Nie szło mu.
Stracił już trzech sojuszników na rzecz J.J. a sam pozyskał tylko jednego.
Strefa wpływów Akhadera niebezpiecznie malała. A atuty jakie miał w dłoni nie należały do silnych.
Grali w Wojny Rodowe, tradycyjną na światach z których pochodzi Akhader grę karcianą. „Opowiadała” ona o rozgrywkach wewnątrzrodzinnych jego rodu, aczkolwiek w sposób dość luźny. Postacie historyczne mieszały się z legendarnymi, do jednego kociołka wrzucono wybitne jednostki z kilkudziesięciu pokoleń. Tak więc prawnuki mogły się walczyć z pradziadami.
Akhader i jego ochroniarz grali w karty mostku. Bo i co innego mieli robić? Pozostawało wszak czekać na kontakt z powierzchni. Hawkwood i reszta wyruszyli wszak przed chwilą dopiero.
Zresztą, jak Li Halan mógł się martwić Jackiem Harringtonem, skoro J.J. miał trzech biskupów, trzy okręty wyłożone na polu gry i zagrał "Religijne Nawrócenie" osłabiając wpływy sojuszników Akhadera i sprawiając, że dwóch najsłabszych sojuszników Li Halana przeszło na stronę ochroniarza.
Było ciężko, bardzo ciężko. Akhader pociągnął kartę i uśmiechnął się.
Lao Chu Li Halan. Legendarny psionik.
Idealna karta, gdy ma się w ręku, „Ukryte wpływy” i „Potęga umysłu”. A dwóch biskupów J.J. –a na polu było teurgami.
I wtedy właśnie, do kokpitu wpakowała się młoda panienka. Córeczka Richardsona, Megan.
Szlachcic zerknął na nią i spytał wprost.-
O co chodzi?
-Bo ja bym chciała polecieć, a tatko...- zaczęła coś tam mruczeć niezrozumiale dziewczyna. A Akhader machnął ręką. –
Połóż gdzieś swoje klamoty, nie wychylaj się ze statku przez cały czas i... możesz lecieć.
Ona tylko uśmiechnęła się wesoło i energicznie potakując cofnęła się do głównej części załadunkowej Paulusa.
-A jej ojciec?- spytał ostrożnie J.J. patrząc jak szlachcic wykłada Lao Chu i sprawdzając w swoich kartach, czy ma odpowiednie atuty na przejęcie tego sojusznika. Samo wyłożenie bohatera nie gwarantowało jeszcze zwycięstwa. Należało go jeszcze pozyskać i utrzymać przy sobie.
-Co... jej ojciec?- spytał Akhader.
-Jej ojciec nie powinien o tym wiedzieć?- zasugerował wykładając „Dekatoski szwindel”.
-Na cuda Wszechstwórcy, ona jest dorosła.- parsknął ze śmiechem Akhader, wykładając kolejnego sojusznika, tym razem przeznaczonego do utraty na rzecz Lao Chu.-
Może już o sobie sama stanowić. A co do jej ojca, nie będę wnikał w ich sprawy rodzinne. Córci mu do łóżka nie porywam, ani też po planecie włóczyć się nie pozwolę. Ale niech tam sobie pogapi się z wnętrza Paulusa. Choć w zasadzie nie ma na co. Ta planeta to jeden wielki...- te słowa przerwał komunikat załoganta z mostka.
Akhader rzucił karty i klnąc głośno na czym świat stoi pognał w kierunku mostka okrętu.
Sytuacja bowiem nie była komfortowa. Główny pilot Dariusa była na planecie, podobnie jak część załogi.
Gdy się znalazł na mostku, rzekł nerwowym głosem osobnika przy sterach.-
Mamy przy sobie kopię kontraktu, prawda? Czymś trzeba będzie machać przed oczami wojskowych jak każą nam stąd zwijać żagle. Przydałby się jakiś wydruk, czy coś w tym rodzaju.
Przechodząc po mostku tam i z powrotem kontynuował swoje wywody.-
Wywołujcie naszą grupę na dole, trzeba się z nimi jak najszybciej skontaktować.
Spojrzenie oka poprzez monokl skupiło się na jednym z załogantów.
–I trzeba przygotować okręt na wypadek ataku. To że ci wojskowi ukryli się za planetą, zamiast wyskoczyć nam przed dziób i pyskować o cywilach pchających się na teren powstańczej ruchawki, jest wielce niepokojące.