Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2012, 18:50   #8
Asmorinne
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Nie miała zbyt wiele czasu na pakowanie. Zaraz po rozmowie z agentem musiała obmyślić co jest jej najbardziej potrzebne, komu odda pod opiekę sklep i przede wszystkim jak wytłumaczy swoje nagłe zniknięcie. Jedynie Saszy mogła powiedzieć prawdę, była z nim na tyle blisko, że ufała mu bezwzględnie. Pozostałych musiała nakarmić jakimś niewinnym kłamstwem na tyle wiarygodnem, że obędzie się bez zbędnych pytań.
Saszę znała jeszcze z Moskwy, jakiś cud chciał, aby spotkali się w Stanach. Znajomość szybko przekształciła się w płomienny romans. Jednak Katia nigdy nie uważała go za swoją miłość. Mężczyzna był dla niej po prostu kompanem wspierającym w tęsknocie za Moskwą, z którym wspominała ulubione miejsca, planowała gdzie zamieszka po powrocie.
Powrocie, który miał nigdy nie nastąpić.
Ale któż wie...

Pozorny azyl i bezczynność nudziły ją. Każdy dzień wyglądał niej tak samo. Brak było jej zabawy, adrenaliny i kontaktów z intrygującymi ludźmi. Oczywiście na swój sposób wszyscy byli w jakiś sposób tajemniczy. Chociaż Mr Stone - podstarzały dziadek, który często przychodził do jej sklepu, kupić buty dla dawno zmarłej żony, albo pani Juditte nieprzeciętnej urody kobieta, która zawsze o zdanie pytała się swojego męża, ponieważ sama nie umiała kompletnie podjąć decyzji.
Mimo wszystko nudziło ją takie życie. Cały czas myślała, że kiedy się ustatkuje czeka ją coś wspaniałego bez niepotrzebnych zmartwień. Tymczasem okazało się, że bez nutki niebezpieczeństwa wszystko okazuje się takie zawieszone w powietrzu, a ona sama jest okrętem, który najbardziej jest szczęśliwy, kiedy czuje smagający wiatr w żaglach.
Co prawda ciągle była zagrożona, gdyby niepowołane osoby z Moskwy odkryły gdzie teraz przebywa, z pewnością natychmiast musiałaby zmienić miejsce zamieszkania. Steven spadł jej z nieba z tą propozycją i choć na początku stwarzała pozory, że niechętnie chce opuścić swoje gniazdo, to szybko zmieniła zdanie.

Katia choć niechętna była do jakichkolwiek podróży, tym razem wręcz nie mogła się jej doczekać. Sasza nie był skłonny ją zatrzymywać. Znał zbyt dobrze jej niecierpliwy temperament. Choć z wielkim smutkiem pożegnał swoją ukochaną znaną jako Lilly Joe, która z pewnością nie będzie za nim tęsknić, jak on za nią.


Sama podróż była długa i męcząca. Najpierw pociągiem do portu, potem promem do Europy i ponownie pociągiem do Berlina. Spędziła ją na poznawaniu nowych znajomości, ale też zdążyła pokłócić się z konduktorem.
Gdy pociąg zajechał do Berlina poczuła ulgę. W końcu odpocznie i prześpi się na wygodnym łóżku. Ale czy dostanie sensowną kwaterę? Czy CIA zadba o jej komfort? Jako żółtodziób kompletnie nie wiedziała, co może zrobić dla niej agencja. W Moskwie niczego praktycznie nie potrzebowała do wykonania zadania. Teraz wszystko było inaczej.
Z niewielkim bagażem wyszła na peron. Zaraz wyjęła papierosa. Rozglądała się za kierowcą, który miał ją “dostarczyć” do jej kwatery. Ten poznał ją niemal od razu.
- Dzień dobry! Pani Lilly Joe? - spytał całkiem niczego sobie mężczyzna. Jego angielski był zatrważający. W jego ustach “Lilly” zabrzmiało jak przejechane i rozerwane pierwotne słowo. Kobieta uśmiechnęła się lekko na tę zabawną dla niej sytuację i od razu przeszła na niemiecki.
- Tak - odpowiedziała krótko. Mężczyzna zabrał od niej walizkę, po czym zaprosił do samochodu. Był to jakiś volkswagen, jakiego jeszcze nie widziała, jednak nie szczególnie była tym zainteresowana, więc nie wypytywała.
- Miło będzie jeśli pan się przedstawi, wolałabym wiedzieć z kim jadę - powiedziała swoim wyuczonym tonem.
- Jestem Hans Hoffman. Aktualnie, jak widać, jestem szoferem. - wyraźnie zakpił - Co panią sprowadza do Berlina? - spytał już normalnym tonem.
- Pracuje dla Departamentu Stanu, nie wiem pan kogo odwozi? - zdziwiła się trochę.
- A tak naprawdę? - nieoczekiwanie spytał.
- Słucham? O co panu chodzi? - oburzyła się jego bezczelnością.
- Spokojnie nie ma się co unosić, również jestem z CIA, ale zwykle dostaje poważniejsze zadania - poklepał w kierownicę i uśmiechnął się sympatycznie.
-Nie wiem o czym pan mówi - powiedziała pół żartem pół serio. Nie znała tego człowieka, więc nie zamierzała wdawać się z nim w rozmowy dotyczące jej pobytu. Czy sprawdzali ją? Czy miał to być jakiś test? Wolała jednak pozostać ostrożna.
- Tak jak już mówiłam pracuje dla Departamentu, pan natomiast ma mnie zawieść do kwatery może pan mi zdradzi kilka szczegółów o okolicy? - chciała zmienić jak najszybciej ten niefortunny dla niej temat.

***

Wyjeżdżając ze swojego wspaniałego apartamentu Katia przygotowana była na spotkanie w równie sprzyjających warunkach. Tymczasem otaczał ją kurz, brud i ogólna ruina. “Pomysłowo” pomyślała, po czym udała się w umówione miejsce. Przypalając papierosa przyglądała się agentom. Denninson - od razu zapamiętała nazwisko. Jeszcze się okaże czy rzeczywiście jest taki “wspaniały” za jakiego się uważa. Co reszty - nie miała większych refleksji. Każdy zapewne zajmie się swoim celem i nie będą wchodzić sobie w drogę. Ona wolała pracować sama, nie lubiła gdy ktoś patrzy jej na ręce.
Zwróciła się do Iluzjonisty.

- Gdzie dokładnie bywał Zimmer? Jakieś szczególne miejsca? - planowała podszyć się za jego znajomą i dyskretnie o niego wypytać. Fuchs był punktem wyjścia, jeśli spotykał się i prywatnie z Zimmerem z pewnością będzie wiedział coś więcej na jego temat. Nie liczyła jednak, aby ten 50 -letni staruszek był skory do wylewności. Miała również w planach odwiedzić miejsce zbrodni. Nie lubiła widoku krwi, ale liczyła, że znajdzie coś interesującego.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline