Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-02-2012, 15:15   #478
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Ten post wrzuciłem zamiast Tom Atosa na jego porśbę.

Leżący na dachu Hiddink też widział nową niespodziankę w samochodzie. Karabin maszynowy mierzący prosto w stronę nacierających sojuszników. Ukrytą śmierć. Widział też przyczajonego Lucę kawałek dalej i Arabów szykujących się do odparcia szarży. Widział niewyraźne sylwetki ghuli przemykające się pomiędzy zgliszczami domów. Czekał, aż rozpocznie się walka, bo zamieszanie dawało mu większą szansę na dłuższe pozostanie niewykrytym.

Poniżej Luca strzelił raz. Prosto w stronę samochodu. Za wcześnie. Odsłonił swoją pozycję! Niedobrze. Potem jednak dzielny Włoch zaczął prawdziwą kanonadę.

Pierwsi sojusznicy Rash Lamara ochraniający rytuał nie wytrzymali nerwowo i otworzyli ogień w stronę nacierających. Mrok przecięły rozbłyski z luf wojowników, huk strzałów wypełnił okolicę. Ludzie Mansura pędzili jednak bez oglądania się na siebie i ostrzeliwania ukrytych pomiędzy ruinami wrogów. Szarżowali bez strachu/ Ziemia drżała pod końskimi kopytami. Serca przygotowanych do walki ludzi zdawały się bić w rytmie tych kopyt. Karabin maszynowy na pace samochodu jeszcze milczał, mimo, że pierwsi konni już wchodzili w jego zasięg. Widocznie strzelcy przy nim zaczajeni czekali na moment, aż więcej wrogów znajdzie się w jego morderczym polu rażenia.

Hiddink usłyszał pod sobą jakiś ruch. Potem ujrzał, jak na murze sąsiedniej kamienicy wskoczył jeden z ghuli. Na szczęście był obrócony plecami. Jakieś dziesięć metrów od wydawcy przyczajony potwór gotów był oderwać się i skoczyć w dół. No chyba, że wcześniej się odwróci.

Hiddink powoli odwrócił się w stronę ghula kierując lufę w stronę bestii. Starał się być cicho. Pomimo że już spocony pocił się intensywnie i co tu dużo mówić, po prostu śmierdział. Tym niemniej mając niejako na muszce bestię czekał na to co będzie pierwsze. Czy ghul go zauważy, czy rozpocznie się bitewne zamieszanie dając mu szansę na w miarę bezpieczne zdjęcie strażników sprzed wejścia.

Kiedy jeźdźcy wjechali pomiędzy ruiny ghul przed Hididnkiem odbił się i skoczył w ich stronę. Nie zauważył wydawcy leżącego tuż za jego plecami. Ruszył do walki, która rozgorzała na dole.

To był ten moment. Hiddink zaczął strzelać.

Celował, strzelał, przeładowywał, celował, strzelał. Z różnym skutkiem. Ciemność i zamieszanie robiły swoje. Na razie mógł walczyć bez zagrożenia, że ktoś go za szybko wypatrzy. Dwóch, trzech przeciwników z karabinami, do których mierzył wydawca, padło na piasek. Jeden odczołgiwał się w bok szukając schronienia. Karabin maszynowy milczał, więc Manoldi chyba jednak wyeliminował jego obsługę. Przynajmniej tyle!

Ghule nie czekały dłużej. Wyskakiwały z kryjówek na spodziewających się ataku jeźdźców. Skakały na plecy wojowników Mansura. Rzucały się na zady koni. Obrywały szablami od jeźdźców i kopytami od ich wierzchowców. Konni strzelali do nich z przyłożenia.

W jednej chwili pomiędzy ruinami rozpętało się piekło. Strzały, wrzaski ludzi, kwiki koni, ryki ghuli. Chaos bitewny, który młody Herbert poznał podczas wojen burskich. Czuł się tak, jakby właśnie cofnął się w czasie do swej burzliwej młodości. Ponoć wielu ludzi w jego wieku marzyło o czymś takim, lecz akurat wojna w Afryce była ostatnim momentem w życiu Hiddnika, który chciałby przeżywać powtórnie. Mimo, że był wtedy młody, Mniej więcej w wieku Luci, może odrobinę starszy.

Walka pomiędzy tubylcami a ghulami i ich sprzymierzeńcami była brutalna, chaotyczna i dzika. Pazury przeciwko szablom! I mimo, że ludzie mieli przewagę liczebną, to walka z potworami nie była łatwa. Jej losy nie były przesądzone. Jeźdźcy i ghule stanowiły teraz jedną, zdawałoby się splątaną ze sobą, mieszaninę walczących. Co jakiś czas któryś z konnych spadał na ziemię. W kilku miejscach Arabowie zeskakiwali z siodeł i siekli wroga tam, gdzie go dopadli. Walka przenosiła się także pomiędzy ruiny. Powoli rozdzielała z tej plątaniny na szereg pojedynków i mniejszych potyczek. Ale nie zanosiło się na to, że skończy się za szybko, że szybko któraś ze stron złamie opór przeciwnika.

Hiddink nie próżnował. Leżał na dachu strzelając do wrogów, kiedy tylko nadarzyła się sposobność na w miarę czysty strzał. Wybierał zarówno broniących się zza kamieni Arabów – sojuszników Rash Lamara, jak i ghule, jeśli któryś rzucił mu się tylko w oko.

I wtedy Herbert zobaczył jakieś poruszenie pod plandeką ciężarówki. Lufa karabinu obracała się powoli w stronę flanki. Mniej więcej w kierunku jego i Luci pozycji.
W tej samej prawie chwili, z miejsca, w którym walczył Luca dało się słyszeć huk, a zaraz potem podniosła się chmura pyłu.

Ruina na której leżał, osłabiona pobliską eksplozją, zachwiała się i zaczęła walić z trzaskiem pękających murów. Hiddinik nie czekał, aż konstrukcja runie w dół. Przeturlał się w bok z zamiarem oddalenia od zagrożonego miejsca. Karabin trzymał kurczowo w rękach. Za żadne skarby świata by go teraz nie wypuścił. Nie w momencie, w którym staczał się na poziom gruntu, gdzie nadal roiło się od ghuli.
 
Armiel jest offline