Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2012, 12:06   #471
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Plan. Potrzebny był plan, choć szczątkowy. To, co wydawało mi się oczywiste, sądząc po twarzach niektórych - wcale dla wszystkich takie nie było. Przynajmniej udało się zebrać wszystkich do kupy.

- Posłuchajcie mnie...- siedziałem zgarbiony na rozgrzanym kamieniu i paliłem to dziwne świństwo które mieli ze sobą Arabowie - ...mam nadzieję, że atak odwracający uwagę nastąpi już jak będzie przynajmniej szarawo. Za widnego, na takiej otwartej przestrzeni - niemal na pewno nas wypatrzą: taki obóz na pewno ma wystawionych wartowników. Przyglądałem się. To dość dziwne, ale wygląda na to, że nie ma póki co straży które patrolują teren aż za skały, ale wartownicy strzegą wyłącznie wejścia do świątyni.

Zaciągnąłem się dymem.

- Powiem teraz coś, co pewnie nie każdemu się spodoba. Nie będzie łatwo się tam podkraść. Ja umiem poruszać się cicho...bardzo cicho. Czy wy też to potraficie? Tylko jeśli odpowiedź brzmi tak, powinniście do mnie dołączyć. Grupa dywersyjna nie powinna być zbyt duża, nie ma to sensu. Ci, którzy nie czują się pewnie we skradaniu, powinni zająć się czymś o wiele bardziej pożytecznym. Na przykład ubezpieczaniem tych, którzy tam wejdą - a pewnie później wyjdą i będą uciekać. Ubezpieczaniem poprzez ostrzał ewentualnej pogoni z dobrych pozycji strzeleckich.

- Robi się ciemno, ale zrobię co się da. Skautem to ja byłem ze 20 lat temu. - zamruczał Hiddink.
- Rozsądnie. - powiedziałem. Na rozsądek Hiddinka zawsze właściwie można było liczyć - A co wami?
- Mogę pójść z Tobą, Garrett. Może nie niewidzialna, ale kilkakrotnie zdarzyło mi się już skradać. - odezwała się Emily.
Spojrzałem na nią, milczący. Ważyłem to w myślach. Właściwie jednak miałem to już obmyślane.
- Dobra. - powiedziałem wreszcie. Po długiej chwili ciszy, ale za to zdecydowanie - Wierzę. Jak mówisz, że dasz radę - to dasz. Owiń czymś twarz.

Potem popatrzyłem na pozostałych. Tu już było trudniej. Zwłaszcza Luca wyglądał, jakby miał wszystko w dupie. Jakby miał zamiar tak po prostu...




* * *



Po prostu zerwał się i bez oglądania się na nikogo puścił w dół zbocza. No jasne. Cholerny narwany makaroniarz. Nie czekając na żadne umówione sygnały, bez zastanowienia. Dwight patrzył na niego, zastanawiając się czy w ogóle Luca nie ma zamiaru wpaść z krzykiem na środek obozu, wysadzając się w powietrze z poczuciem że to załatwi temat.

Bez paniki. Garrett stał na zboczu, uzbrojony w lunetę, którą udało mu się wydębić od przewodnika. Arab niemal się popłakał, bo chyba była jakąś pamiątką rodzinną, ale dał przyrząd a detektyw obiecał że odda. Wcześniej Dwight na migi pokazał mu jeszcze, jak przewodnik może pomóc w całej akcji. Detektyw miał wrażenie, że gość jest wystarczająco bystry i że pojął przesłanie. To się jednak dopiero miało okazać.

Na razie Garrett obserwował przez lunetę poczynania Luci i pościg Choppa. Mruknął. Zatrzymanie narwańca było niewątpliwie dobrym pomysłem, o ile bezręki Walter da radę to zrobić bez postawienia na nogi wart. Detektyw przyglądał się uważnie to całej akcji, w której karkołomnie obaj druhowie znaleźli się w lepszym lub gorszym położeniu, ale jednak na dole. Z niepokojem przesunął lunetę na obóz. Tam jednak nikt nic nie zauważył. Dopiero w tym momencie detektyw zrozumiał przemyślność Mansura.

