Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2012, 18:37   #21
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nie szło mu.
Stracił już trzech sojuszników na rzecz J.J. a sam pozyskał tylko jednego.
Strefa wpływów Akhadera niebezpiecznie malała. A atuty jakie miał w dłoni nie należały do silnych.
Grali w Wojny Rodowe, tradycyjną na światach z których pochodzi Akhader grę karcianą. „Opowiadała” ona o rozgrywkach wewnątrzrodzinnych jego rodu, aczkolwiek w sposób dość luźny. Postacie historyczne mieszały się z legendarnymi, do jednego kociołka wrzucono wybitne jednostki z kilkudziesięciu pokoleń. Tak więc prawnuki mogły się walczyć z pradziadami.
Akhader i jego ochroniarz grali w karty mostku. Bo i co innego mieli robić? Pozostawało wszak czekać na kontakt z powierzchni. Hawkwood i reszta wyruszyli wszak przed chwilą dopiero.
Zresztą, jak Li Halan mógł się martwić Jackiem Harringtonem, skoro J.J. miał trzech biskupów, trzy okręty wyłożone na polu gry i zagrał "Religijne Nawrócenie" osłabiając wpływy sojuszników Akhadera i sprawiając, że dwóch najsłabszych sojuszników Li Halana przeszło na stronę ochroniarza.
Było ciężko, bardzo ciężko. Akhader pociągnął kartę i uśmiechnął się.


Lao Chu Li Halan. Legendarny psionik.
Idealna karta, gdy ma się w ręku, „Ukryte wpływy” i „Potęga umysłu”. A dwóch biskupów J.J. –a na polu było teurgami.
I wtedy właśnie, do kokpitu wpakowała się młoda panienka. Córeczka Richardsona, Megan.
Szlachcic zerknął na nią i spytał wprost.- O co chodzi?
-Bo ja bym chciała polecieć, a tatko...-
zaczęła coś tam mruczeć niezrozumiale dziewczyna. A Akhader machnął ręką. –Połóż gdzieś swoje klamoty, nie wychylaj się ze statku przez cały czas i... możesz lecieć.
Ona tylko uśmiechnęła się wesoło i energicznie potakując cofnęła się do głównej części załadunkowej Paulusa.
-A jej ojciec?- spytał ostrożnie J.J. patrząc jak szlachcic wykłada Lao Chu i sprawdzając w swoich kartach, czy ma odpowiednie atuty na przejęcie tego sojusznika. Samo wyłożenie bohatera nie gwarantowało jeszcze zwycięstwa. Należało go jeszcze pozyskać i utrzymać przy sobie.
-Co... jej ojciec?- spytał Akhader.
-Jej ojciec nie powinien o tym wiedzieć?- zasugerował wykładając „Dekatoski szwindel”.
-Na cuda Wszechstwórcy, ona jest dorosła.- parsknął ze śmiechem Akhader, wykładając kolejnego sojusznika, tym razem przeznaczonego do utraty na rzecz Lao Chu.- Może już o sobie sama stanowić. A co do jej ojca, nie będę wnikał w ich sprawy rodzinne. Córci mu do łóżka nie porywam, ani też po planecie włóczyć się nie pozwolę. Ale niech tam sobie pogapi się z wnętrza Paulusa. Choć w zasadzie nie ma na co. Ta planeta to jeden wielki...- te słowa przerwał komunikat załoganta z mostka.
Akhader rzucił karty i klnąc głośno na czym świat stoi pognał w kierunku mostka okrętu.
Sytuacja bowiem nie była komfortowa. Główny pilot Dariusa była na planecie, podobnie jak część załogi.
Gdy się znalazł na mostku, rzekł nerwowym głosem osobnika przy sterach.- Mamy przy sobie kopię kontraktu, prawda? Czymś trzeba będzie machać przed oczami wojskowych jak każą nam stąd zwijać żagle. Przydałby się jakiś wydruk, czy coś w tym rodzaju.
Przechodząc po mostku tam i z powrotem kontynuował swoje wywody.- Wywołujcie naszą grupę na dole, trzeba się z nimi jak najszybciej skontaktować.
Spojrzenie oka poprzez monokl skupiło się na jednym z załogantów. –I trzeba przygotować okręt na wypadek ataku. To że ci wojskowi ukryli się za planetą, zamiast wyskoczyć nam przed dziób i pyskować o cywilach pchających się na teren powstańczej ruchawki, jest wielce niepokojące.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-03-2012 o 15:37. Powód: poprawki
abishai jest offline