Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2012, 13:26   #492
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Pomiędzy posągami, jak wypatrzył detektyw, można było przejść wąską kładką do kolejnego posągu z trąbą. Była tam kamienna drabinka, droga w dół, być może jedyna. Być może droga prowadząca w objęcia śmierci. Jakaś minuta, może dwie w dół - kombinował Garrett. Każda oszczędność na czasie to ryzyko upadku. W dodatku podczas przeprawy przez wąską kładkę łatwo mogą mnie wypatrzyć.

Wychylił się, przenosząc uwagę ku tym na dole. Sami nieznajomi. Na pewno nie biali. Dziwne, stroje mieli niby arabskie, a jednak nieodparcie wydawali się detektywowi jacyś....jacyś inni. Nie stąd.

Nie z tego czasu.

Nie, bzdura. Bzdura! Zaklął pod nosem, jeszcze raz przyglądając się kopule. Pierwotny plan polegający na podczepieniu pod "sufit" ładunków wybuchowych, aby całe cholerstwo zawaliło się jeszcze gorszemu cholerstwu na łeb, spalił na panewce. Konstrukcja architektoniczna umiemożliwiała nawet zawieszenie tam dynamitu, nie mówiąc o tym by jakoś dam dotrzeć. Miał myśleć o kolejnym posunięciu, ale poprzednia myśl uparcie wracała. Nie dawała mu spokoju. Emily zobaczyła nagle, jak Dwight skacze jak oparzony z powrotem w kierunku szczeliny, prowadzącej ku "zapleczu" mechanizmu drzwi. Garrett szukał potwierdzenia. A może raczej dowodu, że jego niedorzeczny domysł jest tylko niedorzecznym domysłem.

Niestety, zaglądając do otworu, zyskał więcej pewności że nim jednak nie jest. Koła, które były przecież zaśniedziałe i niosące ślady korozji, teraz były jak prosto z fabryki. Czyste, naoliwione. A już bez wątpienia nie można nie było nie zauważyć, że nie ma tam też własnoręcznie przywiązanej przez detektywa liny.

- Nie ma. - mruczał do siebie, z głową po drugiej stronie szczeliny - I'll be stuffed...Nie ma jej!
Po chwili był już z powrotem, z miną jakby się na coś zdecydował.

- Zwróciłaś uwagę, cholera, na ich stroje? Jakieś inne niż tutejsze brudasy...- cicho rzucił do Emily Garrett, wpatrzony znów w to co dzieje się na dole. Kobieta zdała sobie sprawę, że detektyw szybkim ruchem sprawdza sztucer i zaczyna podnosić lufę ku górze. Zamiar przełożenia sztucera przez galerię i wycelowania w dziwnych ludzi po chwili potwierdziły kolejne słowa Dwighta.
- Szykuj broń. Nie wiem, co do kurwy nędzy się stało ani co oni zamierzają. Ale nie wygląda mi na to, by chcieli zrobić tym niemowlakom coś miłego. Zaczniemy na trzy.
- Co? Nie pasuje... - rzuciła pod nosem, mrużąc oczy i do bólu wpatrując się w symbole noszone przez przybyłych. Podniosła rękę - Garrett, to wyznawcy Mitry... bóstwa światła?
- Światła...? - detektyw znieruchomiał, ustawiając lufę na balustradzie i popatrzył na kobietę - Co to oznacza...? Dlaczego więc...
Przerwał, bo nagle rozległy się huki wystrzałów. Detektyw odruchowo schyłił głowę i wycofał się z bronią w dół, za osłonę.
- Niech mnie szlag, jesli wiem, co to wszystko znaczy - jęknęła, ale on już tego chyba nie słyszał.




* * *


Mam ucho do giwer. Każda śpiewa swoim własnym głosem, swoją własną pieśń. Te wystrzały, dwa wystrzały, byłem pewien - oddano ze znajomej mi dobrze broni.Taki dźwięk wydawała jedynie armata Logana, którą ten podarował młodemu Manoldiemu.
- Luca...- parsknąłem cicho , ostrożnie wychylając sam czubek głowy.
Może nie powinienem. Prowadzący ceremonię kapłan zmienił się w obłok dymu i znikł na naszych oczach. Iluzja? Echo? A skąd...Rozejrzałem się bystro dookoła, próbując ustalić miejsce z którego padły strzały i wypatrzyć chłopaka. Chyba już wiedziałem. Potem znów przeniosłem wzrok na to, co działo się na dole.

Brodacz zniknął, czy też rozsypał się w pył dziwaczny, ale ceremoniał trwał dalej! Półnagie dziewczyny ułożyły kwilące niemowlęta u stóp dziewięciu posągów i malując im ciała mlekiem z piersi oraz krwią z serdecznego palca przeciętego maleńkim nożykiem noszonym przy pasach zaczęły kiwać się inkantując nierówno słowa w jakimś pradawnym, zapomnianym języku. Kule przeszły przez brodatego kapłana - bo człowiek ten nie mógł być niczym innym, jak jakimś kapłanem - jakby był jedynie fatamorganą, ułudą. Jednak jego głos trwał...Mój umysł znajdował się w stanie dziwnej dwoistości. Jakby wszystkie te niedorzeczne historie, zrobieni z dymu ludzie, blaski przenoszące nas gdzieś w przestrzeni czy czasie - jakby to wszystko zostało odkreślone grubą kreską, jakby mogło być traktowane tylko jako dawny sen, nie wartą zastanawiania się marę. Myślę, że umysł robi takie rzeczy, by chronić się przed raniącą go prawdą. Zamknął to więc w szczelnej kapsule, każąc mi zajmować się tylko tym co realne, pewne. Na przetrwaniu, na celu.

Ale nie było to proste. Przez barierę zaczęło przebijać się coś jeszcze. Jakby ... echa jakiś innych strzałów dochodzące do moich uszu gdzieś z dużej odległości. Rozdzierające całą moją racjonalność domysły wróciły, choć starałem się im oprzeć z całych sił. Nie! Złapałem się za głowę. Nie pozwól...Musisz...Oddziel to...Skup się na tym, co pewne. Przetrwaj. Osiągnij swój cel. A jeśli będziesz musiał wybrać między jednym, a drugim...




* * *


Garrett uniósł głowę, nasłuchując i pytająco spojrzał na Emily. Uzyskawszy potwierdzenie, że to nie jego osobiste przesłyszenie, przerzucił sztucer na swoje plecy, mocując go tam za pomocą paska. Gdy to zrobił, ruszył zdecydowanie w kierunku dostrzeżonej wcześniej kładki prowadzącej do kolejnego posągu. Wyglądało na to, że chce dotrzeć do widocznej tam kamiennej drabinki umożliwiającej zejście na sam dół.

Nie tracąc więcej czasu Garrett ruszył wąską kładką pomiędzy posągami, bez trudu utrzymując równowagę. Obejrzał się raz, Emily ruszyła za nim. Zajęło mu ledwie kilkanaście sekund, kilkanaście sekund morderczo niebezpiecznej ścieżki nad otchłanią, i już znalazł się na głowie posągu obok, tam gdzie znajdował się również ustnik potężnej trąbity wmurowanej w posąg i interesująca go bardziej drabinka. Była dość szeroka i zejście nią nie powinno sprawić żadnych kłopotów nawet rannemu człowiekowi. Z miejsca, w którym się znalazł widział Lucę, który z rozdziawioną, okrwawioną gębą wpatrywał się w inkantujące swoje hokus-pokus dziewczęta. Manoldi znajdował się w jednym z “otworów wentylacyjnych” nad drzwiami, w alternatywnej drodze do sali rozważanej przez Garretta nim pantera wskazała mu drugą ścieżkę.Chyba nie widział detektywa całą swoją uwagę poświęcając sali.

- Pssssttt...- syknął do niego detektyw, nie zatrzymując się. Było jednak zbyt głośno.

Tymczasem na dole dziewczęta nasmarowały na czołach dzieci jakieś znaczki i nagle......

Światło...To....czerwone światło...Znowu...Oczy....Oczy...

Otwórz...oczy.

Kiedy otworzył oczy ujrzał ze zdumieniem, że stoi na drugiej głowie posągu, lecz przy trąbie klęczy ghul. Ghul, wyglądający jednak mniej plugawie, a bardziej ludzko, i dmie w ustnik z całych sił. Wysmarowany krwią i nieczystościami zdawał się nie widzieć niczego wokół siebie. Dziewczęta znikły. Posągi znów okryły się kurzem, a posadzka odłamkami kości i piaskiem. Nad czeluścią lewitował białowołosy, potężny potwór, a wiertło potwornej maszyny rozwiercało kolejną, piątą już ofiarę. Szczelina nad którą unosił się kutrub zdawała się powiększać.
Dwight, którego sztucer nadal tkwił przewiązany na plecach, odruchowo chwycił za rękojęść załadowanego od nowa rewolweru i powolutku wyciągnął go zza pasa. Emily była już też prawie po tej stronie...Detektyw wahał się tylko chwilę, oceniając czy pewien rodzaj hałasu może zostać przytłumiony przez dźwiękowe pandemonium . Wyszło mu na to, że tak.

Garrett powoli, jak najmniej ruchów, przystawił rewolwer do samego łba trębacza z tyłu i pociągnął za spust...