Słońce...

Garrett uśmiechnął się pod nosem. To wilk zasługiwał na miano lisa, może bardziej niż on sam. Plan Mansura ratował im póki co tyłki, przewidując zdarzenia jak to, w którym Chopp z hukiem stacza się po zboczu niemal pod nos wartowników.

Odsunął lunetę od oczu i popatrzył na pozostałych członków ich przetrzebionej załogi. Nie musiał nic mówić, wybryk Włocha automatycznie rozpoczął całą zabawę. Karty, choć przedwcześnie, zostały rozdane. Trzeba było je podjąć.

Przerzucił przez ramię plecak z dynamitem, sprawdził broń i bez słowa ruszył w dół stoku, swoją własną, opracowaną w ciągu dnia z lotu ptaka, marszrutą.



* * *


Garrett był już na dole. Ale jego własny plan nie przewidywał oczekiwania na kupie z innymi. Gdy tylko znalazł się w okolicy makaroniarza, skręcił w bok. Obejrzał się raz. Zobaczył Emily, której nie usłyszał, co było dobrym prognostykiem - wyglądało na to, że tam na górze mówiła prawdę. Uśmiechnął się do niej blado przez ramię. Potem spojrzał gdzieś w bok, mruknął coś do siebie pod nosem i zgarbiony, jak dziad na modłach, ruszył w stronę ruin. Zachodził je bokiem, nadkładając drogi. Wyglądało na to, że chce znaleźć miejsce oddalone nieco od innych, znajdujące się pod innym kątem w stosunku do obozu. Szedł cicho, niemal bezgłośnie. Reszta z fascynacją i odrobinę przerażenia widziała, jak detektyw pokonuje szybko dystans do ruin, kilka razy zapadając się aż po kostki w miałkim piasku, aż w końcu przypada do pierwszego fragmentu rdzawego muru, wysokiego na jakieś metr może odrobinę więcej i poszczerbionego i pokruszonego przez czas i słońce pustyni. Emily podążała za nim, jak cień.





* * *



Tam. Jakieś sto metrów od niego. Detektyw dostrzegł tę samą czarną panterę, siedzącą nisko przy ziemi i spoglądającą w stronę detektywa. Była na linii ruin, przy pierwszym zniszczonym budynku. Zaschło mu w gardle. Zapomniał nawet, że gdzieś za jego plecami jest Emily. Był tylko on, i to majestatyczne, groźne i fascynujące zwierzę.

- Cholera jasna...- detektyw poczuł, że na jego czoło występuje pot - Znowu ten kot. A może....Przecież ciało zniknęło...
Nie. Chyba zwariowałem.


Kląc pod nosem, zaczął się ostrożnie przemieszczać, w kierunku kolejnej zasłony. Zasłony bliższej przyczajonej panterze. Zaciskał dłoń na broni, czując że poci się jeszcze bardziej.

Był już blisko, cholernie blisko. Garrett zaczaił się w takiej odległości od pantery, by mogła usłyszeć jego głos - a przy tym nie być słyszalny w obozie. Popatrzył na wartowników, a potem znów na zwierzę. Włosy niemal stawały mu dęba, a serce waliło. Jeśli się mylił...Mógł zostać rozszarpany w mgnieniu oka.

- Mahuna...? - syknął, zerkając jednocześnie cały czas w kierunku ruin - To ty? Jeśli to ty, przewróć się na plecy.

Zwariowałem. - myślał do siebie. - Nie, no na pewno. Jestem pierdolnięty. Zdrowo pierdolnięty.

