Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2012, 12:24   #480
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Luca trząsł się na całym ciele. Ze strachu, z obrzydzenia, ale i z wściekłości. Ledwo poznawał tego arabskiego chłopaka, chyba niewiele starszego od niego samego. Ręce mu dygotały, przez gardło wciąż wydawało się dzikie charczenie. Krzyczał, choć nie słyszał na razie ani siebie, ani bitewnego zgiełku przez cały czas wrzeszczał na całe gardło. Ze strachu i gniewu jednocześnie darł się z całych sił. Nigdy jeszcze nie patrzył śmierci w oczy z tak bliska.

Gest Khaliqa przywołał go do rzeczywistości. Wokół wciąż ginęli ludzie. Niepotrzebnie. Nie musieli ginąć. Jeśli tylko zdołałby dokonać tego co przyszło mu na myśl na moment przed tym, jak zaatakowały go ghule... Dopaść karabinu. Dopaść go a potem ciąć jego seriami te poczwary z piekła rodem. Kroić je i ćwiartować na kawałki gorącym ołowiem.
Chwycił mocno podaną mu dłoń i pociągnięty zerwał się na nogi.
- Khaliq! - wrzasnął do araba nawet nie wiedząc czy dobrze zapamiętał imię tamtego i czy arab w ogóle rozumie angielski - Musimy dobiec do ciężarówki! Tam jest karabin maszynowy! Musi być nasz, kapujesz?! Nasz!! - darł się wciąż pociągając Khaliqa za sobą i próbując na migi - Karabin! Tatatatata...!!

Ruszył przed siebie, pomiędzy ruiny. Nie wiedział, czy Khaliq poszedł za nim, choć miał ogromną nadzieję, że tak.
Do upatrzonego samochodu miał jeszcze spory kawałek. Przez ruiny i coś, co można było nazwać “linią walki”. I to przy bardzo dużym nadużyciu. Wszędzie wokół walczyli ludzie z potworami i innymi ludźmi. Szable ze świstem cięły powietrze, czasami z mlaśnięciem wcinając się w cielska. Padały strzały. Kwiczały konie i krzyczeli ludzie. No i oczywiście ryczały ghoule. Tak, przez dzwonienie w uszach przedzierały się zwłaszcza ryki ghouli.
To było jak przejście przez otchłań szaleństwa. W całym zamieszaniu i w ciemnościach Luca ryzykował dużo więcej, niż atak ghula. Mógł oberwać przypadkowy postrzał. Mógł dostać szablą od wojownika pustyni, który nie rozpoznałby go w mroku.
Jednak ruszył. Nie miał czasu na okrążanie linii walk. Musiał się przez nią przebić.
Jakaś kula świsnęła mu koło ucha wbijając się w ruiny obok. Biegł gotów do obrony i ataku. Zza kolejnej ściany wyjechał na niego koń. Jeździec uwieszony siodła utrzymywał się tylko dlatego, że zaplątał nogi w strzemionach. Gardło Araba było rozszarpane. Kawałek dalej syknął do niego ghul. Luca wciąż w biegu strzelił mu prosto w pysk. Nie zatrzymywał się by sprawdzić, czy trafił. Wmieszał się pomiędzy walczących. Cudem jedynie uniknął rzuconej przez arabskiego sojusznika włóczni. Jakiś ghul skoczył w jego stronę. Luca strzelił mu w pierś i w tym momencie jakiś inny jeździec sieknął potwora po plecach nacierając nań konno. Manodli zanurkował pod kolejnym koniem, przeskoczył pod ciosem kolejnego potwora strzelając doń, ale trafiając prosto pod nogi. Potwór wskoczył na niego, wciskając w ziemię twarzą, i chyba łamiąc jakiś ząb. We łbie mu znowu zadzwoniło. Szarpnął się histerycznie, chociaż już wiedział że od ghuli jest zdecydowanie słabszy. Wciąż walczył, a jednak podświadomie już oczekiwał kłapnięcia potężnych szczęk na karku.
Jednak nagle ciężar został zrzucony.
Luca przetoczył się. To był Khaliq.
- Tatatatata! - krzyknął Arab ponownie ratujący mu życie. Już drugi raz. Luca solennie obiecał sobie zadośćuczynić potem temu chłopakowi w jakikolwiek sposób, jakiego zażąda.
I wtedy kula wystrzelona przez któregoś ze sług Rash Lamara czy też sojusznika, w panującym wokół zamęcie nie sposób było określić, trafiła Khaliqa w pierś. Arab zachwiał się, zapluł krwią brodę i padł w piach.
-Tatatata... - powiedział jeszcze, a z gardła Luci ponownie wyrwał się krzyk gniewu.

To nie było fair. Nie fair!! Na kolanach, w przesiąkniętym krwią piachu tłukł pięściami i wył ze złości. I dopiero teraz, będąc w samym sercu chaosu Luca ujrzał, że większość arabskich sojuszników leży już w piasku podobnie jak ich wierzchowce, a na nich ucztują okrwawione monstra. Dziesiątki. Dziesiątki ghuli! Zbyt wiele, by waleczni Arabowie dali im radę.

Chyba.

TATATATATATATATATATATA - mimo dzwonienia w uszach Luca usłyszał terkot kulomiotu. - TATATATATATATATATA.

Kule siekły pospołu wojowników jak i potwory. Ktokolwiek walił z karabinu maszynowego nie oszczędzał ani jednych, ani drugich.
Luca znajdował się jakieś piętnaście, może dwadzieścia metrów od plującego ogniem karabinu. Na szczęście leżał na piachu po ostatnim ataku ghula i kule przelatywały wysoko nad jego głową. Siekły walczących, siejąc śmierć, zniszczenie i popłoch po obu stronach, oraz rozwalały w drobny mak ruiny po drugiej stronie. Kimkolwiek był, dobrze mu się przysłużył. Jednak w tym piekle, w całym tym szaleństwie pozostało Luce jeszcze na tyle rozsądku i woli życia by pragnąć sprawdzić kim był tajemniczy strzelec. Jakimś sprzymierzonym arabem, czy oszalałym z żądzy mordowania kultystą. A może to było któreś z nich?...

Tak czy inaczej musiał się tego dowiedzieć. Nieporadnie, bo już nieźle był poobijany, ale i ze względów bezpieczeństwa, wciąż ukrywając za jeszcze ocalałymi szczątkami budynków chciał dotrzeć do ciężarówki. Wesprzeć, lub powstrzymać tajemniczego strzelca. W zależności kim okaże się być...
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 23-02-2012 o 12:32.
Bogdan jest offline