Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2012, 20:12   #484
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
HERBERT HIDDINK i WALTER CHOPP


Popędzili przed siebie, nie zważając na zagrożenie ze strony strzelców ukrytych wśród ruin.
Ryzykowny, ale szybki manewr. Biegnąc, w zwodniczym świetle pochodni płonących przy wejściu do świątyni, przy całym zamieszaniu nie byli wcale tak łatwym celem do trafienia.
Z drugiej jednak strony odrobina pecha lub ponadprzeciętne umiejętności któregoś z Arabskich sługusów Rash Lamara i kawałek ołowiu mógł zakończyć ich bieg.

Strach dodaje skrzydeł. Tak mówią. Gówno prawda.

Strzelali do nich. Jakaś kula uderzyła w piasek tuż koło pędzącego ile sił w nogach Choppa. Hiddinkowi zdawało się, że usłyszał świst innej kuli tuż za sobą. Ale żadna, jakimś cholernym cudem, ich nie trafiła.

Udało się im dobiec pod wejście do zigguratu, gdzie kawałki pokruszonych bloków skalnych dały im osłonę przed ogniem. Hiddink musiał złapać oddech, Chopp zresztą też.

Żyli! A to było więcej, niż się spodziewali.

Huk potężnej eksplozji gdzieś naprawdę blisko, na terenie przed świątynią, zmusił ich do działania.


LUCA MANOLDI


Krzyki trafianych pociskami ludzi, kwiki koni i ryki ghuli przebijały się do uszu Luci pełznącego po piasku.

To był jakiś koszmar. Koszmar krwi i śmierci! Karabin pruł tuż nad głową Manoldiego. Wystarczyłoby, aby Luca uniósł ją za wysoko, lub strzelec obniżył odrobinę lufę, a chłopak skończyłby z odstrzeloną czaszką, pośród innych pokrwawionych, nieruchomych ciał.

Dlatego trzymał głowę nisko i pełzł, prawie na brzuchu, okrwawionymi ustami szorując po zasolonym piasku, aż dotarł do jakiegoś kamienia, czy też muru wystającego kilkadziesiąt centymetrów nad powierzchnię pisaku. Dopiero wtedy odważył się wyjrzeć nad osłonę.

Ciężarówka była jedynie dziesięć, dwanaście metrów od niego i nadal prowadzono z niej morderczy ostrzał. Tym razem jednak celem padali jedynie ci, którym nie udało się ukryć pośród ruin. Strzelec jakby na to nie zważał. Walił, ile fabryka dała, siekając kulami już leżące ciała, szatkując ruiny.

Luca zastanawiał się, jak może dostać się do ciężarówki, bez zwracania na siebie uwagi obsługi karabinu, bo nadal nie miał pojęcia, czy strzelają sojusznicy czy wrogowie. Jednak kanonada zrobiła przynajmniej tyle, że walka zmieniła się w szereg potyczek pomiędzy ruinami. To dawało szansę na dostanie się do środka świątyni.

W ostatniej chwili Manoldi ujrzał jakiś przedmiot wpadający pod ciężarówkę. Odpalony lont dopalił się szybko, a potem powietrzem wstrząsnął kolejny potężny wybuch. Ciężarówka podskoczyła, poszarpana plandeka poleciała w górę wraz z ognistym podmuchem, podobnie jak kawałki mięsa obsługi i upragniony przez Manoldiego karabin.


DWIGHT GARRETT i EMILY VIVARRO

Pierwsze co zrobił Garrett było poniesienie swojej broni. Drugim oparcie się o ścianę i wzięcie głębokiego oddechu. Wywinął się śmierci z uścisku. Wiedział o ty. Miał fart. Tołłoczko go nie miał. I tyle. Dwight żył, ten pokręcony potwór nie. Koniec i kropka. Trzeba działać dalej.

Garrett zobaczył ich cienie, kiedy zbliżali się do bocznej odnogi. Rozchwiane, rozdygotane. Pierwszy pojawił się w wejściu. Półnagi Arab z szablą i żółtymi oczami. Nie miał ludzkiej twarzy, lecz dziwaczne, prymitywne rysy - wielkie płaskie czoło, ogromne wały nadoczodołowe - jak jakiś neandertalczyk żywcem wyjęty z prehistorii i uzbrojony w szeroką, morderczą, zakrzywioną szablę. Nawet zęby miał wystające z dolnej żuchwy, jak u jakiegoś pieprzonego goryla.

Garrett uśmiechnął się do mięśniaka i nacisnął spust swojej broni. Huknął strzał, ale karabin podskoczył za bardzo w osłabionych rękach detektywa i pocisk zamiast zabić, zranił dzikusa, który z rykiem ruszył naprzód wymachując szablą.


Emily otworzyła ogień w momencie, w którym pierwszy z trójki wrogów wskoczył w boczną odnogę, w której znikł wcześniej Garrett. Strzelała całkiem dobrze, a dwaj masywni mężczyźni na oświetlonym blaskiem pochodni korytarzu stanowili łatwy cel. Kule dziurawiły ciała zalewając je krwią. Zaskoczeni wrogowie, zamiast skryć się za rogiem, zaczęli się odwracać. Emily waliła bez opamiętania w ich kierunku, aż wystrzelała całą amunicję. Jeden z wrogów upadł. Drugi jednak szedł w jej stronę, plując krwią i uśmiechając się szaleńczo. Węszył, jak dzikie zwierzę warcząc niskim, gardłowym głosem, a w okolicach środka jego hajdawerów widać było potężną erekcję. Emily wiedziała, że nie zdoła wydobyć drugiej broni, nim dopadnie ją ten podekscytowany samiec. Ale ręce same, w przypływie paniki, szukały pistoletu.

Garrett usłyszał strzały z głównego korytarza, ale nie miał zamiaru się nad nimi zastanawiać. Odskoczył w tył, starając się trzymać potężnego przeciwnika na dystans i wykorzystał sztuczkę, którą miał zamiar wcześniej uraczyć Tołłoczkę. Lufa karabinu znalazła się pomiędzy nim, a szarżującym wrogiem. Wystrzelony prawie z przyłożenia pocisk zmasakrował brzuch brzydala. Garrett minął zabitego wroga i wyjrzał na zewnątrz widząc, w jakich opałach znalazła się Emily. Przyłożył karabin do ramienia i piątą – ostatnią kulę – posłał pewnie w tył czaszki napastnika.

Emily usłyszała huk i zobaczyła, jak neandertalczyk pada na ziemię. Tył jego głowy zmienił się w krwistą papkę z wielką dziurą w środku. Na zakręcie stał blady, pokrwawiony, ale nadal żywy Garrett.

Udało im się przetrwać. Ale ich strzelanina mogła zaalarmować kogoś jeszcze i oboje wiedzieli, że powinni się stąd zbierać.





LUCA MANOLDI

Huk ciężarówki rozbrzmiewał Manoldiemu echami w głowie. Potężna broń, z którą wiązał swoje nadzieje i plany płonęła teraz, wraz z obsługą zalewając okolicę jasnym blaskiem.

Luca kucnął za murkiem, czując smród płonących ciał i benzyny. Zobaczył ostatni zorganizowany opór przeciwnika, poza ghulami, które polowały pomiędzy ruinami. Czołgając się do karabinu chłopak zaszedł niechcący z flanki kilku wrogich Arabów, którzy – jak tylko opadły ostatnie odłamki ze zniszczonej ciężarówki – wychylili się i zaczęli strzelać do jeźdźców Mansura walczących z potworami wśród ruin.

Luca wypluł piach z krwią wymierzył i zaczął strzelać. Był, niczym demon wojny i zemsty.

Pierwszy z wrogich strzelców oberwał w głowę, drugiemu chyba przestrzelił szyję, trzeci dostał w pierś. Pozostali przypadli za głazami. I wtedy w ich stronę zza ruiny po prawej stronie od Luci wyleciał kolejny płonący dynamit. Luca zerknął w bok. Ujrzał tego, kto rzucał tymi zaimprowizowanymi granatami. To był Mansur syn Borzy.

Wrogowie zobaczyli pocisk. Zaczęli uciekać zza osłon. Na to tylko czekał wódz wojowników pustyni. Otworzyło ogień kładąc pierwszego wroga trupem. Luca włączył się do tej eliminacji przeciwników, aż wystrzelił ostatnią kulę.

Resztę załatwił dynamit.

Mansur uśmiechnął się dziko i wskazał szablą wejście do świątyni. A potem popędził w jego stronę, mimo, że walka wokół trwała w najlepsze. Miał jeden cel. Zniszczyć maszynę. I gotów był za to poświęcić swoich walecznych braci z plemienia.


HERBERT HIDDINK i WALTER CHOPP


Do środka starożytnej, zagrzebanej w piaskach pustyni świątyni prowadziło szerokie wejście. Po obu stronach wejścia ujrzeli ponure, ale nadal wyraźne płaskorzeźby zapewne przedstawiające uwięzione w niej zło.

Szeroki korytarz prowadzący w dół wykuty był w żółtym piaskowcu, a w równych odstępach od siebie na ścianach wisiały płonące łuczywa.