Pantera nie przewróciła się na plecy, ale zeskoczył z kawałka muru, wystającego z zasolonych piasków. Znikła pomiędzy pokruszonymi, pradawnymi zgliszczami. Ale Garrett był już przy pierwszym z murów. Cegły, z których wykonano budynki, wydawały się być dużo bardziej czerwone, niż widziane z daleka. Jakby nasiąkły krwią dawnych ofiar morderczego kultu.

- Fuck...- zamruczał do siebie. - Cholerny debilu. Więcej szczęścia niż rozumu.

Kiedy spojrzał w stronę gdzie znikło zwierzę znów je zobaczył. Stało i ... patrzyło na niego tymi niesamowicie mądrymi ślepiami.

- Nie...Drugi raz nie okażę się samobójcą...- pomyślał Dwight. - Tylko spokojnie, połóż się powoli Dwight, nieruchomo, nie prowokuj jej niczym...Może sama odejdzie...

Pantera przetoczyła się na plecy. Nie wzniecając ani śladu kurzu czy pyłu. Po prostu. Uwaliła się z jakimś dziwacznym majestatem, spokojem, który cechował Shardula. A potem gibko, jak to tylko potrafią drapieżniki, poderwała na nogi. Nie zostawiała śladów na piasku, chociaż ślady Garretta w pustynnym pyle były dobrze widoczne.

- Mahuna! - Dwight w ostatniej chwili powstrzymał się od krzyku, prawie zatykając sobie gębę. - Oż ty skurwysynu, niech Cię szczur popieści...Chcesz żebym umarł na zawał?! - mamrotał cicho do siebie, zgrzytając zębami, ale koniec końców wyszczerzył się do zwierzęcia - Niech tam, cieszę się że cię tu widzę. Cieszę się jak cholera.

Podrapał się po głowie, zasłaniając znów część twarzy chustą.

- Nawet...- spoważniał nagle - ...nawet jeśli okazałbyś się tylko pieprzonym duchem.

Garrett przyczaił się, zajmując pozycję. Pokiwał głową w stronę pantery,sam nie będąc do końca pewnym co to miało oznaczać. Położył się, starając się zasłonić jak najwięcej ciała murem, a jednocześnie mieć dogodną pozycję do obserwacji obozu. Nie spuszczał oka z wartowników, co jakiś czas tylko popatrując na to, co robią tam dalej jego kompani. Otarł pot z czoła. Czekał.

Pantera chodziła w kółko, kręciła się, zawracała, jakby ... chciała coś pokazać.

Dwight mruknął, popatrzył na obóz, a potem podniósł się powoli i zaczął pomału, ostrożnie przemieszczać się w kierunku zwierzęcia. Wyglądało na to, że pantera chce by podążał za nią. O co mogło tu chodzić?!

Szedł cicho pomiędzy starożytnymi zgliszczami. Pantera prowadziła. W bok. Aż zatrzymała się przy zawalonej wieży, gdzie widać było pęknięcie w podłożu. Piasek sypał się przez ranę w ziemi do środka, do podziemnej sali. To było inne wejście do kompleksu. Położone z boku. Zapomniane. Problemem była jedynie szerokość szczeliny. Ktoś taki jak Luca, czy Garrett bez trudu mogli przecisnąć się przez nią, ale Hiddink już raczej nie dałby rady.

- Dzięki, stary. - Dwight z uznaniem pokiwał głową w stronę kota - Poczekaj, muszę...

Zamarł. Zastanawiał się. Miał ważny dylemat, który postanowił na chwilę odwlec w czasie. Najpierw rzut oka...Przysunął się bliżej szczeliny, próbując zajrzeć do środka.

Zanim jednak to uczynił, usłyszał za sobą jakiś szelest. Garrett szarpnął się, chwytając za rękojeść broni, ale nagle zastygł nieruchomo przy ziemi.

- Emily? Niech cię stolec ściśnie, dziewczyno...Naprawdę umiesz chodzić cicho.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 14-02-2012 o 12:13.
arm1tage jest offline