Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2012, 13:14   #489
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
LUCA MANOLDI

To było szaleństwo! Szaleństwo! Mansur był szalony! A jego koń jeszcze bardziej! Normalne zwierzę nie wskoczyłoby z własnej woli w płomienie!

Jednak udało im się! Przeskoczyli i najwyraźniej dzielny wierzchowiec nie ucierpiał na tym zbyt poważnie. Luca otworzył oczy, które odruchowo zamknął.

Atak przyszedł w najmniej spodziewanym momencie, zaraz po tym, jak wyłonili się z przygasającego ognia.

Przeciwnik wyskoczył z boku i dzikim susem zrzucił Mansura z siodła. Jego rumak targnął się i Luca wyleciał z siodła cudem jedynie unikając jakiś poważniejszych zranień.
Przez chwilę jedynie mógł patrzeć, jak podobnie ubrany do Mansura Arab ściera się z synem Borzy na szable, jak stal brzęczy o stal, jak napastnik znajduje lukę w zastawie Mansura i wyprowadza cięcie przez jego pierś. Obserwować, jak Mansur chwieje się, zatacza na ścianę.

Luca, sam nie wie wiedział kiedy, wyjął rewolwer Logana i posłał dwie kule w plecy wroga. Napastnik wygiął się, wypuścił szablę z ręki i padł na ziemię. A Mansur spojrzał na Lucę z wdzięcznością dając mu znak, by nie zatrzymywał się, lecz pędził dalej, w stronę skąd słyszeli odgłosy rytuału. Luca skinął głową i ruszył dalej.

Kawałek dalej natknął się na zastrzelonych ludzi. Najwyraźniej ktoś już był w środku i również parł do przodu, w stronę miejsca, gdzie odprawiano rytuał.

Luca miał nadzieję, że to może ktoś od nich. Rozpaczliwie potrzebował sojuszników. Nie chciał się do tego przed sobą przyznać, lecz liczył na to, że nie będzie musiał stawiać czoła władcy ghuli samemu.


HERBERT HIDDINK i WALTER CHOPP

Czekali dłuższą chwilę, aż płonąca nafta wygaśnie, umożliwiając im przejście. W pewnym momencie słyszeli wyraźnie dwa strzały dochodzące zza płomieni, które przebiły się nawet przez odgłosy walki na zewnątrz oraz odgłosy odprawianego rytuału gdzieś w trzewiach świątyni.

W końcu mogli ruszyć dalej. Płonąca substancja ledwie tliła się w niektórych miejscach dając im możliwie bezpieczne przejście na drugą stronę.

Zaraz za strefą ognistej zapory natknęli się na Mansura syna Borzy, który siedział oparty o ścianę korytarza i opatrywał paskudne cięcie przez pierś. Przy nim stał jego wierzchowiec i leżał trup innego Araba, z dwoma dziurami w plecach.

- Tam – Mansur spojrzał na nich i okrwawioną dłonią wskazał kierunek. – Szybko!

Miał rację. Nie było już czasu, by zatrzymywać się udzielając pomocy. Mieli inne zadanie. Musieli dotrzeć do miejsca, gdzie odprawiano rytuał i przy pomocy swoich ładunków wybuchowych zniszczyć piekielną maszynerię.

Kawałek dalej, na korytarzu natknęli się na trzy trupy. Czwarty leżał w bocznym korytarzu. Obaj zadrżeli widząc twarz trupa. Mimo potwornych obrażeń dało się ją rozpoznać.

Choppowi stanął przed oczami ponownie incydent z lasu, gdzie Tołłoczko odciął mu palca, a Hiddink przypomniał sobie, jak raz już przyglądał się tej samej martwej twarzy w rezydencji sióstr Callahan.

Jeśli przed nimi parł jedynie Luca, to chłopak zmienił się w maszynę do zabijania. Chyba, że ktoś jeszcze wdarł się do świątyni podczas zamieszania w ruinach. Może Garrett i Emily?


DWIGHT GARRETT i EMILY VIVARRO


Po przejściu przez tunel Garrett spojrzał w dół i zamarł na kilka chwil.

Znalazł się na drugim balkoniku, wysoko, prawie pod samym sufitem wielkiej sali o sklepieniu przypominającym kopułę lub żółwią skorupę. Z miejsca, w którym stał Dwigth miał doskonały ogląd na całą komnatę.

Miała ona średnicę dobrych trzydziestu metrów. W okręgu, pod ścianami, stały monumentalne posągi. Przedstawiały one bez wątpienia ghule, lecz oblicza potworów były mniej zwierzęce, lecz bardziej demoniczne. No i posągi miały wielkie skrzydła wyrzeźbione na plecach. Posągów było dziewięć. Z tego, co domyślał się detektyw znajdował się właśnie na ukoronowanej głowie jednego z nich.

W dole – w centralnej części sali – stała spora gromada ghuli i ludzi. Przynajmniej trzydziestka, jak szybko przeliczył Dwight. Stała nad metalowym, skomplikowanym ornamentem widocznym na kamiennej podłodze. Z wysokości kilku metrów ów ornament wyglądał jak jakaś pieczęć lub zakryta studnia, albo coś podobnego. Na środku tego znaku stała białowłosa, wysoka na dwa i pół metra postać. To musiał być Rash Lamar. Dwight wiedział to, mimo że nigdy tego kuturba na oczy nie widział. Serce zabiło mu szybciej.

Widział też maszynę. Skomplikowaną, złożoną, wręcz ... potworną. Wielkie tryby, koła zębate o dziwnych skokach, zazębiające się ze sobą w trudny do ogarnięcia sposób. Widział też wiertła zwisające w określonych miejscach sali, nad mniejszymi kopiami znaku, na jakim stał Rash Lamar. Wiertła obracały się miarowo, niektóre już wwiercały się w ziemię, inne do niej dopiero się zbliżały. Łączyła je jedna wspólna cecha. Pod każdym, na pieczęci leżał nagi człowiek. Pod niektórymi mężczyźni, pod innymi kobiety. W sumie dziewięć ofiar. Trzy już martwe, przewiercane przez szerokie wiertła, rozerwane niemalże na pół. Kiedy wchodzili kolejna ofiara wrzeszczała z bólu, kiedy stalowe wiertło o średnicy na oko z pół metra, wkręcało się w brzuch nieszczęśnika zalewając wszystko wokół czerwienią świeżej krwi. Krzyk ofiary ucichł momentalnie.

Widział też trąby, które czyniły tyle hałasu. Ich tuby wynurzały się z pysków czterech posągów. Widział też „muzyków”, którzy na nich grali. To były ghule. Stały one, podobnie jak Garrett, na głowach kamiennych bestii i dęli w ustniki zamontowane na szczycie posągów.
Rash Lamar na dole krzyknął coś dziko, a Garrett ujrzał, jak linie pieczęci, na której stał syn Baphometa zaczynają świecić jaskrawym, czerwonym blaskiem.

Ziemia zatrzęsła się potężnie.




HERBERT HIDDINK, WALTER CHOPP, LUCA MANOLDI

Spotkali się przed wielkimi, potężnymi wrotami rzeźbionymi w jakieś potworności.

Cała trójka wyglądała na ostro wyczerpaną. Poszarpane odzienie, przybrudzone i okrwawione ciała i płonące dzikim szaleństwem oczy. Walka wykrzesała z nich potężne emocje. Płynęli na ich fali, ale coraz bardziej czuli, jak bardzo są zmęczeni.

Na górę prowadziła tylko jedna droga – wspięcie się po ornamentach do dość szerokich otworów wentylacyjnych, przez które słyszeli hałasy odprawianego obrzędu.
Młody, wysportowany Luca, raczej nie powinien mieć problemów ze wspinaczką. Hiddink też powinien dać radę, ale rzecz oczywista, jego postura w tym przypadku byłaby pewną przeszkodę. Wiadomym jednak było, że pozbawiony jednej dłoni Walter raczej nie da rady wspiąć się na górę po wystających elementach na wrotach. Będzie musiał poczekać, aż towarzysze znajdą dla niego alternatywną drogę lub wejść na górę przy ich pomocy.

Chopp spojrzał na cholerne wrota wściekły i sfrustrowany, a nie widząc innego sposobu Luca i Herbert rozpoczęli wspinaczkę na górę. Chopp tymczasem – wściekły na los, który pozbawił go możliwości działania zaczął z uwagą przyglądać się odrzwiom.

I wtedy poczuli, że ziemia pod ich stopami wyraźnie zadrżała. I nie tylko ziemia. Wyraźnie zadrżały również metalowe wrota, po których wspinali się Manoldi i Hiddink.


DWIGHT GARRETT i EMILY VIVARRO


Garrett właśnie szukał sposobu, jakby dobrać się do maszyny dynamitem, kiedy zatrzęsła się ziemia. Gwałtowność tego wydarzenia spowodowała, że osłabiony Dwight musiał chwycić się ręką ściany by nie przewalić się przez niską barierkę.

Zatrzęsła się również ziemia dla Emily Vivarro, ale z innych powodów. Bowiem teraz, stojąc na szczycie monumentalnego posągu demona, rozpoznała jedną z nagich osób rozciągniętych pod wiertłami. To była Teresa! Jej młodsza siostra leżała na szczęście jeszcze w miejscu, w którym wiertło nie opadło jeszcze w dół. Ale i tak serce Emily podeszło pod gardło, kiedy zobaczyła ten szeroki, metalowy, bezduszny obiekt obracający się na tyle szybko, by z wnętrzności człowieka zrobić krwawą sieczkę. Wiedziała, że to jedynie kwestia czasu, gdy nieubłagane tryby maszyny opuszczą wiertło niżej i jej siostra zginie. Jeśli chciała temu zapobiec musiała szybko podjąć jakieś radykalne działanie.

* * *


Ziemia pod ich nogami zatrzęsła się ponownie.

Dwight i sparaliżowana grozą Emily ujrzeli, jak krwisty blask rozlewający się z pieczęci zmienia się w taniec świateł i cieni na ścianach. Powietrze w wielkiej sali wypełnił dziwny, coraz wyraźniejszy zapach. Cuchnęło, jakby gdzieś obok ktoś wylał mnóstwo jakiegoś siarkowego paskudztwa. Pieczęć pod stopami Rash Lamara zaczęła kruszyć się. Kawałki metalu spadały w pojawiającą się pod wzywającym ojca demonem i znikały w otwierającej się dziurze. Dziurze, która wyglądała jak paskudna, czerwona rana w litej skale. Mimo, że pod butami kutruba nie było już podłoża, Rash Lamar stał w powietrzu inkantując słowa wezwania, a jego głos powodował, że ciarki przechodziły przez ciała słuchaczy.

- Baphomet! Arhiman! Szejtan! – słyszeli słabe głosy akolitów – ghuli i ludzi – asystujących swemu mistrzowi w rytuale.

I nagle z rozdarcia w ziemi wylało się, niczym lawa strzelająca z wulkanu, jaskrawo – krwiste światło stapiając wszystko w swoim blasku.

Emily i Dwight zmuszeni byli zamknąć oczy, a kiedy je otworzyli zamarli ze zgrozy.


HIDDINK, WALTER CHOPP, LUCA MANOLDI

Drzwi, po których wspinali się Luca i Herbert zaczęły się wyraźnie poruszać.

Metal „ożył” pod palcami wspinających się ludzi. Stał się ... ciepły, pulsujący, jakby ornament na drzwiach nie był zwyczajną ozdobą, lecz ... żywą, przerażającą istotą.

Hiddink , który wspiął się niżej z wrzaskiem obrzydzenia puścił się zaczepów i rymnął na ziemię boleśnie obijając sobie tłusty tyłek.

W nieco gorszym położeniu znajdował się bardziej wygimnastykowany Luca. Młodzieniec zdołał już wspiąć się prawie pod sam szczyt. Jedną ręką schwycił się kamiennego występu i z wrzaskiem, widząc jak oczy rzeźbionego monstrum otwierają się ukazując połyskującą, piekielną czerwień. W panice podciągnął się w górę, wsunął w „wywietrznik” widząc przed sobą jaskrawy blask. Zamknął oczy, a kiedy je otworzył o mało nie narobił w portki ze strachu.

Tylko Walter nie dostrzegał niczego, co mogło tak przerazić obu jego kompanów. Obok niego Hiddnik siedział na ziemi i szeroko otwartymi oczami spoglądał na powierzchnię wrót, a Luca .... Luca, który wszedł na samą górę znikał właśnie pochłonięty przez jaskrawe światło. Zapewne korzystając z rozpędu młody Włoch wsunął się na drugą stronę.

Tam, gdzie słychać było dziwne wrzaski i krzyki bólu oraz głosy trąb.


DWIGHT GARRETT, EMILY VIVARRO, LUCA MANOLDI

Otworzyli ponownie oczy, kiedy jaskrawy blask znów zgasł.

I wtedy ujrzeli, że sala ... zmieniła się. Tak. To było najlepsze określenie.

Zniknęły gdzieś biorący udział w przyzwaniu kultyści: zarówno ghule, jak i ludzie. Zniknęła piekielna machina, wiertła i ofiary. Pozostało dziewięć monumentalnych, koronowanych, sięgających prawie pod sam sufit posągów, a Dwight i Emily nadal stali na szczycie jednego z nich. Nie było widać pieczęci, nad którą unosił się wcześniej Rash Lamar.
Pomieszczenie oświetlały dziesiątki płonących łuczyw zatkniętych w newralgicznych punktach świątyni.

Luca siedział nad otwartymi szeroko metalowymi drzwiami. Stąd miał widok na puste pomieszczenie. Nie było niczego, ani nikogo. Żadnych wrzeszczących ludzi, ryczących trąb, krzyczących ofiar. Niczego. Tylko dziewięć potężnych posągów jakiś skrzydlatych, demonicznych postaci. Zapewne upadłych aniołów.

I wtedy cała trójka ujrzała, jak do sali, głównym – wcześniej przecież zamkniętym wejściem – wkracza niewielka, kilkunastoosobowa, procesja. Prowadził ją mężczyzna o śniadej skórze, ubrany jedynie w długą, czarną suknię i dziwaczne, stożkowe nakrycie głowy. Mężczyzna miał czarną, śpiczastą brodę, a jego ramiona i plecy pokrywały skomplikowane symbole węży.

Towarzyszyły mu również ubrane tylko do połowy dziewczęta. Dziewięć młodych, gibkich, czarnowłosych piękności. Każda z nich niosła w dłoniach kwilące, jeszcze różowawe niemowlę.

Brodaty mężczyzna zatrzymał się pośrodku sali, a kobiety skierowały w stronę stóp posągów. Każda do jednego z dziewiątki uskrzydlonych bestii.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 28-02-2012 o 13:33.
Armiel jest offline