Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2012, 20:06   #472
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Nie powinien był pozwolić im odejść. Luca niewiele orientował się w lokalnych zwyczajach, praktycznie to nie wiedział o nich nic, ale jego zdaniem nic nie tłumaczyło Mansura z popełnienia takiego błędu. Pod pretekstem braku zgody na walkę ramię w ramię z „niewiernymi” pozwolił odejść zdrajcy i jego ludziom. Mało tego, nie zrobił nic by przeszkodzić tamtym ostrzec kultystów o planowanym ataku. Skrajna głupota. Nawet dla takiego żółtodzioba jak Luka! Powinien był ich wszystkich zabić niż pozwolić odjechać.
Święty Bernard, opat z Clairvaux miał rację. Są takie chwile kiedy cel uświęca środki. Miał cholerną rację kiedy nawoływał – Zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich.

A teraz kwestią minut był fakt, że ghoule zostaną ostrzeżone o ich planie, i żeby tego nie było dość, nawet o liczebności napastników. W oczach Luci i tak mizerne szanse na powodzenie ich przedsięwzięcia właśnie malały dramatycznie z każdą sekundą. Dlatego też nie oglądając się na pozostałych ruszył w stronę położonych na dnie doliny ruin.

Teren nie był trudny. Chodzenie po górach chłopak miał we krwi. W końcu był góralem. Ostrożnie, by nie spowodować osunięcia kamieni spod nóg, ani nie wystraszyć jakiego kryjącego się w rozpadlinie stada ptaków, posuwał się od niecki do niecki, od głazu do głazu. Potoczyło się kilka kamieni, posypało trochę żwiru, ale to wszystko.
Luca obawiał się, że ostrzeżeni kultyści rozstawią posterunki, może nawet wyruszą na czatę by ich szukać. Nawet się tego spodziewał. Te chore popaprańce z pewnością nie powstrzymają się by ich zarżnąć na swoich ołtarzach. A teraz na pewno już wiedzieli, że są gdzieś w okolicy.
Chciał więc zyskać jak najwięcej terenu i jak najwięcej czasu, kiedy jeszcze nie odkryty mógłby podejść jak najbliżej. Byle na odległość skutecznego strzału. Byle choć na tyle blisko żeby dorzucić laską dynamitu…

Dźwięki szorującego dupskiem po piargu Waltera rzuciły chłopakiem o ziemię. Klapnął plackiem i z przerażeniem obserwował rosnącą chmurę pyłu najpierw unoszącą się, potem opadającą nad miejscem do którego na plecach przyszorował Chopp. Nawet nie metry, ledwie dziesiątki centymetrów dzieliły teraz księgowego od upadku kilka ładnych metrów w dół, między kamienie. Ale Luca nawet nie drgnął, żeby mu pomóc. Wściekły wpatrywał się tylko przez chwilę w księgowego wzrokiem którego pozazdrościł by grzechotnik.
Walter miał szczęście. Tylko czy oni nadal mieli? Rzut okiem na znajdującą się w dole grupę arabów pokazał że chyba jeszcze tak. Araby zajęci byli na razie sobą. W każdym razie nic nie wskazywało na to, by wszczęli alarm.
Walter musi dać sobie radę sam – stwierdził chłopak i ruszył stokiem w dalszą drogę.

Wszystko szło jak po maśle. Zbyt gładko. I jak to zwykle bywa w takich razach, pani fortuna ciągnąca dotąd za rączkę nagle wywinęła się i z zaskoczenia kopnęła go w zadek. Był już na skraju skał kiedy nieostrożny krok mało nie pozbawił go szansy na dokończenie tego, co właśnie mieli zamiar tu dokonać.
Kamień wysunął się spod stopy, a Luca nagle w najdrobniejszych szczegółach przypomniał sobie pewną piwniczkę w Nowym Yorku i okoliczności w jakich się w niej znalazł. Kostkę przeszył ostry ból. Cudem chyba jakim, a może w wyniku ostatnio pędzonego, pełnego niebezpieczeństw życia nie oparł całego ciężaru ciała na tkliwej kostce. Runął jak długi, ale noga ocalała. Długo trwało nim rozmasował obolałe miejsce. Wystarczająco, by niemal wszyscy, łącznie z Emily doszli go, a nawet przegonili.
Luca z zazdrością patrzył za pomykającymi w stronę ruin. Ale co było robić? Nawet pod piachem mogło wciąż być gruzowisko, a kulawy byłby bezużyteczny. Równie dobrze mógłby sam sobie wywalić w łeb.

Widok czołgającego się niczym wielka foka przez plażę Hiddinka podsunął chłopakowi doskonałe rozwiązanie. Też postanowił tym sposobem dostać się w wypatrzone miejsce. Miejsce, które miał już wybrane. Jeszcze schodząc po pochyłości zwrócił uwagę na znajdujące się obecnie niedaleko naturalne wzniesienie – idealne, by kryć z niego ogniem pozostałych, a przez sąsiedztwo dużych głazów częściowo osłonięte. Niewiele się zastanawiając ruszył pełzając w kierunku swojej półki skalnej.
- Niżej tyłek Luca, niżej dupa…
W życiu by się nie spodziewał że tak można się zmachać na czołganiu. Kiedy dotarł na miejsce, cały oblepiony był piachem, bo choć szło na noc i w dolinie było już wyraźnie chłodno, Luca był mokry z wysiłku i rozgrzany niczym piec.
Ale udało się. Miał wszystkich jak na dłoni. No, może nie jak na dłoni i nie wszystkich, ale i tak osiągnął, co sobie założył. Niedostrzeżony dotarł w miejsce, skąd mógł skutecznie szkodzić swoim wrogom.
Byle tylko Mensur tym razem nie zawiódł…

Czekał.
 
Bogdan jest offline