Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2012, 23:21   #496
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Mansur go rozczarował. Walter szukał Araba, żeby znaleźć alternatywną drogę, a ten i tak kazał mu się wspinać. To była mordęga dla Choppa. Prawdziwa mordęga. Wspinaczka jedną ręką. Na górze powinien czekać na niego kompleks basenów i apartament w jednym z tych wypasionych hinduskich hoteli. I opłacony tygodniowy pobyt. To by była odpowiednia nagroda dla Waltera za ten wysiłek fizyczny, jaki musiał podjąć, żeby pokonać tę wysokość.

I rzeczywiście. Stało się. Ale jak?

Gdzie zniknął Mansur? Gdzie Hiddink? Gdzie Emily, Garett, Luca? Gdzie oni wszyscy się podziali?

Nie wiedział tego i dosyć szybko przestał zawracać sobie tym głowę. Cieszył się, że wreszcie wszystko się skończyło. Cieszył się, że jego wysiłki zostały wynagrodzone. Siedział przed nim dyrektor hotelu, którego okazałe zabudowania dumnie prężyły się za jego dziwnie włochatymi plecami. Ale Walter nie zwracał uwagi na takie szczegóły. Jakie ma znaczenie, czy dyrektor tego pięknego kurortu jest jakoś dziwnie brzydki. Ważne, że przejmował się rolą gospodarza i chciał wynagrodzić księgowemu wszystko, co do tej pory przeżył. W końcu udało mu się rozwiązać zagadkę. to dzięki niemu, udało im się uwolnić Victora Prooda, który spędzał teraz swoje wymarzone wakacje w Europie. To dzięki niemu udało się przecież uratować siostrę Emily. Teraz mógł, zachęcony gestem Dyrektora, zrzucić z siebie koszulę, spodnie i w samych majtkach wskoczyć do orzeźwiającej wody pierwszego z basenów.

Ach, jak przyjemnie... Wskoczył na głowę, po czym wynurzył się i zanurzył obie dłonie w gęstwinie mokrych włosów. Na chwilę zamknął oczy, by zaraz puścić się do przodu podwodną strzałką i żabką dobić do przeciwległego brzegu. Wyciągnął do góry ręce, oparł je na ziemi i wydostał się na powierzchnię. Stał teraz, ociekający życiodajną wodą, w ciepłym, hinduskim słońcu i delektował się. Nie wiedział nawet kiedy, w jego ręku pojawiła się chłodna szklaneczka z turkusowym płynem i sterczącą parasolką. Wziął łyka i smakując w ustach słodko gorzkie walory ichniego drinka, poszedł w stronę leżaka. Ułożył się na nim wygodnie i drugą ręką schwycił dłoń kobiety, leżącej na leżaku obok. Mimo słońca świecącego mu prosto w oczy, odwrócił głowę w jej stronę i uśmiechnął się do niej. Muriel odwzajemniła jego uśmiech i teraz oboje leżeli wpatrzeni w siebie nawzajem. Zjadali się wzrokiem, tacy byli głodni siebie. Tak długo się nie widzieli. Tak długo...

Warto było. Warto było przeżyć te wszystkie chwile grozy, żeby teraz móc cieszyć się tymi chwilami. Cieszyć się Muriel.

Był szczęśliwy. Oboje byli.

Niepotrzebnie tylko tak dużo pił tych turkusowych napojów. Widać, znowu przesadził z alkoholem. Czuł, jak zaczyna kręcić mu się w głowie i nie może utrzymać równowagi, mimo tego, że wciąż leżał przecież na leżaku. Rzucało nim, jak podczas ich pierwszego rejsu do Indii. Nawet gorzej. Tak, zdecydowanie gorzej. Wszystkie objawy choroby morskiej nagle się nasiliły. Walter próbował wstać.

-Prze.... - nie dokończył słowa, kiedy z jego ust wyskoczył wielobarwny bluzg wymiocin, który zdawał się nie mieć końca. Leciał i leciał, gwarantując Muriel kąpiel o wyjątkowych walorach higienicznych i zapachowych. Na jej twarzy malowało się przerażenie połączone z obrzydzeniem, ale nie mogła, bądź nie miała siły, żeby wyswobodzić się spod śmierdzącego strumienia, wydobywającego się wciąż i wciąż z ust jej ukochanego.

Walterowi w końcu udało się zamknąć usta, co chwilowo powstrzymało wymioty, ale przyczyniło się do kolejnych zawrotów głowy, które z kolei doszarpały jego prawie bezwładne ciało nad sam brzeg basenu. Powierzchnia wody, początkowo całkiem gładka, teraz zdawała się coraz bardziej falować, a jej poszczególne krople zaczynały łączyć się w niemożliwe przecież kształty, przypominające ręce. Wiele wilgotnych rąk, falujących w basenie i wyciągających się w kierunku księgowego. Ten opierał się ostatkiem sił, ale ostatecznie stracił kompletnie władzę nad swoimi nogami i wtedy ześliznął się z krawędzi. Ręce nie czekały na dłużej. Jednym susem schwyciły go za wszystko, za co się dało i wciągnęły księgowego z głuchym pluskiem w swoją toń.

Księgowy zaczął się topić. Rękami dotykał swojej twarzy, jakby chciał odkleić od niej lepką maź, która otaczała teraz Waltera. Starał się za wszelką cenę złapać oddech, miotając się w coraz gęstszym płynie na lewo i na prawo. Gdyby ktoś patrzył z zewnątrz, mógłby pomyśleć, że Amerykanin tańczy. Co prawda, wyjątkowo dziwny, może nieco orientalny rodzaj tańca, ale jednak tańczy, oddając się tej czynności w stopniu całkowitym.

Ale Walter nie tańczył. Walczył o życie. Dałby wszystko, żeby móc wypłynąć na powierzchnię. Teraz. Szybko!
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline