Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2012, 21:52   #109
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Everlund

W Everlund wrzało jak w ulu.



Wieści o oblężeniu Silverymoon dotarły już do miasta, o czym zresztą Saebrineth mogła się przekonać wędrując uliczkami Everlund.
Wieści o wielkiej armii orków, wieści o smokach i demonach, wieści o krwi spływającej uliczkami "Klejnotu Północy". Niektóre plotki były przesadzone, inne zadziwiająco prawdziwe.
Tak czy siak nie niepokojona przez nikogo elfka mogła się im przysłuchiwać. Bo i rozmawiano wiele.
Obrady Rady Starszych miasta były burzliwe i trwały długo. Co więcej obradom tym przysłuchiwał się kler miasta, najbogatsze rody kupieckie oraz przedstawiciele ludu. I bynajmniej obserwatorzy nie ograniczali się do samego słuchania. Mimo bycia częścią Srebrnej Ligii mieszkańcy Eevrlund nie kwapili się do podążenia z odsieczą oblężonemu miastu. Everlund bowiem leżało blisko Silverymoon i mogło wszak być celem kolejnej napaści orków, podczas której to każdy żołnierz był na wagę złota.
Strach o własne bezpieczeństwo ścierał się z patriotyzmem.
Długa debata sprawiła, że dowodzący przebywającymi oddziałami Rycerzy w Srebrze w Everlund, rycerz Magnus Grolheim, wyrusza na pomoc Silverymoon nie bacząc na sprzeciwy władz miasta.
I że nie zamierza tracić czasu. Po czym splunął pogardliwie w stronę Rady Starszych.
To poruszyło ich sumienia i zawstydziło. Kayl Wrzosowy wstał i rzekł ponoć wtedy, że miasto Everlund swoich wojsk nie wyśle, ale... opłaci i do-ekwipuje każdego kto ruszy na pomoc Silverymoon. Kupcy wpierw protestowali, ale ostatecznie zgromieniu spojrzeniami pozostałych osób w sali Rady, zamilkli.

I tak się właśnie teraz działo. Na polach przed miastem zbierali się ochotnicy. Starzy i młodzi, doświadczeni wojacy i gołowąsy, łotrzykowie liczący na zyski i paladyni walczący z nieprawościami świata.



Każdy bez względu na płeć rasę i doświadczenie bojowe mógł dołączyć, do zbierającego się pospolitego ruszenia, które zmierzało do Klejnotu Północy, by wybić oblegającą je orczą zarazę. A płacono każdemu ochotnikowi za dzień służby dziesięć złociszy, a za każdego ubitego Orka kolejne dziesięć. Cennik za usługi doświadczonych wojaków, jak i dla szeroko pojętej grupy tak zwanych "awanturników" był zaś odpowiednio wyższy. Mogło to zaskakiwać wielką szczodrością, jednak z drugiej strony... czy każdy przeżyje?

Silverymoon

Wizyta w zaproponowanej przez przez Mirimę karczmie zakończyła się fiaskiem.
Przybytek okazał się zamknięty. Zapewne z powodu toczącej się wojny zamknięto karczmę o tak wczesnej porze. A może z powodu żałoby po śmierci właściciela?
Tyle już istnień pochłonęło to oblężenie. I nie każde z nich było żołnierskim.
Może to i lepiej? Mimo porad swej krewnej, Aislin nie czuła ochoty do beztroskiej zabawy.
Serce nakazywało jej udać się na front.
Ale czy serce nakazywało jej obejrzeć wojnę w jednym ze swych najstraszliwszy obliczy?
Front zatrzymał się na granicy rzeki. Z jednej strony nacierały orki i ich przymusowi sojusznicy, goblińskie plemiona zegnane z gór strachem przed zielonoskórymi, oraz obietnicą łupów.



Ich strzały zbierały śmiercionośne żniwo wśród obrońców. Wszędzie słychać było krzyki bólu i agonii. Huk spadających głazów i wybuchających kul ognia nie bardzo pomagał w ich zagłuszaniu.
Wszędzie była krew. Na murach, ziemi, na pospiesznie wiązanych opatrunkach. Wreszcie, na potwornie okaleczonych ciałach umarłych, z których niewielu miało szybką i łagodną śmierć.
Rzeką Rauvin płynęły trupy, zarówno orków jak i innych ras.
Zielonoskórzy bowiem szturmowali drugi brzeg raz za razem, bez ustanku, bez przejmowania się własnymi stratami.


