Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2012, 10:18   #490
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Pomimo gorąca i duchoty Herbert poczuł jak wzdłuż krzyża przechodzą go dreszcze. Ujrzał na podłodze martwe ciało Tołoczki, a więc jednak drań dostał to na co zasłużył. Ponownie. Hiddink patrzył w milczeniu, jak Chopp z zimną zaciętością odcina palec trupa w cichej zemście. Herbert chciał pójść dalej, ale zatrzymał się na chwilę.
- Trzeba by mu łeb urżnąć, a nie palec. Albo choć spalić. – rozejrzał się bezradnie wkoło. Na ścianach znajdowały się pochodnie, ale te najwyżej mógł spalić ubranie trupa. Nie mieli czasu zniszczyć ciało, a Hiddink jakoś nie mógł się zdobyć na jego okaleczanie.
- Trudno. – mruknął mając nadzieję, że więcej już się z tym bydlakiem nie spotkają.

W końcu podążając korytarzami dotarli do wielkich rzeźbionych w jakieś ohydztwa wrót. Luca i Hiddink zaczęli się po nich wspinać, by dotrzeć do otworów nad nimi, gdy wrota … ożyły. Herbert z wrzaskiem spadł w dół na szczęście poza lekkim stłuczeniem nie ucierpiał poważniej. Za to wybałuszał oczy nie mogąc uwierzyć, w to co widzi. Wtem dobiegł go głos Choppa, który stwierdził, jak gdyby nic się nie stało:
- Mam nadzieję, że się nie spóźniliśmy. Chodź, tam jest chyba jakieś inne przejście. Herbert, co ci jest? - przyglądał się Hiddinkowi
Przez dźwięki ceremonii usłyszeli wyraźnie dwa strzały. Nie było wątpliwości, że musiały zostać oddane z broni Luci - tej wielkiej, loganowej armaty, którą Manoldiemu podarował szalony Australijczyk w Indiach i z którą chłopak nie rozstawał się od tej pory, przywiązany do niej, jak dzieciak do ulubionej zabawki.

Drzwi do jasnej i ciężkiej cholery nie powinny ożywać, te jednak najwyraźniej tego nie wiedziały. Herbert wciąż gapił się w nie , jak cielę na malowane wrota i dopiero teraz gdy odezwał się Walter oderwał od nich spojrzenie. Poderwał się gwałtownie i nim Chopp zdołał zareagować Herbert podrzucił do policzka kolbę remingtona i wypalił dwa razy w rzeźbiony łeb demona.
- Herbert! Oszalałeś? - zawołał Chopp. - Co ty wyprawiasz?! W ten sposób ich nie otworzymy. Chodź, zobacz, tu z boku jest chyba inne przejście.
Kule uderzyły w metalową powierzchnię drzwi, sypiąc iskrami na zrobionych z brązu ornamentach. Huk strzałów zadźwięczał w uszach i tak już oszołomionych od strzałów. Brąz był miękkim metalem, dlatego na szczęście pociski nie zrykoszetowały. Hiddink osiągnął jednak to, co chciał osiągnąć. Demon znieruchomiał. Na powrót stając się jedynie piekielną ozdobą na wrotach.

Z korytarza, którym nadeszli, ktoś szedł. Zobaczyli chwiejącą się sylwetkę, potężny cień rzucany przez światła pochodni.
- Szybciej! - Walter pobiegł w stronę tej szczeliny.
Herbert powoli opuścił broń podejrzliwie przyglądając się demonowi. Przełknął ślinę. Czyżby mu się zdawało? Jakaś iluzja? Ruchomy obraz jak w filmie? Nie było sensu marnować kul. Ktoś się zbliżał korytarzem. Chyba Mansur, ale nigdy nie wiadomo.
- Wciskaj się. - rzucił do Waltera. - Będę Cię osłaniał.
Stwierdził podbiegając za Choppem i przyklękając przy szczelinie. Skierował lufę sztucera w stronę zbliżającej się postaci.

Walter był szczupłym człowiekiem, a trudy ostatnich tygodni jeszcze tą szczupłość podkreśliły. Wsunął się bokiem w pęknięcie w ścianę i zaczął gramolić się na drugą stronę. Wyraźnie widział, że ktoś przeciskał się przez ten otwór nie tak dawno temu, W jednym miejscu otarł się o plwocinę, w innym palce natrafiły na lepką krew, jakby przechodzący człowiek był ranny. W końcu znalazł się po drugiej stronie. W wąskim kawałku przestrzeni wypełnionej jakąś maszynerią. Starą, zrobioną z brązu. Na pewno nie tą, której szukali. Widział też linę zawieszoną przy czymś w rodzaju ząbkowanej szyny. Lina prowadziła w górę, na szczyt. Pod nią ujrzał też porzucone niepotrzebne rzeczy, zbędne przy dywersji i wspinaczce. Kucnął czując, jak serce bije mu szybciej. Tak. Bez wątpienia była tutaj Emily, a jak Emily to prawdopodobnie również Garrett. Zapewne poszli na górę. Na górę, gdzie wspinaczka bez jednej dłoni dla Choppa była możliwa, ale ryzykowna i trudna.


W tym samym czasie Hiddink mierząc do zbliżającego się człowieka upewnił się, że faktycznie jest to Mansur. Arab miał owiązaną pierś okrwawioną szmatą. Ujrzawszy sojusznika zatrzymał się. Uśmiechnął.
- Moi ludzie wycofują się - wydyszał. - Opór jinów jest za duży. Postarają się jednak wyciągnąć, jak najwięcej się da na zewnątrz, za sobą.
Wyciągnął dynamit powiązany w pęczki.
- Gdzie maszyna? Musimy dokończyć to, po co tutaj przybyliśmy.
Wytatuowana gębą araba była najmilszym widokiem jaki mógł sobie w tej chwili życzyć. Hiddink odetchnął z ulgą.
- Za tymi wrotami. Są zamknięte. Walt przecisnął się tą szczeliną. - wskazał wąskie przejście.
- Z tego co widziałem, to można też przejść górą przez kanały wentylacyjne, tylko … te wrota są jakieś dziwne.
Stwierdził w zadumie. Spojrzał bystro na Mansura.
- To coś na nich się rusza, ale Luca mimo to przeszedł górą.
Hiddink spojrzał na drogę Choppa. Westchnął ciężko kładąc się na brzuchu i trzymając sztucer przed sobą.
- Mansur, jak utknę będziesz mnie musiał przepchać. - powiedział wciągając powietrze w płuca, by choć trochę zmniejszyć obwód w pasie.
- Utkniesz - powiedział Mansur spogladając z uśmiechem na Hiddinka. - Stawiam klacz z mojego stada, że utkniesz. Jeśli przejdziesz, sam wybierzesz sobie nagrodę.
To chyba miała być motywacja. niemniej jednak poraniony bok zaprotestował boleśnie, kiedy Herbert podjął próbę przeciśnięcia się przez wąski wyłom w ścianie.
Potem, kiedy wydawca zaczął przechodzenie, Mansur ruszył w stronę wrót. Zapewne nie chciał tracić czasu i postanowił szukać alternatywnej drogi.

Stękając boleśnie i zrywając sobie opatrunek oraz zdrapując formującego się strupa, po naprawdę długim wysiłku i jednym zaklinowaniu, zdawałoby się bez szans na wyrwanie z matni, Herb przepchnął się na drugą stronę. Cały zlany potem, ociekający krwią, podrapany, czerwony z wysiłku i sapiący jak miech kowalski. Trwało to jednakże dość długo.
W końcu jednak przecisnął się na drugą stronę i prawie natychmiast zajął się ponownym opatrzeniem rany. Przy okazji rozejrzał się. Spoglądał to na linę, to na kikut Choppa.
- Poczekaj chwilę. Wejdę pierwszy, a potem spróbuję Cię podciągnąć.
Walter tylko kiwnął głową na znak zgody
- Herbert, ja nie wejdę - powiedział - Jedyna możliwość, to tak jak mówisz. Jak ty będziesz na górze, ja się obwiążę liną i postarasz się mnie wciągnąć. Tylko czy dasz radę - spojrzał niepewnie na wydawcę. - Jakby co, to weźmiesz mój dynamit, a ja zostanę na dole. Może znajdę inną drogę.
- Radę? Ja zaraz wykorkuję. – zaśmiał się krótko, dychawicznie. Herbert wyglądał jak siedem nieszczęść, a czuł się pewnie jeszcze gorzej. Tym niemniej w jego oczach paliła się determinacja, by doprowadzić wszystko do końca.
- Czy to był Mansur? - zapytał po chwili. - Jeśli tak, to we dwójkę nie powinniście mieć problemów z wciągnięciem mnie.
- Nic z tego. Monsur poszedł szukać innej drogi. Nawet nie poczekał, czy się przecisnę, tak mu się spieszyło. -
mruknął Hiddink z przekąsem w odpowiedzi na pytanie Waltera

Nagle Walter poczuł czyjś dotyk na ramieniu. Jakąś twardą, męską dłoń mimo że w pomieszczeniu nie było nikogo poza nim i sapiącym jak miech, wymęczonym Hiddinkiem.
- Mogę ci pomóc, sri Chopp - usłyszał szept tuż przy uchu.
Ten szept i dotyk zmroził Waltera. To nie mogła być prawda! Nadwątlone wieloma traumatycznymi przeżyciami nerwy dały znać o sobie i Chopp cofnął się, trafiając plecami na ścianę.
- Mogę dodać ci sił, sri Chopp - powiedział głos nieżyjącego Mahuny. - Wystarczy, że powiesz tak.
Walter zatrzymał się pod ścianą blady. Na jego czole pojawiły się krople potu.
- Idź już Herbercie, no idź już! - skierował do Hiddinka nerwowe słowa, pobudzając go do działania. Chciał coś odpowiedzieć głosowi, który słyszał, ale przecież nie zrobi tego przy świadkach.
Wydawca gdy już wreszcie się uporał z opatrunkiem i chwilę odpoczął mógł ruszyć dalej. Spojrzał jednak wpierw z troską na towarzysza.
- Dobrze się czujesz Walt? Jakoś nie najlepiej wyglądasz. Usiądź. Odpocznij chwilę. Trochę mi ta wspinaczka zajmie. - stwierdził patrząc w górę - Gdybym był jakieś dwadzieścia, no chociaż dziesięć lat młodszy. - westchnął chwytając za linę. Po czym zaczął się gramolić w górę.

Ich konwersację podkreśliły kolejne, wyraźnie rozróżnialne strzały z rewolweru Logana. Ich huk wśród odgłosów rytuału - trąbienia, krzyków i zawodzenia - rozbrzmiewał bardziej jak kapiszon.
- Na górze zabawa. – stęknął Herbert zadzierając nogę, by ją oprzeć o jakiś załom – A my tu się marnujemy. Uch.
Marudził jak stara zrzęda. Coś się w nim zmieniło, coś ... nieuchwytnego.
 
Tom Atos jest offline