Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2012, 07:11   #19
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
„... wraz z osobą towarzyszącą...”



Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort nigdy nie dostawała zaproszeń obejmujących ją i jeszcze osobę towarzyszącą. Non, może nie do końca. Otrzymywała takie, zanim jeszcze cały Paryż, jego młodzi kawalerowie i starzy wielbiciele niewinnych panienek, dotkliwie poznali się na jej charakterku. Kiedy już stało się pewnym, że dziedziczka majątku w Niort nie potrafi zatrzymać przy sobie żadnego mężczyzny ( rzeczywistość rzeczywistością, ale plotki żyły własnym życiem napędzanym jadowitą wyobraźnią ), wszelkie zaproszenia zaczęły być kierowane bezpośrednio do niej. I tylko do niej.

Tak było.. aż do nieszczęsnego balu zaręczynowego u markiza. Na tamto wydarzenie także otrzymała zaproszenie tylko i wyłącznie dla siebie, jednak wróciła już mając narzeczonego. Tę sławetną osobę towarzyszącą, bo chociaż w zaproszeniach nie było pisane wprost, to owa tajemnicza persona zawsze była synonimem życiowego partnera. Teraz i hrabianka kogoś takiego miała, czy też.. tak przynajmniej miało myśleć środowisko arystokratyczne i nie tylko ono. Nie mogła zatem się obrazić na Giudittę za ten zaprezentowany przez nią żarcik, bo i nawet przed swoją najdroższą Włoszką musiała odgrywać ten groteskowy spektakl narzeczeństwa.

Mimo to nawet przez myśl jej nie przeszło, aby zabrać ze sobą Gilberta. Już i tak nazbyt długo, jak na obcego mężczyznę, przebywał w jej życiu i to w sposób wyjątkowo.. intensywny. Nie musiała jeszcze z własnej woli przyczyniać się do wytrzymywania jego towarzystwa w teatrze. Tym bardziej, że zapewne przyjąłby to jako przyzwolenie z jej strony na kolejne próby dobierania się do wdzięków smukłego ciałka hrabianki. A gdyby dostali lożę tylko dla siebie...

Zagubiona w swych myślach i prawie dosłownie uderzona wizją tego, jak bardzo w takiej sytuacji uwaga Maura odbiegałaby od sztuki, Marjolaine zaplątała się lekko w połach sukni i potknęła o długi tren. Szczęśliwie podtrzymała ją za ramię krocząca tuż obok Beatrice, bo jeszcze krucha panieneczka rozbijałby się o podłogę jak porcelanowa laleczka. Podziękowała jej krótkim skinięciem główki i podjęła dalszą wędrówkę korytarzem.

Non, non! Kawaler d'Eon stanowczo nie zajmie przy niej miejsca tego wieczoru! Wykrzyczała w myślach tę decyzję, co uzewnętrzniło się tylko nachmurzeniem uroczej twarzyczki. Na więcej niż „tylko z widzenia” poznała go dopiero kilka dni temu, a przecież od lat już chadzała na wszelkie premiery i nigdy nie miała problemów z towarzystwem. Nie miała zamiaru pozwolić, aby ta nagła sytuacja z narzeczeństwem zmieniła jej przyzwyczajenia.

Ale kogóż takiego miałaby ze sobą zabrać? Swą maman? Zdarzało się, że chadzały razem do opery. Przeważnie był to inicjatywy Antoniny, która tym samym miała wytłumaczenie dla swego przyjazdu do Paryża, popilnowania przez kilka dni swej córki, a w przerwach między aktami przedstawiania jej kolejnych kawalerów. Oui, przy sprzyjającej jej pogodzie czasem nawet kilku jednego wieczora. I właśnie te wątpliwe atrakcje nie sprzyjały maman przy zostaniu wybraną do towarzyszenia Marjolaine. Wprawdzie dowiedziałaby się tego samego dnia, ale to nie przeszkodziłoby jej w szybkim znalezieniu wolnych i niekoniecznie młodych arystokratów do pojawienia się znienacka na operze. Nawet pomimo narzeczeństwa jasnowłosej ptaszyny.
A może Lorette? Tonącą w swych miłosnych marzeniach Lorette, oburzającą się i rumieniącą na każdy objaw łamania zasad dworskiej etykiety? Zapewne bywała w operze, jednak wizyta w garderobie tak.. specyficznej osoby jaką była Giuditta mogłoby się mocno odbić na jej nieskalanej psychice. Mogła oglądać aktorów i śpiewaczki z bezpiecznej, dalekiej odległości, ale ma bliższe spotkania nie była gotowa. Zdarzały się zabawne momenty, gdy Marjolaine rozmyślała nad wielce prawdopodobnym zdarzeniem zostania zamienioną ze swoją przyjaciółką rodzicami. Panienka d'Chesnier i Antonina często zdawały się postrzegać świat w podobnych barwach, choć może maman częściej przymykała oczy na łamanie etykiety, nie żyła ciągłymi marzeniami i niczym swoja córka potrafiła korzystać z zainteresowania sobą mężczyzn.

Mogłaby poszukiwać w myślach imion i twarzy innych osób mogących przyjąć rolę jej „osoby towarzyszącej”, acz... przecież tak naprawdę to już od zawsze miała kogoś do niej idealnego. Czy nie tak? Kogoś z kim bawiła się dobrze za każdym razem, z kim mogła spędzać całe godziny, nawet dnie bez choćby krztyny podirytowania. Małą, drobną.. siebie, oczywiście. Najlepsze towarzystwo jakie tylko sobie mogła wymarzyć.

Zadowolona ze swojego wyboru, szła korytarzem postukując obcasikami. Nie zapuszczała się zbyt często w kuchenne rejony swojej posiadłości. W końcu nie miała ku temu powodów, miała Beatrice zajmującą się sprawami domu, służek i posiłków jej przygotowywanych. I właśnie tak miało być, czyż nie? Marjolaine miała dla siebie całe luksusy dworku, a w zamian wszelkie osoby pracujące na jej wygodę miały spokój w swojej części, gdzie ona nawet stópki nie stawiała pozwalając im na tę względną swobodę.

Tam na dole, tuż obok kuchni było wejście dla służby i jak nazwa wskazywała – przeznaczone tylko dla nich do wchodzenia i wychodzenia z dworku, by jak najmniej rzucać się w oczy. Tym razem jednak to właśnie w stronę tych drzwi kierowała się młodziutka panienka. Było to nawet dla niej nieprawdopodobne. Któż to widział, aby ze swojej własnej posiadłości musiała się wymykać tylnym wejściem! Zupełnie jak.. jak.. jak jakaś byle służka! To było nie do pomyślenia, że mając tyle lat na karczku będzie dalej uciekać spod czujnego wzroku swej maman.. która w owej czujności właśnie zażywała drzemki po męczącym dniu pełnym ploteczek z przyjaciółkami.

-Powiedz mojej drogiej maman, że pojechałam spotkać się z narzeczonym – poleciła Marjolaine, gdy jej ochmistrzyni pomagała jej w zakładaniu płaszczyka. Mogła wymyślić coś mniej.. szarpiącego nerwy swej rodzicielki, ale gdzież wtedy byłaby zabawa? Ukazywanie przed nią swej fałszywej strony córki zakochanej w Maurze i obserwowanie jej reakcji, samo w sobie było pyszną rozrywką. Oraz zemstą za te wszystkie spotkania z kawalerami jakich jej wybierała maman.

Uchyliła drzwi, acz nim przekroczyła próg, to jeszcze z chytrym błyskiem w oku zwróciła się do Beatrice ze słowami rozciągającymi jej wargi w lisim uśmiechu -Ah... i dodaj jeszcze, żeby na mnie dzisiaj nie czekała.
To nawet u starszej kobiety wywołało pęknięcie na masce sztywnego profesjonalizmu i w bardzo subtelnym rozbawieniu uniosło kącik jej ust. Hrabianka dobrze wiedziała gdzie uderzyć, a choć robiła to delikatnie jak na panienkę przystało, to taka wiadomość nie mogła być dobrze odebrana przez Antoninę. Z pewnością z całą gamą teatralnych gestów, pomstowania na mężczyznę odbierającego jej córkę oraz wspominaniem jaka to ona sama jest już zbyt stara i słaba na takie wybryki Marjolaine.

Ah.. być może za jakiś czas do tego „wznoszenia się na skrzydłach miłości”, hrabianka dołoży też snucie opowieści o małych maurątkach, ku własnej uciesze na widok blednącej pod pudrem twarzy mateczki bliskiej omdlenia.
Chichocząc cicho, Marjolaine zniknęła za drzwiczkami podstawionej karocy.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 14-02-2012 o 09:27.
Tyaestyra jest offline