Obrońcy walczyli dzielnie, ale sił im ubywało. I samych obrońców zresztą też.
W pobliże gdzie dotarła Aislin, orkom udało się założyć nieduży przyczółek na brzegu rzeki.
Ich spychaniu z powrotem za rzekę przewodził paladyn uzbrojony w ognisty miecz. Ale na swej drodze natknął się na godnego siebie przeciwnika.


Obaj adwersarze starli się w zaciekłym boju. Podobnie jak żołnierze obu stron. Wojennym okrzykom towarzyszył szczęk oręża i jęki ból. Żadna ze stron nie prosiła o litość. I żadna jej nie okazywała.
Obrońców Silverymoon wspomagała swą magią czarodziejka półelfiego pochodzenia.


Jej to czary trzymały w szachu orków, nie pozwalając im posunąć się dalej. I do jej właśnie pozycji, tuż za linią obrońców dotarła Aislin.

Świst strzały.

Grot przebił na wylot ciało czarodziejki, wzbudzając na jej obliczu grymas zaskoczenia i bólu. Zachwiała się i upadła. Krew która zabarwiła szaty czarodziejki wokół rany, była ciemna w barwie. Zbyt ciemna. Strzała musiała być zatruta. A obecnie gobliński snajper, który wyeliminował już z walki czarodziejkę, nałożył kolejną strzałę.



I wybrał nowy cel dla siebie. Walczącego z potężnym orkiem paladyna. Jego śmierć wywoła panikę wśród jego podwładnych i prawdopodobnie zapewni zwycięstwo orkom na tym odcinku frontu.




Wysoki Las

Gdy stali tak, w grupce, naradzając się co dalej uczynić z zaginioną Darsaadi, na ramieniu Iriela niespodziewanie wylądował mały ptaszek. Dowódca spojrzał na niego równie zdziwiony co pozostali, po czym delikatnie odpiął małą wiadomość przytroczoną do nóżki posłańca. Po jej przeczytaniu zmarszczył z kolei brwi, pokręcił głową, a świstek papieru schował do kieszeni.

- Wszyscy musimy natychmiast wracać. Szykuje się coś większego, i ściągają ludzi skąd tylko się da. Mamy wyruszyć natychmiast... - Powiódł wzrokiem po markotnych obliczach towarzyszy - Wiem, wiem. Nie możemy przecież tak zostawić tej sprawy. Rozdzielimy się jeszcze raz, parami, a za trzy godziny wszyscy opuszczacie las. Niezależnie, czy znajdziemy Darsaadi, czy i nie. Mnie też ciężko podjąć taką decyzję, jednak nie mamy wyboru. Przed nami najprawdopodobniej najprawdziwsza bitwa, to tyle co mogę wam w tej chwili powiedzieć. Przyjdzie nam się zmierzyć z naprawdę dużymi, Orczymi siłami. No już, ruszajmy, jej szukać...

~

Nieubłaganie biegnący czas zbliżał się już prawie ku końcowi, gdy Vestigia nagle znalazła but. Tak, zwyczajny, kobiecy but, i z całą pewnością należący do zaginionej, Elfiej towarzyszki. Parę miesięcy temu pomogła jej bowiem sama wybrać owe na straganie prowadzonym przez pocącego się grubasa.


Skoro zaś był trop, mogło to oznaczać, iż zguba wcale nie jest tak daleko. Tropicielka naśladując gwizdem odgłos drapieżnego ptaka pokrewnego jastrzębiom, przywołała do siebie towarzyszącego jej mężczyznę, po czym wskazała znalezisko. Ten kiwnął głową, uśmiechając się nawet na taki widok, po czym oboje zaczęli ostrożnie badać okoliczny teren.

....

Kapiąca na liście krew wywołała u niej przyspieszone bicie serca. Uniosła głowę w górę, tylko po to, by zaschło jej w gardle. Kilkanaście metrów ponad poszyciem, wśród licznych gałęzi tuż pod koroną drzewa, wisiała jej Elfia towarzyszka.

Głową w dół, półnaga, rozszarpana.

Załzawionymi oczami wpatrywała się w martwą Elfkę, zaciskając tak mocno dłoń na łuku, że aż ten skrzypnął. I wtedy, między drzewami gdzieś z jej prawej strony, coś głośno zaskrzeczało, powracając do swej nadjedzonej zdobyczy...
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-03-2012 o 22:11. Powód: poprawki
abishai jest offline