Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2012, 15:29   #486
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Duch, nie duch - szczelina w ścianie była prawdziwa. Garrett, którego oddech dopiero teraz zaczął się uspokajać, pokazał Emily nowo odkryte przejście. Zdawał sobie sprawę, jak musi to wyglądać w oczach dziewczyny - już drugi raz musiał sprawiać wrażenie, jakby miał w głowie mapę świątyni z zaznaczonymi tajnymi korytarzami dla wtajemniczonych. Był jednak zbyt zmęczony, by to komentować.
- Idziesz...? - popatrzył na Vivarro , a potem na szczelinę.
Obrzuciła go spojrzeniem. Czerwona świeża pręga od noża “zdobiła” bladą, chmurną twarz detektywa. Z rozcięcia na nodze sączyła się posoka. Spod poluzowanego, nieco nadszarpniętego bandaża na prawym ramieniu wyglądała starsza rana. Opierał się o zimną ścianę, jakby miał się zaraz przewrócić. Trzęsąca się lekko, okrwawiona dłoń szukała czegoś w małym woreczku przy pasie.
- Przyda ci się asekuracja. - stwierdziła.
- To tylko parę draśnięć...- Dwight wyjął skręta z “tytoniem” od pustynnych wojowników i włożył sobie do spierzchniętych ust. Trzasnęła zapalniczka. Potem popatrzył na swoją nogę i opatrunek na ramieniu, zaciągając się dymem. Zakręciło mu się w głowie, podtrzymał się ściany przedramieniem.
- No dobra...- przyznał, osuwając się nieco w dół i biorąc przed siebie swoją torbę - ...może rzeczywiście zdałoby się mnie nieco połatać.

Spieszyli się. Trąby grały, ludzie krzyczeli. Z bronią gotową do strzału, przyczaili się pod jedną ze ścian. Dwight wyciągnął z torby medykamenty wyniesione z upiornego szpitala. Emily pomogła mężczyźnie zdezynfekować rany, zawinęła bandażem nogę i poprawiła opatrunek na ramieniu. Gęby Garrett nie dał sobie owinąć.
- Przyznaj, że z tą szramą jestem jeszcze przystojniejszy...- wyszczerzył się do nachyloną nad nim Emily, krzywiąc się jednocześnie nieco gdy woda utleniona zraszała świeże rozcięcie na jego twarzy. Był blady jak śmierć, i miała wrażenie że momentami tracił przytomność na trwające ułamki sekund okresy.

Skończyła. Chwilę milczeli, słuchając odgłosów piekła. Garrett zebrał się zaskakująco szybko, choć zatoczył się wstając. Zarzucił worek na ramię, oboje sprawdzili jeszcze raz broń. Spojrzeli na siebie. Nie trzeba było już nic mówić, detektyw pierwszy zaczął wciskać się w szczelinę.

Przejście było wąskie. Garrett przecisnął się z trudem, prawie zrywając świeżo nałożone opatrunki. Znalazł się w jakimś ciemnym, wąskim, wysokim pomieszczeniu. Na jednej ze ścian lśnił lekko ... metal. To było coś w rodzaju ząbkowanej szyny prowadzącej w górę, szyny z brązu. Widział także jakieś wielkie, stare koła. I panterę, na jednym z nich. Jakieś sześć metrów wyżej.
Uśmiechnął się szeroko. Rana na gębie zabolała jak diabli.
Niestety, jak ocenił, nie wyglądało to na machinę, którą chcieli wysadzić. Mechanizm był zbyt stary, prawdopodobnie były to koła umożliwiające uchylenie wrót, ale nie było stąd dostępu do żadnych dźwigni. Byli właściwie w czymś, co przypominało tryby wielkiego starego zegara, pomyślał Dwight. Obok jednak było coś, co wyglądało jak kamienny balkon. Garrett mógł się tam wspiąć - uznał na szybko - czepiając się szyny, kół zębatych. Było to na pewno łatwiejsze, niż wspinaczka po ornamentach na drzwiach do komnaty, jednak trzeba było odrobinę wysiłku, co w stanie, w jakim znajdował się detektyw mogło okazać się wyczerpujące ponad siły.

Obejrzał się, gdy usłyszał cichy syk. Emily wśliznęła się przez szczelinę bez problemu. Lufą sztucera pokazał jej górę, jednocześnie podejmując szybką decyzję.

Nie było to jednak aż tak trudne. Części maszyn i szerokie zęby na szynie dawały idealne wręcz oparcie dla stóp i uchwyty dla dłoni. Prawie jak po drabinie. Pod koniec miał tylko jedną trudność, chwycić się krawędzi półki i podciągnąć. W pewnym momencie osłabione palce zaczęły tracić chwyt, ale noga trafiła na metalowy ząb i dzięki wybiciu od niego znalazł się na tyle wysoko, ze zwyczajnie wczołgał na półkę. Wszystko poszło bardzo szybko. Będąc już na górze, wychylił się i pokazał gest OK do czekającej na dole Emily. Potem przywiązał linę do wystającej części mechanizmów i zrzucił ją w dół.

Vivarro jednak już była w połowie drogi. Nie potrzebowała nawet liny. W ostatniej chwili podał jej rękę i wciągnął na półkę, właściwie na coś w rodzaju balkoniku.

Balkonik był czymś w rodzaju “wyjścia technicznego”prowadzącego zapewne do głównej sali, bo Garrett i Emily słyszeli wyraźnie odgłosy rytuału - trąby grzmiały tak blisko, że wprowadzały ciała intruzów w drżenie, w wibracje. Było tu też przejście.
Zostało tylko przejść przez to małe przejście w ścianie i cel został osiągnięty. Mimo starań sług Rash Lamara Garrett i Vivarro znajdą się tam, gdzie potwór próbuje przyzwać swojego piekielnego ojca. W samym sercu świątyni pradawnego zła.

- Let’s do it. - zacisnął wargi Dwight, popatrzył Emily w oczy i pierwszy ruszył w kierunku otworu.

Chwilę później był już po drugiej stronie. To, co zobaczył sprawiło że otworzył szerzej oczy.
- Holy shit...

Wzrok biegał po wszystkim, a mózg niemal nie mógł uwierzyć w informacje, które do niego przysyłały. Garrett patrzył wysoko, a w jego głowie rodził się szalony pomysł. Patrzył nisko, doświadczając chyba najbardziej niezwykłego spektaklu jaki przyszło mu w życiu oglądać.

Ale to nie był wcale koniec niespodzianek...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline