Niewątpliwie Sigmar sprzyjał im podczas tej bitwy. Pokonali zdrajców szybko, bez żadnych własnych strat. "- Niepotrzebnie wdziewałem tę zbroję" - pomyślał. "- I tak żaden z nich nie zdołał mnie tknąć".
W czasie gdy jego kompani dobijali przeciwników on stał z boku i starał się na to nie patrzeć. Dobijanie wroga nie było zajęciem godnym młodego rycerza i nie przynosiło ani krzty chwały. Oczywiście rozumiał, że takie są wymogi sytuacji, ale tego nie pochwalał. Powinni buntowników ukarać, lecz nie zabijać. Wtem Twardy powiadomił kompanię o zbliżającej się "kolejnej fali". - Zwierzoludzie? Orkowie? Jakim cudem? - Zapytał zdziwiony, lecz odpowiedzi się nie doczekał. Zgodnie z zaleceniami Twardego, wycofał się do sali, oczekując na atak przeciwników. - Poradziliśmy sobie z tamtymi, poradzimy sobie z tymi. Podpalanie ich pewno będzie zbędne - próbował przekonać towarzyszy. - Poza tym będzie okropnie śmierdziało...
Niestety, większość wydawała się być za tym, by poczęstować wroga ogniem. Wilhelm wzruszył ramionami i machnął kilka razy mieczem dla rozgrzewki. Plan miał prosty - gdy przeciwnicy podbiegną wyjść im na spotkanie i wraz z resztą zbrojnych nie pozwolić im wedrzeć się do sali. |