Pokonywała przestrzeń jak w pijackim widzie. Amok pchał ja tam, gdzie brakowało już odwagi.
Przemknęła po kładce balansując na krawędzi samobójstwa, zupełnie bez zastanowienia.
Skok, strzał, dziwnie ludzkie oczy w zwierzęcej twarzy.
Rozbryzg krwi. I znów skok. I w dalej. Jeszcze jedna kładka. I w dół. Ból w mięśniach urealnia otoczenie, któremu mózg odmawia realności. Szum w uszach, a w głowie ogień.
W tle modlitwa do wszystkich świętych, których stworzyła ludzkość.
Rudowłosa przemyka chyłkiem na granicy półmroku.
Wolno. Zbyt wolno. Powietrze jest gęste i ciężkie. Stawia nieoczekiwany opór. Nie chce wypełniać płuc.
Zmrużone oczy widzą cel. Krok. Krok. Krok. Powleczone sucha skórą kości i ścięgna pracują, jakby grały w przeciwnej drużynie.
Emily nie ogląda się za siebie.
Jest już dalej. Opada na kolana przy siostrze.
*
Powietrze wybucha czerwoną łuną. Dziewczyna kamienieje w pół gestu i nagle wszystko jest inne. W czerni i bieli, ale boleśnie ostre i jasne.
Inny czas.
Ta sama sala.
Tron... upiorny tron na środku sali. Na nim król, który insygnia władzy zrobił sobie z ludzkich szczątków. Z pozostałości po dziesiątkach setek ludzkich istnień.
Dreszcz przeszywa ją od jednego do drugiego krańca kręgosłupa. Patrzy, bo nie może się ruszyć. Nie może odwrócić wzroku. Patrzy i widzi go w całej, nieogarnialnej ludzkim umysłem, postaci. Czuje jego głód. Nozdrza dziewczyny rozszerzają się, węszy. W jej sercu krew podżegana głosami ofiar tego zła, zaczyna wrzeć. Nim zetnie się w kamień, poślę go do piekła - myśli. Rodzący się w niej gniew jest tym, co trzyma ją w pionie. Co oddziela ją od szaleństwa.
Z gardła dziewczyny wyrywa się mimowolnie głuchy, zwierzęcy warkot.
*
Znalazła! Znalazła ją w końcu!
Na granicy rzęs spiętrzają się łzy.
Płonące głodem i strachem oczy Teresy wyłuskują z pandemonium twarz starszej siostry, która rozpaczliwie szarpie stalowe obejmy. Mocno, jeszcze mocniej. Przy którejś rozpaczliwej próbie nie wytrzymują paznokcie. Łamią się i odchodzą od ciała, ale ona tego nie widzi. Nie czuje nic, poza gniewem.
- Em – kochane wargi siostry poruszają się z zauważalnym trudem.– Powstrzymaj to, Emi. Proszę. Zabij. Zabij mnie! Nie pozwól mu mnie pożreć.
- Ciii - szepcze Emily poprzez zgiełk. Nie widzi nic wokół. Podnosi pistolet i sprawdza czy jest odbezpieczony. Spocone palce nerwowo poprawiają chwyt na kolbie. - Obiecuję. Nie dostanie Cię.
Ciągle płacze, ale z gardła nie wydobywa się szloch.
Podnosi się z kolan, szukając czegoś przy pasku.
Jeszcze ta chwila, wymierzona odległością pomiędzy wiertłem a wychudzoną piersią siostry.
Ta ostatnia chwila to jej szansa.
Trzask!
Ogień zaczyna pochłaniać lont. Tam, przed nią jest zło. Podmiot jej nienawiści. Nie odpuści. Z kilku kroków rozbiegu bierze zamach i wkładając w rzut wszystkie swoje siły, posyła ładunek w przestrzeń, ku skupisku zwyrodnialców. Cały jej arsenał, kilka związanych razem lasek. Jedna karta.
Ostatnia, która dzieli ją od zastrzelenia siostry.
__________________ Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me |