Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2012, 15:49   #499
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Nie pamiętam dobrze...Znaczy, tego szaleństwa wybuchów na dole, walki, przerażającej obojętności w obliczu eksplozji tych deklamujących dziwne słowa ludzi. Wszystko działo się chyba za szybko, przez co zapamiętałem urywane obrazy, jakby światło w pokoju gasło i zapalało się naprzemiennie objawiając kolejne odsłony zdarzeń. Obrazy moich rąk miotających dynamit, jakby obrazy rąk kogoś obcego, były najczęstsze. Ale pewnych spraw nie pamiętam.

Pamiętam jednak aż za dobrze, to co widziałem. Jego. Nieważne, którym z imion go obwołać. Po tylu latach, gdy czułem go za plecami, słyszałem głos Jego zadowolenia za każdym razem gdy robiłem kolejny radujący go uczynek. Gdy czyniłem rzeczy, takie jak ta o której opowiedziałem raz Walterowi Choppowi. Tej nocy ujrzałem go, a łaska zapomnienia nie była mi tym razem dana, może w kosmicznym odwecie właśnie za straszną i chmurną przeszłość malowaną ciemnymi barwami mych niegdysiejszych wyborów. Nie, zapamiętałem i pamiętam nadal. Przyobleczoną w obłąkańczą formę rzecz tak odrażającą, tak przeczącą wszystkiemu co sądziliśmy o granicach obrzydliwości, że powinienem utracić w tamtej chwili zmysły. A jednak, w niepojęty sposób ma myśl nie została zmącona, jakaś drzemiąca we mnie moc oparła się falom szaleństwa jakie natarły na mnie z zamiarem starcia mej woli na proch.

Coś we mnie przetrwało, coś kazało nie przestawać łapać kolejnych lasek materiału wybuchowego. Jakaś część mnie rozumowała tak trzeźwo, jakbym nie znalazł się w oku cyklonu nieprawdopodobnych zdarzeń. Luca przebija się przez tłumek kultystów tam po drugiej stronie rozpadliny. Chopp - tańcząc taniec św. Witta - przemieszcza się do kręgu wyznawców od strony wrót. Mansur skrada się pod ścianą w stronę chyba jednego z filarów machiny przy posągu naprzeciwko. Emily nadal przy siostrze. Biały łeb wciąż jest na swoim miejscu. Oceniłem to szybko, może błędnie, że przynajmniej raz jeszcze mogę spróbować rzucić w mistrza ceremonii zanim inni znajdą się w jego pobliżu. Poświęcając chwilę dłużej niż przy innych rzutach, wykonałem zamach i posłałem kolejny płonący pocisk w dół, tam gdzie między tłumem widziałem białe włosy - jasny punkt, cel, łeb w którym zalęgło się to całe szaleństwo ogarniające świat i które gdzieś po drodze pochwyciło jak wicher mnie oraz ludzi którzy stali mi się towarzyszami drogi i walki.

Ale zanim jeszcze ujrzałem efekt tego desperackiego rzutu, jeszcze gdy łapałem równowagę po miotnięciu, ujrzałem coś co również zapamiętałem. Zapamiętałem, że ktoś poświęcił swój czas, którego mieliśmy tak mało, czas i kule by ratować właśnie mnie. Herbert.

Czy ktoś kiedyś uznał mnie już za godnego, by ratować me życie?

Ja nie widziałem niebezpieczeństwa. Gdyby nie skupiona twarz Hiddinka celującego tam niżej w posąg, na którym stałem...Udałoby się jej mnie zaskoczyć. Wtedy jednak nie wiedziałem jeszcze, przed czym ratuje mnie ostrzał Herberta. Odskoczyłem i odruchowo odpaliłem kolejny dynamit o krótkim loncie, tak mechanicznym ruchem jak robiłem to już wiele razy przez ostatnią minutę. Potem wychyliłem się, by zobaczyć w co celuje człowiek, który chce mnie ocalić. Wychyliłem, a gdy wiadomość o tym, co widzą moje oczy biegła dopiero do mojego łba, moje ręce same upuściły zapalony dynamit w kierunku tego, co wspinało się ku mnie by zgasić płomień mojego życia.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 08-03-2012 o 15:51.
arm1tage jest offline