Szli w dół ostrożnie. Na słuch nie mieli co liczyć, ponieważ wnętrze świątyni wypełniała na wskroś monumentalna muzyka wielkich rogów, którą słyszeli przecież na zewnątrz. Poza tym do ich uszu dobiegały odgłosy toczonej na zewnątrz walki. Musieli więc ufać jedynie swoim oczom, a w zwodniczym świetle pochodni w półcieniach rzucanych przez płomienie mieli wielką szansę nie zauważyć zasadzki.

Ale krok po kroku zagłębiali się w mroczne wnętrze starożytnego zigguratu a jedynymi oczami, jakie ich obserwowały były mroczne płaskorzeźby na ścianach, w których częstym motywem był dziwaczny, nieco groteskowy, lecz budzący irracjonalną grozę stwór.

Ta dziwna nieobecność wartowników rodziła ponure myśli i lęk, który zapuszczał się coraz głębiej w ich serca.

Schody skończyły się i szli teraz szerokim korytarzem o ścianach, suficie i podłodze tworzących trapez.

Pierwszy na podłogę zwrócił uwagę Hiddink, a w chwilę po nim Chopp. Kilka kroków i zorientowali się, że na całej szerokości i sporej długości korytarza ktoś ... rozlał naftę. Jej zapach był wyjątkowo charakterystyczny.

Zawahali się i ujrzeli jakąś dłoń wynurzającą się dziesięć, może piętnaście kroków od nich, z bocznego korytarza. Dłoń, sama w sobie nie była straszna, ale płonąca pochodnia trzymana przez nią i zbliżająca się do rozlewiska nafty już tak!


DWIGHT GARRETT i EMILY VIVARRO


Garrett ledwie stał na nogach, lecz nie mieli czasu, aby tracić go na opatrywanie ran. Z zewnętrz doszły ich echa kolejnej eksplozji, tym razem zapewne gdzieś bliżej samego wejścia do świątyni, lecz nie mieli czasu, by zastanawiać się, czy to dobrze, czy też źle.

Magazynki karabinów były puste. Wiedzieli, że broń może się przydać, więc poświecili chwilę na ich wymianę. Ruszyli dalej korytarzem, w stronę odgłosów muzyki. Tym razem już nie starali się aż tak bardzo ukrywać. Nie było sensu.

Kilkanaście kroków dalej korytarz kończył się potężnymi, metalowymi drzwiami – wysokimi na jakieś pięć i szerokimi przynajmniej na cztery metry. Po obu stronach wrota zanurzone były zawiasami w dwa monumentalne posągi.

Emilly bez trudu rozpoznała symbole Arhimana – Diabła Persów.

Same wrota wydawały się być nie do sforsowania. Potężne, metalowe, ozdobione dziwacznym rytem – zapewne kolejną personifikacją uwięzionego za tymi drzwiami demona. Nie było szans, by dali radę we dwoje otworzyć te drzwi.

Ale przecież słyszeli dudnienie maszyny, słyszeli te piekielne trąby. Owszem – dochodziły one i przez tą nieprzebytą przeszkodę, ale również gdzieś z boku.

Garrett spojrzał w bok, szukając alternatywnej drogi. I wtedy ujrzał go znów. Dziką, czarną panterę, która wpatrywała się w detektywa z wąskiej szczeliny w ścianie po lewej stronie. Pęknięcia na tyle szerokiego, by zdołał przecisnąć się przezeń człowiek. Chociaż człowiek ranny mógł z tym mieć pewne problemy.

Poza drogą wskazywaną przez ducha, którego Emily nie widziała, bystry wzrok dziewczyny wypatrzył kolejną alternatywną drogę. Nad wrotami, jakieś pięć i pół – sześć metrów nad ziemią, widać było półmetrowej średnicy otwory wentylacyjne w kształcie trapezów. Można było się po nich dostać wspinając po ornamentach na drzwiach. ale nie wyglądało to na zadanie zbyt łatwe, chociaż dzięki zdobieniom na trudne również nie. Jednak, gdy już znaleźliby się na górze, mogli spokojnie znaleźć się tam, skąd pewnie bez trudu zorientowaliby się w sytuacji za drzwiami.

Kiedy wahali się na moment przycichła muzyka i znów wyraźnie usłyszeli zawodzenia i krzyki bólu. Czy wśród krzyczących była także Teresa? Jeśli tak, każda chwila zwłoki mogła kosztować siostrę Emily życie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 24-02-2012 o 21:04. Powód: całość
Armiel jest offline