U boku Stanisława Hozjusza posłusznie stał, z głową pochyloną pokornie w cichej modlitwie, dość wysoki mężczyzna odziany w elegancki, czarny kaftan ze srebrnymi guzikami i długą, czarną pelerynę. Był blady, bardzo szczupły i lekko przygarbiony. Pewnie gdyby był odrobinę bardziej zadbany możnaby go nazwać nawet przystojnym - miał pociągłą twarz o wyrazistych rysach i bystrym spojrzeniu - ale ewidentnie dbałość o tężyznę fizyczną i gładką urodę nie leżały w gronie jego wyraźnych zainteresowań.
Nazywał się Karol Boratyński i przeżywał właśnie bardzo ciężkie chwile. Lata spędzone u boku ojca w Krakowie nauczyły i przygotowały go do tego, polityka i dyplomacja są sprawami delikatnymi, wymagającymi taktu i celebrowania etykiety. Z drugiej strony, wyjątkowo mierziła go obecność tylu niewiernych na salonach Cesarza Najświętszego Imperium Niemieckiego. Przypatrywał im się, jak sam sobie powtarzał w myślach, bez nienawiści, ale z ciążącym mu żalem pełnym chrześcijańskiego miłosierdzia, wynikającym z faktu, że - jako zaślepionym pogańską religią - nie będzie im dane dostąpić zbawienia. Z podobnie ciężkim sercem przyjmował fakt, że pod ich jarzmem cierpi wielu prawomyślnych Bałkanów - cokolwiek zbłądzonych w sprawach dogmatycznych, bo przecież modlących się na prawosławny sposób - ale wciąż bliższych sercu Karola niż osmański poseł i jego orszak.
Wymienianych pozdrowień słuchał jednym uchem, skupiając się raczej na modlitwie. W tem wydarzyło się coś niebywałego - innowiercy odsłonili odcięty łeb w janczarskiej czapce, który jął wykrzykiwać arabskie klątwy i złorzeczenia. Co lżejsi duchem mdleli, zaczęli uciekać, albo ze strachu próbowali wpełznąć pod swoje krzesła. Boratyński, zaalarmowany ułamek sekundy wcześniej gwałtownym i zimnym ukłuciem w okolicy serca, szybko odnalazł zmysły i przystąpił do działania --
- Sancte Michael Archangele, defende nos in proelio, contra nequitiam ... - zaczął recytować pod nosem, już gotów zaczynać obrzędy egzorcyzmów, kiedy poganie schowali klatkę, a głos zabrał potężny, milczący wcześniej mężczyzna. Stanisław Hozjusz tylko dyskretnie pokręcił głową, a Karol zaprzestał modlitwy.
Był bardzo zdezorientowany - czy tak na co dzień wyglądał wiedeński dwór? Pałętający się poganie, demony w klatkach, prawosławni ortodoksi kupczący jakimiś szamańskimi fantami? Jedyne co go cieszyło to wreszcie możliwość wyrwania się ze spokojnych murów akademii Europy zachodniej i możliwość zdobycia doświadczenia jako egzorcysta - zadanie znalezienia i doprowadzenia can Canoe przyjął z ledwie skrywanym zadowoleniem. Po chwili tylko odrobinę się zmartwił, bo szukany przez niego rycerz miał reputację i sławę jednego z najbardziej zasłużonych i zdolnych członków Zakonu - czy to aby nie za wiele na pierwsze polowe doświadczenia młodego Polaka?
Deus le Veult, przeszło mu tylko przez myśl z uśmiechem,
Bóg tak chce.
Gdy cesarz zwrócił się do zebranych w sprawie wyruszenia do Serbii, wystąpił kilka metrów do przodu i ukłonił się głęboko. Skoro Zakon wysyłał go na Bałkany i tak w sprawie odnalezienia Szwajcara, to równie dobrze może tam jechać jako oficjalny poseł Cesarza.
-
Ja chętnie pojadę, jeśli jego cesarska mość raczy błogosławić mojej podróży. Nazywam się Karol Boratyński i mam pewną wiedzę na temat demonologii i egzorcyzmów. Chociaż za wybaczeniem szlachetnego gościa z zakonu Cyrilitów za płaszcz Tunguzów będę musiał podziękować - wolę swoje powodzenie opierać bardziej na Jezusowym krzyżu i wodzie poświęconej przez samego Ojca świętego, niż na obiektach pogańskich zabobonów.