* * *



Nie czuję nic, gdy jego łeb rozbryzguje się w przestrzeni. To dziwne, jak cicho w tym całym piekielnym zgiełku. Łapię osuwające się truchło i przewieszam przez instrument żeby z dołu wyglądało mniej więcej na kształt który nadal jest na swoim miejscu. Kątem oka widzę, jak Emily przebiega obok i już przesuwa się w kierunku kolejnego posągu. Wyłapuję jej prawie obłędny wzrok wbity w ciało siostry rozciągnięte tam w dole pod machiną śmierci i już wiem. Ona ma już tylko jeden cel. Dotrzeć na sam dół i uwolnić Teresę od tego świdra, zanim...

Przytłumiony dźwięk innego wystrzału odrywa moją uwagę od Vivarro. To Luca rozpoczął swój ostatni występ. Kule nie robią wielkiego wrażenia na białowłosym potworze, za to inny, znajomy mi potwór z bagien leci by dosięgnąć śmiałka. Właściwie nie ma się co wahać. Włoch rozpoczął nasz desperacki atak, jedyny na jaki nas stać - wszystko jedno - bo rytuał właśnie wchodzi w decydującą fazę i na podminowywanie machiny jest już po prostu za późno. Pozostało mi tylko się do tego dołączyć. Ostatni, desperacki szturm. Jeśli nie zniszczyć kompletnie, to przynajmniej przeszkodzić, zakłócić, przerwać.

Kiedy te myśli biegną w mojej głowie, ja już schowany za balustradą rozwiązuję worek i wyszarpuję dynamit. Starając się odciąć od wszystkiego, co się tam dzieje najszybciej jak umiem przygotowuję laski dynamitu na najkrótsze lonty, by eksplodowały zaraz po upadku.

Stąd, gdzie jestem, nie mam szans pomóc Luce. Ale mogę sprawić, że jego odwrócenie uwagi będzie miało sens. Jego poświęcenie będzie miało sens wtedy, gdy dzięki jego ściągnięciu sobie na kark najstraszliwszego strażnika ten nie przeszkodzi mi w tym co chcę zrobić. Jeszcze tylko obraz biegnącej Emily staje mi przed oczyma, gdy kolejny gotowy dynamit ląduje w rzędzie przygotowanym do rozpoczęcia ataku. Jeśli są, jak twierdzi Vivarro, jacyś bogowie światła - to któryś z nich właśnie taraz nie pozwala mi poświęcić Teresy, a być może i Emily. Rzucać dynamitem gdzie popadnie, byle na środek zgromadzenia, nie bacząc na straty - czy to wśród wrogów czy przyjaciół.

Wyjmuję zapalniczkę.

Nie mogę przekreślić wszystkiego, co przeszła i co osiągnęła w trwającym już całe miesiące biegu ku swojej siostrze. Rozwiązanie pośrednie musi mi wystarczyć. Gdy Luca zacznie swój nierówny pojedynek, mój dynamit zacznie śpiewać swoją własną pieśń. Najpierw wrzucę parę lasek przez trąbę - pchając z całej siły - by poleciały od wylotu jak najdalej. Po drugiej stronie sali, niż leży przywiązana Teresa. To, że dynamit będzie pojawiał się jakby znikąd, z dołu - powinno rozpocząć zabawę na dole: nie zwracając jednocześnie uwagi na miejsce gdzie naprawdę jest ktoś, kto go miota. Zanim się zorientują, chaos powinien już być na tyle duży, by nikt nie zwracał już uwagi, skąd polecą już następne pociski.

A ja będę je wtedy rzucał bardziej ku środkowi zgromadzenia. Nie na stronę, gdzie jest Teresa. Bardziej tam, gdzie będę widział białowłosy łeb. Teresa, i Emily jeśli tam dotrze, powinny przeżyć. Liczę na to, bo pierwsze eksplozje z trąby przy ścianie powinny sprowokować spanikowany tłumek wyznawców do ucieczki w drugą stronę sali - gdzie ciżba stanie się naturalną osłoną wyłapującą odłamki które będą tam lecieć, gdy zacznę rzucać już w stronę środka. A do tego Teresa jest przywiązana, leży, powierzchnia którą skierowana jest w stronę wybuchów jest mniejsza niż stojących na ziemi. Muszą mieć szczęście. A ja muszę sprawdzić, czy biały łeb tak samo dobrze poradzi sobie z dynamitem co z kulami...

To wszystko teoria...A jak będzie naprawdę? Jest tylko jeden sposób by się przekonać.

Sięgam po pierwszą laskę dynamitu i trzaskam zapalniczką...It's showtime, motherfuckers...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline