała się nim kilka razy, by ukryć smutek z powodu tego rozstania. Ukryć, ale tylko odrobinę, jak gdyby naprawdę nie chciała go okazywać, lecz ten był zbyt wielki i przyprawiał ją o zbyt duży ból serca.

-Monsieur Lanier... - zza obszytego koronką materiału zerknęła na mężczyznę. Nie kusząco, czy uwodzicielsko, ale słodko, jak córka której nigdy nie miał. A może miał? Nigdy nie przywiązywała większej wagi do rodziny stojącej za Lenier. Jednakże jeśli posiadał, gdyby posiadał, to właśnie tak by na niego patrzyła swymi oczami wypełnionymi iskierkami nadziei -Czy zatem mogę zaufać, że gdy przyjdzie tu mój narzeczony, to zaoferuje mu pan najodpowiedniejszy pierścionek dla jego ukochanej? Zapewniam, że będzie gotów zapłacić każdą cenę, aby tylko sprawić mi przyjemność. Każdą.

Pomiędzy jej oczkami przysłanianymi trzepoczącymi przeuroczo powiekami, a kalkulującym wzrokiem jubilera nawiązała cię cicha nic porozumienia. Wszak był to układ, w którym każde z nich zyskiwało.
Octavian pieniądze, ile tylko mógł ich sobie zażyczyć.
Marjolaine drogocenną dla siebie błyskotkę oraz niecne wykorzystanie swego wybranka.
A Maur.. on zaledwie w pewnej części spłaci u jasnowłosej ptaszyny swój dług jaki postanowił zaciągnąć, kiedy rozpoczął tę gierkę i bezwstydnie naciągał jej warunki. Słono będzie musiał płacić za takie igranie z osóbką hrabianki d'Niort, a bycie naciągniętym na ten pierścionek miało być dopiero początkiem.
 
Tyaestyra jest offline