Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2012, 12:28   #111
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
- Myślisz, że pod wpływem wirusa, dawniej pochowane trupy też powstają z grobów?
Pytanie siedzącej na siedzeniu obok niej Nathali wywołało dreszcz obrzydzenia w całym ciele, tym bardziej, że ta myśl w tym samym momencie przebiegła przez jej głowę:
- Nie sądzę – powiedziała próbując nadać głosowi jak najbardziej uspokajający ton. - Przecież to coś zaraża żywych i mutuje ich w zombie. Stare trupy nie mogą mutować.
Jakże chciała wierzyć we własne słowa.
Ciekawe czy biochemiczka mogła odpowiedzieć na to pytanie?
Nie była pewna czy ma ochotę je zadać i a tym bardziej usłyszeć odpowiedź.
- Wyglądają jakby wygrzebali się z ziemi. - Drążyła dziewczynka spoglądając na przesuwające się obok samochodu upiorne sylwetki. - Ale paskudy...
Dlaczego przejawy zainteresowania światem zewnętrznym musiały się w niej obudzić akurat w tym momencie?
- Nathali! Nie strasz brata! - Dorothy ucięła dyskusję wyraźnie zdenerwowana.
Liberty rzuciła szybkie spojrzenie na siostrzenicę. Na jej drobnej twarzyczce widać było mieszaninę strachu, odrazy i smutku. W tym szaleństwie tylko odrobina dystansu mogła pozwolić im pozostać przy zdrowych zmysłach. Może Dorothy nie powinna być taka zasadnicza, taka...
Odgłos przelatującego samolotu odwrócił ich uwagę od potencjalnych rezydentów miejscowego cmentarza.
- Chyba wojskowy – powiedziała Montrose starając się w lusterku dostrzec, w którym kierunku zmierza stalowy ptak. Od czasu wybuchu epidemii na niebie nie było wielkiego ruchu, więc wszystkie jego przejawy były niepokojące. Zatoczył łuk kierując się na wschód i północ, a potem zawrócił.

Błysk, który zobaczyła we wstecznym lusterku zjeżył włoski na szyi Liberty.
- O kurcze! Myślisz, że oni...
- Liberty!
- Tym razem w głosie Dorothy była już czysta panika.
Może rzeczywiście lepiej było nie wypowiadać tego na głos. Wspomnienie notatki o Raccoon City ciągle było żywe w ich pamięci, ale przecież tamto rozwiązanie załatwiało problem w małej skali. Chyba nie mieli zamiaru tak samo rozprawiać się z problemem teraz? To było absolutnie nie do załatwienia. Nie przy takiej skali i zasięgu epidemii. Chyba że mieli zamiar zniszczyć całe państwo... Absolutnie niemożliwe.
Wolała nie myśleć o tym, że łuna pojawiła się w miejscu gdzie byli jeszcze dwie godziny wcześniej.

Ponownie skupiła się na drodze. W samochodzie zaległa cisza. Wszyscy oddawali się własnym, niezbyt wesołym myślom, a Ethien zmęczony w końcu płaczem zasnął przytulony do matki.

Początkowo droga wydawała się w miarę przejezdna. Niestety jak można było przypuszczać w końcu trafili na kolejną blokadę.
Liberty wzięła w dłoń krótkofalówkę by porozumieć się z resztą gdy usłyszeli odgłos helikoptera. Widząc, że siedzący w samochodzie przed nią Thomson wyłączył światła pospiesznie poszła w jego ślady.
To mogły być kolejne kłopoty i rzeczywiście, słowa które padły z megafonu nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do intencji ludzi, którzy w nim przebywali.
Jeśli jednak tamci myśleli, że wyjdą grzeczni, posłuszni i bezbronni pod lufy ich karabinów i zdani na łaskę nie wiadomo kogo, jeszcze nie poznali nowej rasy ludzi, która powoli rodziła się w obliczu katastrofy.
Przetrwać za wszelką cenę było teraz istotą ludzkiego istnienia.
Nawet jeśli byłaby to cena innego życia.

Liberty przekręciła pokrętło ogrzewania na maksimum i wyjęła ze schowka berettę. Sprawdziła zawartość magazynka i wsunęła broń za pasek spodni. Duży sweter dokładnie krył nie tylko kształty dziewczyny, ale i pistolet.
Miała nadzieję, ze nawet jeśli tamci posiadają sprzęt termowizyjny, ciepło w samochodzie zakłóci możliwość stwierdzenia ile naprawdę jest w nim osób.
- Raczej nie wiedzą ile osób jest w samochodzie. Jeśli nie będzie innego wyjścia, pójdę na ten most, ale by musicie zostać tutaj. Ukryjcie się, schylcie głowy, a kiedy tylko nadarzy się okazja uciekajcie.
Ona i tak skazana była na zagładę. Równie dobrze mogła zginąć osłaniając rodzinę.
Mieli jeszcze dwie i pół minuty.
W głębi duszy modliła się by coś się wydarzyło.
Mimo wszystko...
Wcale nie chciała umierać.

Cicho otworzyła drzwi gdy do samochodu dobiegł Nathan:
- Pan Thomson powiedział byśmy uciekali – powiedział bez tchu.
- Dobrze – Liby skinęła głową - pomóż Dorothy i Nathali. Ja zostanę tutaj z panem Thomsonem.
- Ale...
- To nie podlega dyskusji! Kocham was.
- Powiedziała jeszcze zamykając na chwilę oczy by powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
 
Eleanor jest offline