Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2012, 18:33   #493
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Jak tylko ogień pozwolił, biegli dalej. Tym bardziej, że słyszeli strzały. Najpierw spotkali Mansura. Był ranny, ale nie pozwolił sobie pomóc. Gnał ich do przodu. Trzeba się spieszyć.

Później była jakaś następna postać. Trup. W dość rozpaczliwym stanie. Wyglądał, jakby załatwiły go gule, ale Walter i tak rozpoznał sukinsyna: Tołoczko. W jednej chwili stanęły mu przed oczami z lasu za Bostonem, gdzie Walter, przywiązany do drzewa, stracił palec. Teraz role się odwróciły. Chopp wyciągnął nóż, który zawsze nosił przymocowany do łydki, uklęknął nad trupem i podniósł jego dłoń. Palec chciał odciąć powoli, trzymając jego rękę w swojej, ale okazało się to wcale niełatwym zadaniem. Palec nie chciał tak łatwo się odciąć. W końcu musiał oprzeć go o posadzkę i zaczął kroić, jak jakiś pieprzony schab z kością. Co jakiś czas patrzył na jego twarz, czy czasem nie zdradza jednak oznak życia, ale niestety, Tołoczko na pewno nie odczuwał w tym momencie bólu. Po kilku chwilach, palec był odcięty. Chopp chwilę na niego popatrzył i walczył z pokusą schowania go sobie do kieszeni. Ostatecznie rzucił go na martwe ciało i splunął. Był przekonany, ze jeśli byłby seryjnym mordercą, jako trofea po każdym zabójstwie, zatrzymywał by sobie właśnie palec.

Później spotkali Lucę. Stał pod wrotami. Wysokini wrotami, po których Walter nie miał szansy się wspiąć. Cholerna ręka. Cholerne, cholerna, cholerna ręka! Ale Hiddinkowi też się nie udało. Spadł tym swoim ciężkim tyłkiem na ziemię, która aż się zatrzęsła. Ale to nie był tylko upadek Herberta – coś musiało się wydarzyć po drugiej stronie tych drzwi. Luca, któremu się udało, zaczął strzelać. Ale nie dane było im się dowiedzieć, co tam się dzieje. Przynajmniej na razie.

Szczelina. Niedaleko wrót. Walter dostrzegł ją kątem oka. Może to drugie przejście. Może. Po drugiej stronie była jakaś maszyneria. Zbyt jednak stara, żeby była tą maszynerią, której szukali. Była też lina. I rzeczy. Emily! Była tu. Poszła do góry! Wspięła się. Żyje! Ale wspięła się. Wspięła. Znowu ta cholerna ręka. Cholerna ręka! Będzie musiał tu zostać. Zostać i czekać, aż Hiddink się dostanie na górę i łaskawie go wciągnie za sobą, ale Chopp wątpił, żeby ranny grubas dał radę to zrobić, a Mansur, który w końcu ich dogonił szukał innej drogi.

Nagle, Walter usłyszał we własnej głowie głos. Zmroziło go momentalnie. Bladym Choppem rzuciło aż na ścianę. Gos zdawał się być przyjazny, ale mimo wszystko nie powinno go tam być, a brzmiał tak realnie. Ktoś mówił w jego głowie. Ktoś, kto brzmiał, jak...

-Idź już, Herbercie! Nie trać czasu! - pogonił wydawcę, bo nie chciał, żeby ten słyszał, jak księgowy gada sam do siebie.

-Kim jesteś?

-Znasz mnie przecież, sri Chopp. Znasz. To, że człowiek ginie, nie oznacza, że go nie ma - szept był cichy, melodyjny, tak jakby sam Mahuna Tulavara mówił do ucha Waltera.

-To niemożliwe, niemożliwe... - Walter powtórzył to słowo jeszcze kilkakrotnie. Nie wiadomo, czy mówił to do głosu w głowie, czy bardziej do siebie, żeby się uspokoić. W końcu, przezwyciężając swój opór, zapytał: -Mahuna?

-Tak. To ja.

-Cały czas nas obserwujesz? - pytał dalej niepewnie. -Czy Emily jest cała? - ostatnie pytanie wypowiedział już pewnie i szybko.

-Próbuję wam pomóc. Pieczęcie .... puszczają... wszystko.... się miesza. Wszystko....

-Mahuna! Mahuna! Nie odchodź - Walter krzyczał. -Mahuna... - zamilkł i rozglądał się niepewnie. Nasłuchiwał, czy głos ponownie się odezwie, ale wokół zapadła cisza, którą mąciły tylko odgłosy wspinaczki, uprawianej przez Hiddinka oraz niekończące się odgłosy rytuału, który trwał tuż obok nich. Tuż obok nich. Na wyciągniecie ręki.Tak mało im potrzeba, żeby tam dotarli. Luca już tam jest, Emily prawdopodobnie też, a on nie może przez tę cholerną rękę. Trąby grały mu nad uchem, niemalże czuł na plecach oddech Rash Lamara, który pewnie wypowiadał teraz jakieś zaklęcia. Mahuna w jego głowie, wspinający się Hiddink, rzeczy Emily, walające się po ziemi i jeszcze Mansur, szukający przejścia na własną rękę.

Właśnie. Mansur. Gdzie jesteś, Mansur?

Walter, nie patrząc na Hiddinka, ruszył w kierunku szczeliny, żeby przecisnąć się z powrotem na drugą stronę. Przeciskając się, spojrzał na Herberta i pomyślał, że gdyby nie okoliczności, śmiałby się chyba do łez z jego wyczynów, ale przypomniał sobie tylko, że nie dał mu swojego dynamitu. Szkoda by było, jeśli Walter miałby się nie dostać do środka.

Nie dostać do środka? Nie dostać?

-Mansur... Mansur – zaczął wołać szeptem księgowy, wciąż przeciskając się przez szczelinę.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline