Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2012, 11:47   #473
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Widok na kotlinę był piękny i gdyby nie słony posmak w ustach i dychawiczny oddech po wspinaczce Herbert zapewne bardziej, by docenił piękno natury, a tak skupił się na obserwowaniu ruin świątyni i dwóch nieludzkich postaci, które z niej wypełzły. Jakieś 300 metrów. Dla remington ósemki nie stanowiło to jakiegoś wielkiego wyzwania. Cele były absolutnie w zasięgu zarówno broni, jak i umiejętności Hiddinka i wydawca walczył z pokusą by oprzeć sobie broń o skałkę, wycelować i odstrzelić łeb kutruba. Tylko co dalej. Reszta by się pochowała, a zdradziłby ich pozycję. Zaś na oblężenie nie mogli sobie pozwolić.
Hiddink zaopatrzył się w swoją część dynamitu i teraz przetrząsał kieszenie w poszukiwaniu przycinacza do cygar. Z pośród niepotrzebnych dupereli jakie nosił miał przy sobie zwykle takie coś. Teraz świetnie by mu się to przydało do przycięcia lontu. Po chwili znalazł mały, posrebrzany przyrząd. Tymczasem Luca wybrał się w dół zbocza dając tym samym do zrozumienia, że ma wszelkie plany i wszystkich w swojej włoskiej dupie.
Przez chwilę Herbert myślał, by zostać tu na górze, ale słońce chyliło się nieuchronnie ku zachodowi i nim towarzysze dotarliby do wejścia do świątyni pewnie widoczność uniemożliwiłaby skuteczny ostrzał z odległości w jakiej się znajdował. Postanowił zatem zejść do ruin miasta. Jednak niespiesznie. Nie był młodzikiem, a ekwipunek już mu nieźle ciążył. Po za tym było gorąco i słono. Puścił więc młodzików przodem. Sam powoli schodził na końcu uważając, by się nie wywalić.
Pomimo tego, gdy dotarł na dół, był kompletnie wykończony. Skrył się za jakimś większym kamieniem i pił łapczywie wodę z manierki, która w jego ustach zamieniała się w ciepłą, słoną i ohydną ciecz. Po chwili ściągnął z pleców sztucer .

Herbert zza swojego ukrycia obserwował ruiny miasta zastanawiając się gdzie znaleźć najlepszą pozycję do ukrycia i wspierania działań towarzyszy. Widział swą rolę w osłonie działań kompanów. Hiddink czekał, aż Dwight pokona pustą przestrzeń gotów w każdej chwili do strzału.
Hiddink wypatrzył odpowiedni punkt. Wyższa od wszystkich ruina położona niezbyt głęboko w sieci zgliszcz. Gdyby dach okazał się wytrzymały, lub przynajmniej dało się na nim przystanąć, miałby stamtąd doskonałe pole do ostrzału, samemu będąc osłoniętym z dołu i bezpiecznym przed szablami Arabów. Problem polegał na tym, że trzeba było się do niej dostać niespostrzeżenie, a potem wspiąć. A to było ryzykowne.
Czasami jednak ryzyko należało podejmować. Gdy Garrett znalazł się po drugiej stronie Herbert stękając położył się na brzuchu i niczym wielki żółw z karabinem na plecach zaczął się czołgać próbując być jak najmniej widocznym, co przy jego tuszy było cokolwiek mało skuteczne.
- Kalahari. Zupełnie jak na Kalahari. – mruknął.

Pełzał powoli, bardzo powoli, od kamienia do kamienia, co chwila plując piaskiem i solą, której w powietrzu było od groma. Pocił się przy tym niemiłosiernie. Zmieszana z piaskiem sól kleiła się do ubrania. Pomagała Herbertowi wtopić się w otoczenie. Czołganie się nie było najszybszą formą przemieszczania. Ale w końcu, spocony i zakurzony, dotarł do pierwszej zrujnowanej budowli. Kawałka ściany, resztek fundamentów, zrobionych z krwistoczerownych cegieł. Na języku czuł smak soli.
Odwrócił się do towarzyszy, by im pomachać na znak, że wszystko w porządku. Rozejrzał się za Dwightem. Jednak nigdzie nie zauważył, ani jego ani Emily.

Hiddink odpoczął chwilę, by ponownie ruszyć w stronę upatrzonego budynku. Nie spieszył się. Sprzymierzeńcy póki co i tak na razie nie atakowali. Za to w ruinach mógł się kryć ktoś jeszcze. Nie chciał wszystkiego zawalić przez brak ostrożności.
 
Tom Atos jest offline